– No i znów tu jesteśmy – krzywiąc się, zauważył Cullen. Już sama podróż wprawiła go w koszmarny nastrój, jej powód wywoływał ból głowy. – Czy wiesz, że to właśnie w Halamshiral twoja pupilka, Cesarzowa Celene, nakazała zlikwidować całe obcowisko? –zwrócił się do Łowczyni, której odświętnie wystrojony wierzchowiec poprzedzał jego własnego. – Nie przeszkadza ci to, kiedy tak zapamiętale popierasz jej decyzje? Ilu właściwie elfów zginęło, Josie?
– Wielu – szeptem odparła Antivanka, chyląc głowę.
Sul odniosła wrażenie, że uwaga Komendanta nie była do końca przeznaczona dla niej. Podejrzewała, że dostała się po prostu w sam środek kłótni kochanków, której powodów nie znała. Tak czy inaczej, zachowanie Cullena było niedopuszczalne. Wobec Świętej Rady mogą prezentować tylko jedną postawę – zwarty front, pełną zgodność i posłuszeństwo przywódcy.
– Wciąż błędnie zakładasz, Komendancie, że jestem elfem, może nawet Dalijką. – Postanowiła sprowadzić templariusza na ziemię. Dość brutalnie, to prawda, ale tak należało z nim postępować. – Tymczasem ja jestem Inkwizytorką, Herold Andrasty, przywódczynią Inkwizycji. Dlatego zaproszono nas na rozmowy, zamiast po cichu zdecydować o naszym losie i przekazać rozkaz. Liczą się z nami, bo muszą. Trzymam w garści Orlais, a Orlais trzyma w garści pozostałych, nawet jeśli nigdy głośno tego nie przyznają. – Odwróciła się do tyłu i spojrzała na zagniewaną twarz mężczyzny. – Celene... jest użyteczna. Tak jak i twój ulubieniec, Wielki Książę, który gdyby spotkał mnie prywatnie, miałby dla mojej pustej główki tylko jedno zastosowanie.
Z rumieńca na jego twarzy wyczytała, że Cullen dobrze sobie zdaje sprawę z opinii Gasparda o elfach, elfkach w szczególności.
– Proszę, nie teraz – szepnęła bliska łez Józefina, jednak w chwilę później uśmiechnęła się promiennie do przybliżającego się tłumu. – Będzie jeszcze okazja do wymiany poglądów. Teraz przynajmniej starajmy się zachować pozory.
Sul również obdarzyła zebranych łaskawym uśmiechem. W głębi duszy pomyślała, że teatr stracił wielce utalentowaną aktorkę w osobie Pani Montilyet.
– Będziemy grzeczni, Józefino – obiecała.
W rzeczywistości doskonale znali wzajemnie swoje poglądy. Współpracowali już od dawna i niejeden problem omawiali wspólnie. Jednak od czasu mianowania Inkwizytorki, to jej pozostawiano ostateczną decyzję. Mogli się z nią nie zgadzać, mogli uważać, że się myli, ale decyzja była jej. Na tym polega przywództwo.
– Przepraszam – mruknął Cullen. Odetchnął głęboko. Nie powinien pozwalać, by jego negatywne nastawienie do polityki miało wpływ na przebieg rozmów. Sam nie będzie miał w nich wielkiego udziału, ale powinien okazać wsparcie tym dwóm, szczególnie dla niego ważnym kobietom.
– Jeśli masz ochotę kogoś pookładać mieczem, to służę wieczorem – zaproponowała Sul, unosząc jednocześnie rękę i machając do przedstawiciela Orlais, który wraz ze swoją świtą czekał w pewnym oddaleniu od wiwatującego tłumu.
Po przeciwnej stronie stał fereldeński negocjator. Jego skwaszona mina nie nastrajała optymistycznie. Inkwizytorka ograniczyła się tylko do krótkiego, wręcz żołnierskiego skinięcia. Wygląda, jakby chciał mnie opluć, albo ugryźć – pomyślała.
