BIFROST ON LIGHTS. avengers au

By artopiaa

9.3K 609 445

avengers u progu dorosłości, trochę chaosu More

00. introduction
01. lights, they blink to me
02. my spirit is contained
03. i'm so high
04. for now i will stay alive
05. it won't resonate in our minds
06. just don't believe the hype
07. pressures of a new place
08. i'll sit here till i find the problem
09. for you i would get beat to smithereens
11. the breath i saw was not my own
12. and then i felt chills in my bones
13. silence gives you space
14. headlights driving south
15. run straight through of our tormentors
16. if you decide, all is well
17. ergo this symphony
18. lift me in the air
19. did they know i was grown with you?
20. so low it's concerning
21. not just graffiti on a passing train
22. like neon inside the glass
23. stigma that no longer scares us
24. in time i will leave the city
25. you could bring down my level of concern

10. grab my bat

188 23 17
By artopiaa

Sigyn uśmiechnęła się ponad blatem do swojego chłopaka.

- Naprawdę się postarałeś - powtórzyła.

- Czuję się trochę... nie na miejscu - wyznał cicho. Z zakłopotaniem, jakże mu nieobcym, przejechał dłonią przez czarne przydługie włosy. - Elegancko, wykwintnie i w ogóle, a ja właśnie uświadomiłem sobie, że jestem w jeansach - wyrzucił z siebie. Rudowłosa parsknęła serdecznie. Uwielbiała bruneta w ten sposób; nieco nieśmiałego, zakłopotanego, ale przez to znacznie bardziej ludzkiego, niż jego porcelanowa cera i wyniosłe rysy pozwalały przypuszczać.

- Naprawdę to cię martwi? - spytała. - To, że jesteś ubrany inaczej niż większość ludzi tutaj? Też jestem w jeansach, ale jest mi z tym dobrze. Nie zamieniłabym się z nikim w tej sali - dodała, unosząc podbródek.

- Masz rację - zgodził się po chwili. - Nie zamieniłbym cię na nikogo innego.

Jak on to robił, że z beztroskiej rozmowy o spodniach zgrabnie przeskakiwał na tematy, których publicznie nie trzeba dyskutować? Sam się sobą męczył, nudził się sobą niemiłosiernie; miał wrażenie, że z jego winy wszystko, co kocha, sypało się w popiół. Kruche jak szkło relacje z ojcem i bratem, związek prześladowany odległością, życie Friggi.

Nie chciał być banalny; jeszcze jednym z zadufanych w sobie narcyzów, święcie przekonanych o własnej doskonałości i perfekcji. Oczywiście, bywał drażliwy, suchy czy nieznośny, wdawał się w słowne potyczki o byle co, zachowywał się tak wyniośle jakby był cholernym bogiem, kłamał płynnie i patrząc prosto w oczy.

On tylko chciał być taki jak Thor.

Otrząsnął się z lepkich nici myśli, by sekundę później błękitne tęczówki Sigyn wraziły spojrzenie jak nóż w jego źrenice.

- Zamawiamy? - zapytała retorycznie. Boże, jak dobrze mu było, gdy ktoś ukochany wyrywał go ze spowitych niepokojem cienkich ramion zamyślenia, zanim całkiem oszalał.

- Tak, oczywiście. - Zajął się kartą modląc się, by dziewczyna nie odnotowała upokarzających rumieńców rozlewających się po jego policzkach. Wzrok prześlizgiwał się od jednej pozycji do drugiej, litery nie miały większego sensu. - Wolisz coś słodkiego czy raczej konkretnego?

- Słodkiego - odparła Sigyn z uśmiechem. - Jestem w nastroju na słodycze. - Nachyliła się i pocałowała Lokiego w usta. - Torcik czekoladowy. Zdecydowanie zawsze najlepszy wybór.

Nawet jak mówiła, uśmiech przebijał przez jej ton; gdyby ktoś tylko słuchał, radość można było w głosie usłyszeć. Nosiła uśmiech tak naturalnie, jak inni ubrania, stał się jej swoistą wizytówką.

- Zamówili już państwo? - Znany im już kelner stanął przy stoliku.

- Tak... - Laufeyson przebiegł oczami po karcie. - Dla nas torcik czekoladowy i szarlotka z lodami - odpowiedział.

- Coś do picia? - Mężczyzna zastygł z długopisem milimetr nad kartką.

Para wymieniła się spojrzeniami.

- Może dwa razy sok porzeczkowy - dziewczyna pospieszyła Lokiemu z pomocą.

- Dobrze, za kwadrans będą mogli państwo już cieszyć się deserami. - odparł kelner uprzejmie i ruszył w stronę drzwi prowadzących poza salę.

