Jonathan podał mi rękę próbując pomóc mi podnieść się na równe nogi. Jednak po kilku nieudanych próbach, w końcu zrezygnowana oparłam się o ścianę budynku pozwalając sobie tym samym na fiasko.
Powoli napływały do mnie wspomnienia. Usłyszałam kroki, a potem odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę z pistoletem. Wtedy nastąpił upadek, i ten dziwny sen. O, Boże. Głowa bolała mnie od natłoku informacji, a miało być przecież tak dobrze. Dotarliśmy do Columbus, tu nasze problemy miały w końcu dobiec końca.
Problemy w moim życiu wydawały się, jednak wręcz nawarstwiać. Ponieważ w tamtym momencie dostrzegłam dziewczynę stojącą kilka kroków ode mnie. Miała czarne włosy i ponury wyraz twarzy. Właściwie bardziej wyglądała jakby intensywnie nad czymś myślała starając się przy tym nie spoglądać w naszym kierunku. Jednak bez problemu rozpoznałam w niej osobę, która mnie postrzeliła. Wspomnienie pistoletu skierowanego w moją twarz wryło mi się w pamięć niczym zacięta kaseta ciągle rozgrywająca przede mną jedną scenę.
— Co ona tu robi?! — zapytałam, a z każdym moim kolejnym słowem, spokój opuszczał mnie coraz bardziej, dając tym samym nadejść dobrze mi znanemu uczuciu strachu.
— Spokojnie Lucy. To jest Taia, ona... — zaczął Jimmy.
Położyłam rękę na piersi i momentalnie poczułam jakiś dziwny materiał. Spojrzałam w dół, by dostrzec krew rozpływającą się po mojej koszulce. Poczułam ból, gdy tylko dotknęłam tego miejsca. Spowodowało to, że machinalnie odsunęłam rękę.
To tu musiała mnie postrzelić.
— Kto to zrobił? — Wskazałam na ranę.
Wzrok Jonathana mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.
— Co ona tu jeszcze robi?! — W moich oczach czaiła się złość. Czułam, że mogłabym ją zaatakować, ale gdy tylko chciałam się podnieść czułam jak moje ciało, ciężkie niczym wielki głaz, ciągnie mnie z powrotem na dno.
— Możesz mnie chociaż wysłuchać? — poprosił Jonathan.
— Co to niby da? Nie zaufam komuś kto chciał mnie zabić! — Spojrzałam na niego z niedowierzaniem na twarzy.
— Nie chciałam cię zabić. — Oboje odwróciliśmy głowy na dźwięk tego głosu. Taia, która jak dotąd grzecznie stała z boku starając się nie wtrącać w rozmowę, spoglądała na nas z ukosa nie pokazując sobą żadnych emocji. Kopała przy tym nogami kamienie przy drodze. — Strzeliłam specjalnie w kieszeń twojej kurtki. Wiedziałam, że kula się na niej zatrzyma, dzięki czemu nie uszkodzi ważnych organów i jej uderzenie nie będzie tak mocne. Twoja kurtka uratowała ci życie.
Podniosłam się do góry i schyliłam głowę, by móc lepiej dostrzec krwawą dziurę w miejscu kieszeni kurtki. Nie mogła uwierzyć, że jedyna pamiątka po jej rodzinie uratowała mi życie.
— Czyli twoim zdaniem powinnam ci podziękować? Jaki miałaś w ogóle w tym cel?
Przez tą dziewczynę, która nawet nie wydawała się być przejęta całą tą sytuacją, miałam naklejony na ciele bandaż, a moja kurtka — ta, którą dostałam od ojca — była do niczego. Co jednak najważniejsze strzelając naraziła moje życie. Nie potrafiłam, więc zrozumieć co takiego uroiło się w jej głowie, że uznała, iż tak po prostu wybaczę jej coś takiego.
Trwało to kilka minut, wydawało się, że Taia intensywnie nad czymś myśli. Jednak, gdy dwie minuty zmieniły się w cztery, a mnie powoli dopadła irytacja, w końcu wyrzuciła z siebie:
— Czy to ma jakieś znaczenie? Cokolwiek powiem, nie zmienisz zdania na mój temat.
W obecnej sytuacji jakiekolwiek wytłumaczenie byłoby dobre, byleby jakieś było. Ale to co ostatecznie wypadło z jej ust, było najgorszym. Ona nawet nie chciała się wytłumaczyć. Przez nią siedziałam tu z dziurą w ciele, a ona nie sądziła nawet, że zasługuje na jakiekolwiek wyjaśnienia.