Po krótkim powitaniu na dziedzińcu odprowadzono ich do komnat. Obrady miały się zacząć dopiero pojutrze. To dość czasu, by spróbować przeciągnąć na swoją stronę niektórych oponentów.
Sul z ulgą rozsiadła się w wannie wypełnionej ciepłą wodą i pachnącą pianą. Dzięki przebudowie Twierdzy mogła sobie pozwolić na taki luksus również w domu, ale kąpiel w Pałacu Zimowym miała jakiś szczególny posmak... dekadencji. Przywoływała też wspomnienia, ale te elfka stanowczo odrzuciła. Musi być silna, stabilna psychicznie, skoro własne ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Wyciągnęła prze siebie lewe ramię. Jadowita zieleń rozlała się już wysoko powyżej nadgarstka. Nawet gruba rękawica ze smoczej skóry, którą Inkwizytorka zwykła nosić publicznie, ledwo tłumiła rozbłysk Kotwicy. Do Halamshiral nie mogła zabrać ze sobą Andersa, ale i on nie potrafił jej już pomóc. Moc znamienia powoli ją zabijała.
Stanowczo odrzuciła te niewesołe rozmyślania, zamiast tego zastanawiając się nad zarzutami Cullena. Czy nie przeszkadzały jej czyny i poglądy osób, z którymi musiała zawierać polityczne układy? Rzecz w tym, że powiedziała mu prawdę. Nawet ona coraz mniej postrzegała siebie jako przedstawicielkę własnej rasy. Zmuszona do kierowania tak wielką organizacją nie czuła się już Dalijką, elfką, nawet nie kobietą. Była zbiorem decyzji, które podjęła i ich konsekwencji. Dobrych i złych, łaskawych i okrutnych, łatwych i tych które nie pozwalały jej zapomnieć. Była Inkwizytorką. Jakikolwiek będzie koniec, to ona go wybierze.
Ledwie godzinę później do komnat Inkwizytorki wparowała Józefina. Jak zwykle promienna i świeża, uosobienie profesjonalizmu. Sul dostrzegała jednak więcej niż przeciętny obserwator.
– Rzuć na chwilę te papiery – poprosiła, siadając na łóżku i przywołując Antivankę do siebie.
Tamta posłuchała niezbyt chętnie, ale przysiadła obok. Nie wypuściła jednak z rąk nieodłącznej podkładki do pisania. Z aprobatą patrzyła na strój Łowczyni – prostą, obszytą srebrem, granatową tunikę z długimi rękawami sięgającą przed kolana zakryte sznurowanymi butami z białej, smoczej skóry. Do tego pasujące rękawice i pas podtrzymujący ozdobne sztylety. A przynajmniej sztylety wyglądające na ozdobne. Antivanka była w pełni świadoma z jaką biegłością Sul się nimi posługuje, a to za sprawą kilku udaremnionych przez nią zamachów. Ostatni miał miejsce w drodze do Halamshiral i stał się przyczyną kłótni Józefiny z Cullenem. Jednej z wielu ostatnio.
– A teraz mi powiedz – poprosiła elfka.
Antivanka drgnęła. Przecież nikt nie potrafi czytać w myślach, nawet Sul. Musiało jej chodzić o co innego.
– Józiu, wolałabym nie pytać JEGO. – A jednak nadzieje Ambasadorki okazały się płonne. Łowczyni domyślała się problemów. – Dobrze wiesz, że i tak mi powiesz, więc oszczędźmy sobie tych podchodów.
– Psujesz całą zabawę – skrzywiła się Józefina, ale zaraz uśmiechnęła się zakłopotana. – Nie ma o cz...
– Myślę, że on jest już zmęczony polityką – przerwała jej Inkwizytorka. – Nigdy nie miał do tego zamiłowania. Ty natomiast żyjesz Grą.
Józefina siedziała ze spuszczoną głową. Zapomniana podkładka wysunęła się z rąk. Dopiero jej stuknięcie o podłogę sprawiło, że Ambasadorka wyprostowała się. Sul zauważyła łzy na śniadych policzkach.
