Ian w ostatnim momencie zorientował się, że pal został wyrwany z ziemi. Szybko odepchnął nacierające demony i rzucił się ku uciekającym więźniom. Miał szczęście. Kilka chwil później, a nie dosięgnąłby już ich. Już teraz jego ciało od pasa w dół zwisało luźno w powietrzu. Utrzymywał się tylko rękami, którymi oplótł słup w miejscu, które było wcześniej pod ziemią. Nad nim uwieszona była Sadie, która kurczowo trzymała się ich deski ratunkowej.
— Już dłużej nie wytrzymam — pisnęła Sadie z zamkniętymi oczami.
Całe jej ciało drżało od wysiłku. Utrzymywała się jedynie na sile mięśni swoich rąk, co nie było łatwe. Szczególnie że jej mięśnie po pobycie w lochach nie były wcale duże.
— Jeszcze trochę! Musimy się oddalić! — krzyknął Ian, choć sam miał wrażenie, że zaraz miał spaść.
— Kim wy do cholery jesteście!? — ryknął Basset, który luźno zwisał na łańcuchu, bujając się przy tym na boki. Niczym piłka przywiązana na sznurku.
Nikt jednak nie dał mu odpowiedzi.
— Dobra! Ląduj! — wrzasnęła Sadie, płaczliwym głosem, gdy zdała sobie sprawę, że z każdą sekundą zjeżdżała coraz niżej i niżej.
Rima bez zastanowienia zaczęła obniżać swój lot, zmuszając do tego również Blade'a.
Gdy byli zaledwie półtora metra nad ziemią, Sadie puściła słup i wylądowała z hukiem na ziemi. Powietrze uciekło z jej płuc i czuła, że na kolanie powstawał jej ogromny siniak. Łzy leciały jej po twarzy, a oddech miała niespokojny. Powoli usiadła, patrząc się na swoje dłonie. Jakby mogła zobaczyć na nich krew robotników, którzy zginęli w obozie pracy. Którzy przez nią zginęli w obozie pracy.
— Oni nie żyją! Musimy wracać! Na bogów zostawiliśmy ich tam na śmierć! — zaczęła krzyczeć, szamotając się na boki i patrząc po twarzach wszystkich obecnych.
— I tak by zginęli. Możliwe, że w ogromnych męczarniach. Mieli szybką śmierć. Tyle mogliśmy im dać — powiedział Ian, otrzepując się z pyłu. Wyglądał, jakby wcześniejsze wydarzenia kompletnie nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
— Zabiliśmy ich! — wrzasnęła Sadie, zszokowana słowami chłopaka. Cała się trzęsła. Wewnątrz czuła tak okropny żal i poczucie winy, nie była w stanie przez to normalnie funkcjonować. Miała wrażenie, jakby ktoś zacisnął jej serce w imadle. Nie mogła również oddychać. Płuca ją paliły, gdy dusiła się, próbując, naprawdę próbując, złapać oddech, lecz nie potrafiła tego zrobić.
— Sadie, popatrz na mnie — mruknął Kyler, pojawiając się przed nią. Przestała się nagle rzucać na wszystkie strony, lecz jej oddech wciąż był niespokojny. Fakt, że wciąż miała na sobie hełm demonów, wcale a wcale jej nie pomagał. Lecz nie wpadła na to, by go zdjąć, była za bardzo oszołomiona.
— Nie ma czasu — syknął Ian. — Zaraz tu przyjdą.
— Zamknij się! — ryknął Kyler, nie odrywając wzroku od Sadie. — Otwórz oczy, spójrz na mnie — powiedział Kyler żądająco. — To nie ty ich zabiłaś. To nie jest twoja wina.
— To był błąd! Nie powinniśmy byli tego robić! Nie powinniśmy byli tam iść! Nie, nie — wypłakała Sadie, wciąż nie mogąc się opanować.
— Masz rację, to był błąd — powiedział Kyler.
Od początku mówiłem, że nie powinniśmy tam iść — pomyślał, lecz nie powiedział tego na głos. Nie widział sensu w przechwalaniu się słynnym zdaniem "a nie mówiłem" w tamtym momencie.