— Dziewczyny... — Dostrzegłam, że Jonathan próbował wcisnąć się między nas i ukrócić ten konflikt, ale nie miałam zamiaru na to pozwolić:
— Naprawdę?! Nie uważasz, że skoro prawie mnie zabiłaś należałoby mi się chociaż tyle? Jakiekolwiek wyjaśnienie?! Nic? — Jej kamienna twarz doprowadzała mnie do szaleństwa — Więc pieprz się! — krzyknęłam jej prosto w twarz.
W tym momencie czułam dwie rzeczy: po pierwsze — ogromny ból głowy, który pulsował coraz mocniej, po drugie natomiast — miałam wrażenie jakby w jednym momencie przez całe moje ciało przeszły dreszcze i w jednej chwili upadłam ponownie na ziemię.
Zobaczyłam nad sobą postać Jimmy'ego i Taii. Jonathan położył mi rękę na czole i z zaniepokojeniem powiedział coś na ucho do brunetki. Ale ona oczywiście potrafiła popisowo ukrywać wszelkie emocje, więc z jej twarzy nie zdołałam nic wyczytać.
— Co się dzieje? — wyszeptałam.
Czułam jakby moja głowa wirowała. Po chwili podniosłam się odrobinę do góry jedynie po to, by zwymiotować kilka kroków od miejsca na, którym leżałam.
— Mam kryjówkę niedaleko stąd. Możemy ją tam zabrać — zaproponowała Taia Jonathanowi, zupełnie jakby mnie tu w ogóle nie było.
— W jej stanie?
— Jesteśmy tutaj za długo. W tym miejscu jesteśmy kompletnie na widoku. Mieszkam pięć minut stąd. Tam będzie ci lepiej
Jonathan złapał mnie w pasie i spróbował podnieść do góry. Zanim jednak zdołałam oderwać się chociażby odrobinę od ziemi, poczułam jakby coś przycisnęło mnie do podłoża. Opadłam do pozycji leżącej. Moim oczom ponownie ukazało się niebieskiego niebo.
Nie wiedziałam co się dzieje. Moja głowa była ciężka, zupełnie jakby ktoś doczepił do niej cegły. Miałam wrażenie jakby całe moje ciało płonęło. Wszystko jednak skupiało się w jednym miejscu z, którego odczuwałam bolesne pieczenie.
— Mamy problem... — usłyszałam.
Drugi głos odpowiedział z wściekłością, nie byłam jednak w stanie zrozumieć co takiego ów osoba powiedziała.
Może wcale nie obudziłam się z tego snu. Może moje ciało leżało właśnie w zaułku Columbus, obumierając z każdą minutą coraz bardziej, a ja nie byłam w stanie nic zrobić.
— Przecież musimy coś zrobić... zakażenie...
Wydawało mi się, że znałam ten głos. Kobieta i mężczyzna. Rozmawiali o moim stanie, a ja nie mogłam nic zrobić.
Straciłam głos w sprawie mojego własnego losu.
Nie poddawaj się, Lucy.
Uniosłam lekko głowę. Bolało mnie całe ciało. Miałam wrażenie jakby ziemia mnie przyciągała.
Dotknęłam ręką pulsującego miejsca i poczułam ogromny ból.
Zemdlałam.
***
Taia od momentu, gdy się obudziłam nie wydawała się zainteresowana jakąkolwiek pomocą. Nie ruszyła się ze swojego miejsca. Zupełnie jakby jej buty przylgnęły do powierzchni na amen. Dzięki temu jednak miałam możliwość przyjrzeć się jej porządniej. Dziewczyna co chwilę ruszała nogami, jakby nie potrafiła ustać w miejscu. Ręce miała splecione na piersi, a w momentach, gdy jej twarz odwracała się w naszym kierunku nie dostrzegałam nic poza czystą powagą. Wyglądała jak niektórzy, których spotykałam w Walmarcie — którzy wpadali tam na szybkie zakupy i wcale nie wydawali się być chętni, by wyczekiwać z całą resztą w kolejce.
Do tego, zupełnie jakby charakter został jej wpisany w geny, jej wygląd dopełniał to jak się prezentowała. Miała długie ciemne włosy i oliwkową cerę. Wyglądała jakby wyszła z okładki magazynu o celebrytach. Ubrana była natomiast w czarne dżinsy, wysokie wiązane buty przypominające Martensy i prostą szarą kurtkę.
To co jednak martwiło mnie najbardziej to pustka czająca się w jej oczach. Zupełnie jakby nie miała nic do stracenia.