– Da'len, nie możesz żyć tylko pracą. Czasem trzeba też zadbać o własne szczęście. – Elfka delikatnie objęła wyższą od siebie kobietę, pozwalając jej się wypłakać na ramieniu. Ze wszystkich członków Inkwizycji, to właśnie Józefina najbardziej przeżywała spotkanie Świętej Rady zwołane przez Boską Wiktorię. – Myślę, że ty też jesteś zmęczona. I bardzo tęsknisz za rodziną.
– Przepraszam – powiedziała Józefina po jakimś czasie. Elegancko osuszyła łzy wyjętą z kieszonki haftowaną chusteczką. – Nie powinnam pozwolić... – zaczęła się usprawiedliwiać.
– Służę ramieniem, jeśli jednak zechcesz – ucięła krótko Inkwizytorka. Wiedziała, że Antivanka nie przywykła do okazywania uczuć a każde "rozklejenie się" publicznie, traktowała jak osobistą porażkę. – Jakie atrakcje nas jeszcze dziś czekają?
– Dziś nie ma oficjalnych spotkań. Przedstawiciele wciąż się zjeżdżają. W tej chwili goście podziwiają ogrody, więc jeśli chcesz z kimś zamienić słowo, to zalecam udanie się na spacer. –Józefina odzyskała równowagę, powracając do swojego ulubionego zajęcia – organizowania czasu innym.
– A nasi?
– O tak, wszyscy już są, włącznie z wysłannikiem Tevinteru. – Antivanka uśmiechnęła się promiennie.
– Chcesz powiedzieć, że...
– Lord Pavus odwiedził Halamshiral.
Sul zerwała się z łóżka i skoczyła w kierunku drzwi. Jeśli Dorian jest tutaj, wszystko inne przestało się liczyć. Nie widziała go grubo ponad rok. Och, jak strasznie tęskniła!
– Pamiętaj, że dziś wieczorem spotykamy się na kolacji, a jutro jest bal inauguracyjny! – wołała za nią Józefina.
Sul jednak już nie słuchała. Zwolniła co prawda, gdy opuściła korytarz skrzydła oddanego do dyspozycji Inkwizycji, by nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji, ale nie miała zamiaru rozmawiać z nikim po drodze. Ktoś jednak już na nią czekał.
– Cole?
– Dźwięczysz jak srebrny dzwoneczek – roześmiał się. Uwielbiał, kiedy była radosna, a coraz rzadziej miał okazję tego doświadczyć. – On jest w tym miejscu z wysoką wodą.
– Chodź ze mną.
– Może...
Ujęła go pod ramię i ruszyła statecznym już krokiem w stronę altany z fontanną. Nie dotarli tam jednak, bo w jednej z bocznych ścieżek dostrzegli sylwetkę Cullena.
– Odejdź! Zostaw! Nie możesz tego robić! – usłyszeli pełen oburzenia głos templariusza.
Po chwili pod nogi Inkwizytorki wyskoczył zwalisty mabari ze skórzaną rękawicą w pysku. Cullen dopadł uciekiniera i wyjął mu z pyska oślinioną zdobycz.
– Wybacz, Inkwizytorko. Nikt go najwyraźniej nie nauczył dobrych manier.
– Czy to prawdziwy mabari? – zdziwiła się.
– Wygląda na najprawdziwszego, ale kto wie?
– Skąd go wytrzasnąłeś?
– A... błąkał się samotny przy stajniach. – Cullen, jak zwykle, gdy był zakłopotany, pocierał nieświadomie kark. – Pomyślałem, że my, Fereldeńczycy, powinniśmy się trzymać razem na wrogiej ziemi.
Zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, że jego słowa zabrzmiały jak jawna deklaracja. W tym miejscu należało unikać głośnego wypowiadania takich myśli. Elfka jednak nie zwróciła na to uwagi. Uśmiechnęła się delikatnie i puściła oczko do żołnierza.
– Cole, może pomożesz Komendantowi porozumieć się z jego psem?Ja mam coś do załatwienia. – Przeprosiła ich i poszła w stronę fontanny.