— Ale to już się stało. Nic z tym nie zrobisz. Możesz natomiast uratować życia tych czterech mężczyzn, których ocaliłaś. Uratowałaś czterech ludzi Sadie. Oddychaj. Proszę cię Sadie, oddychaj — powiedział. Po tym, co powiedział, Sadie powoli zaczęła wyrównywać oddech i się uspokajać, zaczynała brać głębsze wdechy, nie odrywając wzroku od zielonych oczu Kylera — Bardzo dobrze. — pochwalił ją duch.
— Musimy stąd iść — wyszeptała dziewczyna, gdy chociaż trochę odzyskała bystrość umysłu. Poczucie winy wciąż wyżerało ją od środka, lecz dzięki Kylerowi, udało jej się opanować panikę.
Sadie wstała powoli z ziemi, czuła ból tego nieszczęsnego kolana, na które upadła, lecz nie zwracała na to uwagi. Zerknęła kątem oka na Iana, który przyglądał się Kylerowi ze ściągniętymi brwiami. Pół-demon nie rozumiał nic z tego, co się wydarzyło.
Dlaczego Sadie tak płakała, skoro udało im się i wyciągnęli jej przyjaciół? Dlaczego chciała wracać? Czemu to, co powiedział duch, ją uspokoiło?
Z całych sił próbował to rozgryźć, lecz nie potrafił udzielić żadnej sensownej odpowiedzi.
Ludzie są dziwni — doszedł ostatecznie do wniosku, lecz te pytania i tak wciąż go męczyły.
Sadie podeszła do drewnianego pala, zaczęła odpinać swoich towarzyszy.
Wpierw zajęła się Bartramem. Karzeł leżał na ziemi obok drewna i patrzył na nią nieufnie. Jego dłonie przypięte były wciąż do pala.
— Jak cię odwiążę, zajmiesz się Polifem, a ja Bassetem — powiedziała dziewczyna, siłując się z łańcuchem. — Ian! Zajmij się kolejnym! — krzyknęła, próbując opanować dłonie, które wciąż jej się trzęsły.
—Jak tylko mnie uwolnisz pieprzony demonie, to przysięgam, że zginiesz z moich rąk — syknął Orli nos i splunął na bok, gdy Sadie po uwolnieniu karła podeszła do niego.
— Nie po to cię ratuję, żebyś mnie znowu wyzywał — powiedziała, rozplątując poplątane ogniwa łańcucha. — Zresztą. Już nie raz udowodniłem ci, że mnie nie pokonasz — dodała cicho Sadie.
— Kyler? — zapytał Basset, a jego brwi podjechały do góry. Sadie mu nie odpowiedziała, zbyt skupiona na tym, by rozplątać łańcuch. Mężczyzna wyglądał jak ryba, otwierając i zamykając wciąż swoje usta, nie wiedząc co powiedzieć.
— Ian!? — krzyknęła Sadie, ignorując zszokowanego Basseta.
— Tak!? — odpowiedział pół demon, przerzucając sobie przez bark, niczym worek pszenicy tajemniczego, czwartego więźnia, który był wciąż nieprzytomny.
— Co z ciałem!? — krzyknęła Sadie.
— Przywiązane do grzbietu Blade'a — odparł poł-demon.
Rzeczywiście. Gdy dziewczyna przyjrzała się czarnemu gryfowi, dojrzała ciało Kylera przywiązane linami do stworzenia. Musiała przyznać, że nie był to głupi pomysł.
— Co teraz? — zapytała Sadie, podchodząc do Rimy. Nagle jednak przestało ją obchodzić, gdzie chcieli uciekać i wszelkie niebezpieczeństwa, które im zagrażały. Stało się to wtedy, gdy zobaczyła czerwone plamy na białych piórach gryfki. Były niczym szkarłatna krew na świeżo opadłej warstwie śniegu. Z duszą na ramieniu przyklękła przy zwierzaku i chwyciła jej pysk w swoje dłonie. Strach ponownie ścisnął jej serce. Zaczęła się zastanawiać, czy kiedyś się go jeszcze pozbędzie. — Rima? — wyszeptała drżącym głosem, sunąc palcami po jej dziobie. Gryfka wydała z siebie skrzeczący dźwięk i delikatnie pokręciła głową.