Loki zacisnął palce na dłoni towarzyszki.

- Wiesz, Sig, organizujemy bal końcoworoczny, mamy taką inicjatywę. Trochę zabawy, chodzi o miłe spędzenie czasu - zaczął.

- Idę, jasne, ale musiałabym przyjechać. Rzuciłam wszystko na tydzień i się lenię, ale ty też omijasz zajęcia. A to nie jest dobre dla żadnego z nas - dorzuciła dziewczyna oskarżycielskim tonem. - Tutaj nie mogę zostać na tyle czasu, mam swoje studia.

- Wiem, wiem. - Brunet pogładził delikatnie kciukiem dłoń partnerki. Uśmiechnął się. - Ale na bal przyjeżdżasz, nie będę tam stał sam z rogami - postawił warunek.

- Przyjadę, nie pozwolę ci stać tam samemu z rogami - zgodziła się. - Sama muszę jakiś kostium znaleźć.

- Może też z rogami, będzie pasował?

- Jasne, prędzej przyjdę jako Darth Vader - zaśmiała się.

- Bardzo chętnie, mógłbym spędzić wieczór z lordem Sith. Odkąd byłem mały, zawsze chciałem - rzucił sarkastycznie. - A nauczysz mnie używać Mocy? - dodał z przekąsem.

- Tak, mocy bycia zawsze na czas - wytknęła mu. - Nigdy nie jesteś punktualnie! -  oskarżyła go z udawanym wyrzutem.

Wzruszył ramionami. Faktycznie, rzadko kiedy był na czas; wychodził o tej godzinie, o której miał być lub kilka minut wcześniej, ale zawsze zwalał to na karb roztargnienia. Nie jego wina, że krawat był jakiś dziwny i nie chciał się zawiązać albo herbata była zbyt gorąca, by wypić ją duszkiem. W sekrecie jednak cicho celebrował swój mały rytuał picia herbaty, nawet gdyby miała odpowiednią temperaturę, nie wypiłby jej szybko.

- Każdemu się zdarza - zbagatelizował. - Nie znam nikogo oprócz ciebie, kto byłby punktualnie. Wiesz, że w niektórych krajach bycie na czas jest nieuprzejme? - spytał, drocząc się z nią.

- A w tym kraju niebycie na czas jest nieuprzejme - odbiła piłeczkę z uśmiechem. - Wszyscy się spóźniacie. Tylko Heimdall jest punktualny jak szwajcarski zegarek. Nie możesz tak jak on pilnować czasu? - rzuciła oskarżycielskim tonem, dusząc śmiech.

- Musiałbym wcześniej wstawać, a dobrze wiesz, że to jest niemożliwe - odparł, z lubością myśląc o wylegiwaniu się do późna.

Z rozmowy wyrwał ich brzęk zastawy.

- Państwa zamówienie. Życzę smacznego. - Kelner sprawnie ustawił dania na stoliku i odszedł równie niepostrzeżenie, jak się pojawił.

Loki pierwszy zatopił widelczyk w szarlotce. Niewiele rzeczy otwarcie lubił, a jeszcze rzadziej o tym mówił, ale jakimś sposobem Thor dowiedział się o jego słabości do tego ciasta i zaskakująco często je piekł, czym znacznie podwyższał bratu poziom endorfin i likwidował plany bruneta na samotny wieczór: najczęściej przesiadywali wtedy razem przy głupich filmach, niekiedy zaśmiewając się do łez.

- Mówiłem, że to dobre miejsce - powiedział cicho, gdy tylko przełknął pierwszą porcję ciasta.

- Wiem, wiem. Muszę się zgodzić - odparła Sigyn z uśmiechem, wolną dłonią nakrywając tę Lokiego. Sam gest zdziwił go nieco, był taki... niekobiecy. Zwykle to on ukrywał ręce rudowłosej w swoich, zwłaszcza gdy marzła, obejmował ją, całował i pocieszał. Okazało się, że dziewczyna robi to równie dobrze i w niczym nie ustępuje jemu samemu. Ba, w wielu rzeczach jest lepsza.

Wieczór upłynął im na rozmowach, aż około ósmej zorientowali się, że powinni już iść. Po sprawdzeniu godziny na telefonie Lokiego wydało się, że Thor dzwonił kilkanaście razy z zapytaniem, gdzie oni do cholery są.

Droga z restauracji do domu nie była daleka, kwadrans później już wchodzili do środka. Widok, jaki zastali, był dalece odbiegający od ich wyobrażeń.

Thor ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami ściskał w ręce telefon jakby chciał go zgnieść. A zaraz potem zrobić to samo z karkiem brata. Zszarzałe oczy miotały pioruny.