– Strasznie długo jechałaś! – Takimi słowami przywitał ją Dorian Pavus. Rozmawiał co prawda wcześniej z Diukiem Cyrilem de Montfort, ale na widok Inkwizytorki grzecznie się pożegnał.
– Nigdy zbyt długo do ciebie, Ekscelencjo – odparła kurtuazyjnie, podając mu dłoń. – Chodźmy stąd, bo zaraz cię publicznie wyściskam, a to zabije Józefinę.
Poszli więc na koniec jednej z mało uczęszczanych ścieżek i znaleźli niewielką altankę obrośniętą powojnikiem. Napotkany po drodze elfi służący obiecał dostarczyć wino i przekąski, a oni pogrążyli się w rozmowie. Sul dowiedziała się między innymi, że ojciec Doriana właśnie zmarł, a on odziedziczył jego stanowisko i obowiązki w Magisterium.
– Szkoda cię dla nich – podsumowała – ale w pełni zasłużyłeś na tytuł Magistra.
– Staruszek chyba jednak mi wybaczył – odparł melancholijnie.
– Ojciec cię kochał. I był z ciebie dumny! Nie pozwól, by wypowiedziane w gniewie słowa zatarły pamięć o tym.
– Wiem... tylko... nie zdążyłem mu powiedzieć, że i ja wybaczyłem. Tak mało jest czasu, zawsze za mało! – Uderzył pięścią w złocony słup podpierający dach altanki. Ukwiecone pnącze zatrzęsło się i wyleciały z niego zagniewane pszczoły. Dorian zmarszczył brwi, patrząc, jak odlatują. – Mignęła mi tu gdzieś wcześniej Sera, ale nie widziałem Enasalin. Czyżby nie przyjechała nas wspierać?
– Bardzo chciała, ale znów jest w ciąży i Isha stwierdziła, że długa podróż jest niewskazana.
– Co?! Będą mieli drugie dziecko?! Przecież mały ma dopiero z pół roku! Czy to nie za szybko?
– Znasz Enę, zawsze marzyła o dzieciach. Była uosobieniem zdrowia w pierwszej ciąży, dobrze zniosła poród, to i z drugim nie powinna mieć problemów. Zresztą Thenan nie pozwoli jej się przemęczać.
– Proszę, oszczędź mi tych "ciążowych" szczegółów. – Skrzywił się zdegustowany. – A co na to Sera? Ma złote serce, ale dzielić, to ona się nie lubi.
– Zniosła to nadspodziewanie dobrze, choć twierdzi, że nie będzie się zajmować dziećmi. Jednak kocha Enę i zrobi wszystko, by była szczęśliwa.
Siedzieli w altance jeszcze przez jakiś czas, dzieląc się plotkami o przyjaciołach i popijając wino. W końcu nadeszła pora, by szykować się do kolacji. Sul, choć zmęczona, cieszyła się na spotkanie. Minęły prawie dwa lata od kiedy ostatnio spotkali się w takim gronie. Gdy Rada dobiegnie końca, pewnie już nigdy się to nie uda. Pozostało więc jak najlepiej wykorzystać dostępny czas i spędzać go z przyjaciółmi. Część z nich urzędowała w Halamshiral od kilku dni pod pozorem przygotowywania wizyty Inkwizytorki. Żelazny Byk i jego Szarżownicy zdążyli już nawet objąć w posiadanie miejscową karczmę. Inni mieli równie ważne zadania do wykonania. Na przykład Wielka Poszukiwaczka Prawdy Kassandra Pentaghast została zobowiązana do dostarczenia na spotkanie słynnego autora powieści – Varrika Tethrasa. Przy okazji tym samym statkiem przypłynęli z Wolnych Marchii Thom Reinier i Sera. Wielka Zaklinaczka Vivienne towarzyszyła świcie Boskiej, Cole zawsze był w pobliżu. Zabraknąć miało tylko jednej osoby...
Tej nocy Sul usnęła utulona płaczem, kuląc się z bólu i zaciskając pałającą zielenią dłoń. Gdyby jakiś nieoczekiwany nocny intruz pochylił się nad nią, usłyszałby, jak przez sen cichutko szepcze: "Dlaczego odszedłeś, ma Vhenan? Tak bardzo cię potrzebuję.". Czy po takich słowach nie zmiękło by jego wilcze serce?
