rosaline
- Muszę do niej jechać.
- Jadę z tobą.
- Nie, Mitchel. Nie ma mowy. Masz jeszcze jakieś 15 koncertów. Nie możesz tak po prostu ich odwołać. A beze mnie sobie jakoś poradzicie. Przepraszam cię, ale ja muszę...
- Wiem, Rose, też uważam, że powinnaś być przy niej. Ja też chcę.
- Mitchel, nie wygłupiaj się...
- Ona była u mnie codziennie, gdy leżałem w szpitalu.
- Ale ona nie musiała rezygnować z trasy i zawodzić tysięcy fanów.
Objął mnie mocno, pocierając po plecach, starając się wyciszyć mój szloch. Trzęsłam się w jego ramionach, siedząc na jego pryczy. Podskakiwaliśmy na wybojach, ale oprócz zgrzytów w autobusie panowała grobowa cisza. Wszystkich dotknęła informacja o mojej mamie. Niektórzy schowali się w swoich pryczach, zapewne odcinając się ze słuchawkami w uszach, inni, a dokładniej Christian i Pat, siedzieli z nami, jakby chcąc okazać wsparcie, lecz po prostu kręcili kciukami z wzrokiem wbitym w podłogę, nie wiedząc za bardzo, co zrobić.
Nikt nie wiedział co robić. Mitchel trzymał mnie blisko, a ja chciałam się wtopić, chciałam zniknąć w jego objęciach, chciałam żeby to wszystko na zewnątrz okazało się nieprawdą.
Nie mogłam z nią porozmawiać. Mówili, że jest zbyt słaba, by rozmawiać przez telefon. Najwcześniej pojutrze, jeśli wszystko będzie dobrze. Jeśli myśleli, że nie zwariuję do tego czasu, to chyba nie byli zbyt ludzcy.
- Muszę do niej wracać - powtórzyłam. - Jak najszybciej.
Siedział tylko, patrząc posępnym wzrokiem, jak ze łzami w oczach zaczęłam pakować rzeczy z półki do torby.
- Zobaczysz loty do LA z Chapel Hill? - spytałam, nie odwracając wzroku. Nie byłam w stanie teraz na niego spojrzeć, nie chciałam znów płakać.
- Jest jutro, o dziewiątej - odparł po chwili. - Mam zarezerwować? - spytał chłodno.
Pokiwałam tylko głową, wiedząc, że wybuchnę, jeśli otworzę usta.
Rzuciłam spakowaną torbę w kąt, zostawiając sobie tylko ubrania na jutro, i poszłam do łazienki. Zdjęłam ubrania, ochlapując się wodą, by mimo braku prysznica trochę się odświeżyć. Spojrzałam w lustro, by napotkać wzrok trupa. Blada twarz, przekrwione oczy, worki pod oczami, podkreślone rozmazanym tuszem.
Dawno się nie widziałyśmy.
Stałam naga, oparta o umywalkę, nie odrywając wzroku od odbicia, które kiedyś było niemal codziennością. Teraz jednak nie poznawałam siebie.
Poczułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Usiadłam ciężko na toalecie, chowając twarz w dłoniach. Nie wiem kiedy zaczęłam szlochać. Przestałam kontrolować urywane dźwięki, które wydobywały się ze mnie, towarzysząc łzom. Jak przez mgłę słyszałam pukanie do drzwi i głos powtarzający moje imię.
Nie wiem, czy zapomniałam się zamknąć, czy on sforsował zamek, ale po chwili wbiegł do łazienki, zamykając mnie w uścisku. Nie zwracałam uwagi na to, że jestem bez ubrań. Zsunęłam się na ziemię, siadając mu na kolanach. Szeptał moje imię, łaskocząc przy tym ustami moje czoło, i bujał mnie lekko jak małe, rozpłakane dziecko. Dokładnie tak się teraz czułam. Ale o ile w jego ramionach było mi dobrze, to teraz chciałam znaleźć się w objęciach mojej mamy.
- Wszystko będzie dobrze... - powtarzał tak długo, że te słowa kompletnie straciły sens.
