*Sprawdź, czy przeczytałeś/ aś poprzedni rozdział*
- Dzień dobry. - Przywitałem się cicho, siadając przy stole, obok Yeola.
- Hej. - Yoora uśmiechnęła się do mnie wesoło. - Nocowałeś u Chanyeola?
- Tak. - Potaknąłem, ściskając dłoń jej brata pod stołem.
- Było słychać. - Zaśmiała się.
Na moje policzki automatycznie wkradł się rumieniec. Chrząknąłem.
- Yoora, daj spokój. - Chanyeol postanowił mnie bronić. Nas bronić. - Nie przy stole.
- Właśnie. - Podłapał pan Park. - Co do twoich urodzin Chan...
- Urządzisz jakąś imprezę? - Pani Park patrzyła na syna. - Zaproisz chłopaków, może Kyungsoo?
Nie wspominałem? To teraz wspominam. Ta jędza dalej nie akceptuje naszego związku. Dalej chce, aby Chan wrócił do tego demona.
Phi. A przecież to mój facet. Mój.
- Mamo. - Chan spojrzał na matkę z wyrzutem. - Mam chłopaka, jakbyś nie widziała.
Ta tylko spojrzała na mnie, na co jeszcze mocniej się zarumieniłem. Wzruszyła ramionami.
- Nie mówię, że masz wrócić do Kyungsoo. - Powiedziała. - Po prostu chcę, abyś go zaprosił na imprezę.
- Mamo!
- No co? - Wzruszyła ramionami. - Nie lubię twojego nowego chłopaka. - Dzięki, szmato. - Ale skoro umie wytłumaczyć ci matematykę... To go akceptuję. Z trudem, ale tak.
- Dzięki, mamo.