*****
Bal, jak to orlesiańskie bale, był huczny i obfitował w przeróżne rozrywki – pokazy akrobatów, występy śpiewaków, przedstawienia teatralne. Nie było tylko ukrytych Venatori i trupów elfiej służby, jak podczas balu kończącego Wojnę Lwów. Za tym jednak nikt nie tęsknił. Członkowie Inkwizycji przechodzili samych siebie, by nie urazić nikogo. Może zmotywowały ich do tego połajanki Józefiny, bardziej chyba jednak zatroskana mina Inkwizytorki. Nawet Sera stanęła na wysokości zadania i oznajmiła, że woli "przypilnować spraw gdzie indziej, bo ją ręce świerzbią" i wcale na bal nie poszła. Sul, po odtańczeniu obowiązkowej rundy ze wszystkimi notablami, zaszyła się w spokojnym kącie w towarzystwie Varika Tethrasa. Po cichu liczyła, że mając w pamięci jutrzejsze obowiązki, goście nie zabawią długo i przyjęcie wkrótce się skończy.
– Co to za afera z tym Wicehrabią? – spytała krasnoluda.
– Stanowisko było nieobsadzone przez lata i nikt nie miał ochoty go zająć. Najwyraźniej przedstawiciele Gildii i rodów dogadali się za moimi plecami i stwierdzili, że i tak odwalam większość roboty. No i zaproponowali mi urząd. – Varrik, jakby nigdy nic, pociągnął łyk wina z kielicha. Wyglądał na całkiem zadowolonego, ale też... zatroskanego.
– Cieszę się, że się zgodziłeś. Naprawdę myślę, że świetnie się sprawdzisz...
– Ale?
– ...ale rozdawanie tytułów przyjaciołom na samym początku działalności nie jest chyba dobrym pomysłem.
Poprzedniego dnia, podczas kolacji, Varrik wręczył Sul klucz do jednego z łańcuchów zamykających port w Kirkwall i nadał jej tytuł szlachecki. Wywołało to entuzjazm wśród przyjaciół i palpitacje serca u zastępcy Wicehrabiego, seneszala Brana, który usiłował hamować zapędy Varrika do rozdawania publicznej własności.
– A co by to wszystko było warte, gdybym nie mógł pomóc przyjaciołom? Trzeba podtrzymywać niechlubną tradycję siania prywaty.
– Uważasz, że potrzebuję pomocy? – spytała lekkim tonem, choć wcale nie czuła się spokojna. Jutrzejsze obrady zapowiadały się na niezłą batalię.
– Sul, oni zrobią wszystko, żeby nas zniszczyć. W ten sposób, czy inny, dopną swego. I ty o tym wiesz. – Pełnym powagi wzrokiem spojrzał na elfkę.
– Nie będziemy pokornie czekać na ich decyzje – odparła z lekkim uśmiechem.
– Myślę, że zrobiłaś już wszystko, co mogłaś. Jej Świątobliwość też nie ma pola manewru, stąd ta Rada.
– Nie martw się na zapas...
– Sul – przerwał jej, łapiąc za rękę – chcę tylko, żebyś wiedziała, że masz się gdzie podziać. Niczego nie sugeruję, po prostu mówię. – Długo patrzył jej w oczy bez słowa. Był, nietypowo dla siebie, poważny i zatroskany.
– Dziękuję, Varriku. Będę miała na uwadze twoją propozycję, gdyby... rozważenie jej stało się konieczne. – Uśmiechnęła się do krasnoluda uspokajająco. To, że wewnątrz siebie skręcała się z niepokoju, nie znaczyło, że musi też martwić przyjaciół. Zdążyła się już dobrze zorientować, jakie nastroje panują wśród delegatów i przeczuwała, że koniec Inkwizycji jest bliski, w ten, czy inny sposób, jak powiedział wcześniej Varrik. Chciała tylko, by decydujące zdanie należało do niej.
– Znalazłem też w okolicy świetne miejsce dla Klanu Lavellan...