Sadie przyjrzała się plamą na jej ciele. Przejechała dłonią po szyi, a następnie jej ręka zawędrowała na lewe skrzydło. To one głównie pokryte było krwią. Dojrzała tam dwie rany. Długie, na szczęście jednak nie nazbyt głębokie. Nie przecięły ścięgien ani mięśni, lecz krew sączyła się obficie, a było jej tyle, jakby osuszono doszczętnie czterech mężczyzn.
— Nie możemy się nią tu zająć. Musimy uciekać — wyszeptał Kyler, kucając obok Sadie. Dziewczyna cicho odchrząknęła. Widok jej gryfa w takim stanie bolał ją okropnie. Znów czuła to ogromne poczucie winy, które wydostało się z zamkniętej szuflady, do której je wsadziła. To przez nią zwierzę zostało zranione. Co więcej, gdy zdała sobie sprawę, że Rima musiała lecieć z tym skrzydłem, uciekając, miała ochotę wrzeszczeć i płakać jednoczesne. Krzyk uwiązł w jej gardle, jednak serca nie dało się uciszyć. A ono wzywało o pomoc swoim szybkim rytmem i uciskiem.
— Jesteś w stanie iść? — zapytała Sadie, a Rima w odpowiedzi powoli dźwignęła się na nogi. Rozumiała wszystko. Była mądrym stworzeniem. Sadie wiedziała to od początku. — Ruszamy pieszo.
— Nie możemy, oni nas... — zaczął Ian, lecz Sadie ściągnęła hełm i zgromiła go wzrokiem.
— Idziemy pieszo — syknęła, kładąc dłoń na grzbiecie Rimy. — Połóż nieprzytomnego obok ciała i ruszamy.
— To jest bezsensowne!
— Nie obchodzi mnie to!— wrzasnęła Sadie. Kłębiące się w niej emocje szukały ujścia. Jeśli nie przez płacz, to przez wrzaski. — Musimy znaleźć schronienie, póki nie zregenerujemy sił i nie postanowimy co dalej — wyszeptała Sadie, rozglądając się dookoła.
— Jesteśmy około pięciuset kilometrów od przełęczy.
— Aż tak daleko? — mruknęła zdziwiona Sadie.
— Gryfy potrafią szybko latać — odparł Kyler. — I jakieś trzy kilometry od Obozu pracy. Najbliższym dobrym schronieniem, jest teren oddalony o jakieś piętnaście kilometrów od nas w linii prostej, nazywają to miejsce diabelskimi oczami.
— Niezbyt zachęcająca nazwa — mruknęła Sadie. — Na pewno jest się tam gdzie ukryć?
— Na pewno.
— Nie ufam ci — powiedziała Sadie, przypominając sobie, dlaczego musiała wydostawać przyjaciół z obozu pracy. To wszystko była jego wina, gdyby im powiedział o demonach, nie znaleźliby się tam. Mogliby uciec, schronić się. Kyler poczuł, jakby ktoś przeszył jego serce ogromnym, oburęcznym mieczem. Słowa potrafiły ranić bardziej niż przemoc fizyczna, chłopak właśnie tego doświadczył. Zacisnął ręce w pięści i odetchnął głęboko, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia. Zaraz później nadeszło rozdrażnienie.
— To zaufaj faktom. Jesteśmy na terenie wysuszonym, podchodzącym w pustynię. Innymi słowy, jesteśmy widoczni jak na dłoni. Diabelskie oczy to siedlisko niewielkich jaskiń i tunelów podziemnych. Wchodzi się do nich przez kratery. Duże ciemne dziury, które przypominają oczy diabła stąd nazwa — wytłumaczył.
Sadie przetarła twarz dłońmi. Czuła się wykończona zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
— Prowadź — szepnęła.
Trzynastka
By madzialenka01
Przyodziała na siebie zbroję, ciężką, z sokołem na piersi. Do ręki wzięła miecz. Spojrzała ukradkiem na towar... More