Spałam dziś na jego pryczy, wtulona w niego plecami. Łóżko było zdecydowanie za małe na dwie osoby, ale nie mogłam spać sama. Wystarczyło, że odszedł na kawałek, a mi już było zimno, czułam się jak wystawiona na wiatr bez ochrony w postaci jego ramion. Paraliżowała mnie myśl, że jutro będę musiała opuścić to schronienie.
Obudziliśmy się, gdy autobus się zatrzymał.
- Jesteśmy na lotnisku - oznajmił Kras grobowym tonem. - Za pół godziny masz odprawę, Rose.
Nie zbierało nam się na rozmowę. W ciszy zabrałam ostatnie swoje rzeczy, Mitchel zaglądał do wszystkich kątów, by sprawdzić, czy nic nie zostawiłam. Czułam się jak w symulacji. Chodziłam jak duch, dzwoniło mi w uszach, czułam napierające na oczy łzy. Nie chciałam ich wypuszczać, ale szkliły mi oczy, odbierając zdolność wyraźnego widzenia.
Moje nogi były jak z waty, gdy wychodziliśmy z autobusu. Kras wziął moją walizkę, zostawiając Mitchelowi wolne ręce. Ten ściskał mocno moją dłoń, choć czułam, że jego trzesie się tak samo jak moja.
Stanęliśmy przed bramkami. Dalej musiałam iść sama.
- Trzymaj się, Rosie - zaczął Kras, podchodząc i obejmując mnie czule. - Wszystko będzie dobrze. Dawaj znać co u ciebie.
Pokiwałam tylko głową, czując rosnącą gulę w gardle.
Zaraz po nim wytulili mnie też Clinton, Jesse, Pat i Ryan. Nie panowałam już nad łzami. Zostawiałam mokre ślady na ich koszulkach.
Przyszedł czas na najtrudniejsze. Jakby ze strachem odwróciłam się w jego stronę. Stał z rękami w kieszeniach, bo nie wiedział, co z nimi zrobić. Nie mogłam odczytać jego twarzy. Próbował zachować grobową minę, ale widziałam jego błyszczące oczy za okularami. Smutne, jakby już stęsknione. Patrzyłam na niego jak na hologram. Już czułam, jakby był kilometry ode mnie.
Rozpłakałam się jak dziecko, gdy zamknął mnie w objęciu. Owinął mnie ramionami, a ja szlochałam w jego koszulkę, wiedząc teraz, że to uczucie za chwilę zniknie, że zaraz znów będę sama, sama z rozpaczą i strachem o mamę.
W żaden sposób nie miałam mu za złe, że nie leci ze mną. Nie mogłabym mu na to pozwolić. Sama nie mogłam tu zostać. Musiałam być teraz przy mamie. Po prostu wszystko potoczyło się nie tak. Wszystko zawaliło się w ciągu jednej chwili.
- Kocham cię, Rose, kocham cię, kocham cię, kocham cię - szeptał mi do ucha, a ja złapałam kurczowo brzegów jego kurtki. Wiedziałam, że muszę iść, ale broniłam się przed tym jak tylko mogłam.
- Ja ciebie też - wydusiłam przez łzy.
- Zobaczę cię już niedługo. To tylko trochę. Bądź dzielna - powiedział. Podniosłam na niego wzrok, choć i tak nie widziałam dużo. On musiał zobaczyć moje czerwone, podpuchnięte oczy. Widziałam, jak coś złamało się w nim na ten widok. Nachylił się, by ostatni raz złączyć nasze usta. Smak jego warg został na moim języku, gdy wzięłam walizkę i zbierając w sobie wszystko, wysunęłam swoją dłoń z jego. Patrzyłam jeszcze na niego, odchodząc, ale po chwili odwróciłam się, przyspieszając kroku. Spuściłam głowę, chowają zapłakaną twarz za włosami. Czułam na sobie jego wzrok, dopóki nie zniknęłam za zakrętem.
Nogi załamał się pode mną. Zsunęłam się po ścianie, siadając na ziemi. Łzy przestały mi już lecieć. Trzęsłam się tylko, skomląc cicho.
Mamo, coś ty narobiła?