Jeśli posunął się aż do tego, by proponować przeprowadzkę całego Klanu, to sytuacja musiała być poważniejsza, niż się zdawało Sul. Postanowiła zasięgnąć opinii u Sery, która najlepiej znała się na nastrojach wśród prostego ludu i dowiedzieć się, jakie są widoki na przyszłość według niej. Lepiej być przygotowanym na wszystko.
Wkrótce, tak jak Inkwizytorka podejrzewała, impreza zaczęła dogasać. Vivienne przyszła poinformować ich, że Jej Świątobliwość opuszcza przyjęcie i chce się krótko pożegnać, więc Sul poszła za Zaklinaczką. Leliana siedziała na okazałym tronie w towarzystwie Matki Giselle i kilku innych zaufanych.
– Wasza Doskonałość – Sul zgięła się w ukłonie.
– Wasza Czcigodność – Leliana odpowiedziała krótkim, oficjalnym skinieniem – bardzo udane przyjęcie.
– Dziękuję, nasza Ambasador będzie zachwycona uznaniem Waszej Świątobliwości.
– Udamy się już na spoczynek. Jutro czekają nas obowiązki.
Leliana oddaliła się w asyście swojej świty, żegnając się po drodze z pozostałymi gośćmi. Sul po raz ostatni powoli okrążała salę, by opuścić przyjęcie zaraz po Boskiej.
– Mam ci przekazać, że jej Świątobliwość oczekuje twojej obecności podczas wieczornej modlitwy w małej kaplicy – oznajmiła wciąż towarzysząca jej Vivienne.
– Nigdy nie zaszkodzi powalczyć o przychylność Stwórcy – westchnęła elfka.
– Wciąż nie wierzysz – z dezaprobatą zauważyła Zaklinaczka.
– Madame, jestem już za stara na taką zmianę – roześmiała się elfka – ale nie mam nic przeciwko samej koncepcji.
– Nie bluźnij! – syknęła magini, ale kąciki jej ust uniosły się lekko. – Mówisz zupełnie jak Solas. Swoją drogą jego zachowanie wobec ciebie było niewybaczalne.
– Jego zachowanie było... adekwatne do sytuacji – odparła elfka, siląc się na spokój. Vivienne nie była osobą, z którą chciałaby omawiać swoje sercowe problemy. Miała do niej jednak pewną sprawę i ostrzejsza reakcja nie wchodziła w grę. – Mam zbyt wiele zajęć, by rozwodzić się nad przeszłością.
– Oczywiście – odparła Zaklinaczka, lecz dobrze wiedziała, że Łowczyni nie jest szczera.
– Niezależnie od tego, jak się sprawy potoczą podczas obrad, chciałabym cię prosić o pomoc w pewnej sprawie...
Sul spotkała się z Lelianą w małej kaplicy pałacowej. Jednego wejścia pilnował Thom Reinier, ogółowi znany jako Strażnik Blackwall, przy drugich drzwiach stróżowała Charter.
– Co teraz, Leliano? – spytała Łowczyni, przysiadając w pierwszej ławce, tuż obok Boskiej. – Inkwizycja rozpaliła umysły Thedas niczym Święty Marsz, ale płomień już się wypalił.
– W tobie również? – drobna, rudowłosa kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na elfkę.
– Mnie spalił od środka, zostawiając pustą skorupę.
Inkwizytorka zdjęła grubą, skórzaną rękawicę z lewej ręki. Oczom Boskiej ukazała się świetlista dłoń, pałająca jadowicie zielonym blaskiem. Zmiana rozprzestrzeniła się już kilka centymetrów powyżej nadgarstka.
– Nie mówiono mi, że to się tak rozrosło! – krzyknęła kapłanka. – Czy to... czy bardzo boli?
– Hm... jest tak, jakby włożyć rękę do kwasu, a jednocześnie zamrozić. Można się... nie, nie można się przyzwyczaić. – Elfka odpowiedziała pełnym ironii uśmiechem.
– Ale co teraz?!
– No właśnie, Wasza Świątobliwość, co teraz?