- Zasiedzieliśmy się, za szybko czas zleciał - wyjaśnił Loki wzruszając ramionami.

Odinson wypuścił powietrze przez usta z rosnącą irytacją.

- Martwiłem się - rzucił miękko.

Czas do dziewiątej spędzili osobno. Loki u siebie, Thor tak samo, Sigyn wyszła na chwilę do Brunhildy i ślad po niej zaginął.

Loki naprawdę potrafił kochać. Może nikt tego nie rozumiał - oprócz Thora, który był tym wyrozumiałym typem człowieka i miał taki sposób na życie - ale niezaprzeczalnie potrafił.

Potrafił też płakać. Odmówił wsparcia na pogrzebie matki, sam wygłosił mowę. Nie miał kartki, mówił z serca. Wiedział, że najsilniejsze nie są te przemówienia, które się pisze, lecz te, które się mówi spontanicznie. Tylko wtedy emocje oraz treść ma znaczenie i nie są sucho wyklepanym na pamięć tekstem. Gdyby nie Thor, który stanął przy nim i pozwolił mu się na sobie oprzeć, zapewne łzy odebrałyby zdolność składania liter w słowa, a słów w zdania.

Kochał Sigyn. Kochał brata. Kochał rodziców.

Leżał na łóżku na wznak, z butami przewidująco trzymanymi za pościelą, by nie ubrudzić kołdry. Na biurku piętrzyła się piramidka kubków oraz filiżanek po herbacie. Gdy jego arystokratycznie gorąca brytyjska krew domagała się zastąpienia co najmniej połowy erytrocytów herbatą, nie wzbraniał się. To była krew ze strony Friggi, która dla niego zawsze stanowiła uosobienie anielskiego dobra. Dlatego właśnie długie blond włosy kojarzyły mu się wyłącznie z tym: przypominały mu matkę. Laptop wyświetlał ignorowany odcinek serialu, Thor w pokoju obok zapewne połykał kolejny kryminał albo spał - obydwie rzeczy blondyn robił z równym zaangażowaniem. W odróżnieniu od brata był rannym ptaszkiem, zrywał się o nieboskiej godzinie by zobaczyć wschód słońca, wypić samotnie poranną kawę lub zwyczajnie pobyć trochę ze sobą.

Loki z kolei miał zwyczaj siedzenia do późna w nocy, by potem zwlec się z łóżka z iście książęcą gracją, naciągnąć na siebie losowe ubrania i powoli powłóczystym krokiem zejść na dół, gdzie starszy zdążył już wypełnić swoim nieznośnym optymizmem każde pomieszczenie. Laufeyson czasem mógł przysiąc, że kuchnia dosłownie pachniała Thorem, gdy ten oddawał się swoim kulinarnym zapędom.

Nie, żeby nie lubił tych zapachów, które działały na niego jak przynęta na ryby. Wyściubiał wtedy nos ze swojej jaskini, by złapać więcej tego aromatu, a potem jak po sznurku schodził do kuchni i bezczelnie podjadał prawie gotowe danie. Thor, który odziedziczył dobroć i wyrozumiałość po matce - Lokiemu dostało się ojcowskie wyrachowanie oraz chłód - nigdy go nie karcił ani nie odsuwał. Zdarzało się, że znów kulinarnie spełniony Odinson wchodził do pokoju brata z własnoręcznie zrobionym daniem, po czym kategorycznie wmuszał je w brata, dopóki nie wyczytał z jego twarzy, że humor mu się poprawił. I wystarczył mu widok Lokiego zajętego jedzeniem bez żadnego komentarza, by wiedzieć, że oto znalazł się na Parnasie sztuk kulinarnych i wszystkie autorytety tej dziedziny powinny przed nim padać na kolana.

Gotowanie było jego pasją i choć zabawnie wyglądał w różowym fartuszku - Tony zarzekał się, że innego koloru nie było - talent miał ogromny. W zasadzie Loki zazdrościł jego przyszłej żonie, bo sam miał pod tym względem dwie lewe ręce. To nie była jego bajka. Kiedy wchodził do kuchni, rozpoczynał się istny Armagedon; na szczęście nic nigdy nie podpalił. Tę część domu oddał więc bez walki bratu, wyczuwając niezaprzeczalne korzyści płynące z zezwolenia mu na panoszenie się wśród sprzętów kuchennych.

Thor bez pytania przysiadł się do brata i pewnym gestem wetknął mu w dłoń butelkę.

- Nie piję - brunet posłał mu zmęczone spojrzenie.

- Nie w tym rzecz. - Starszy uważnie przeskanował spojrzeniem twarz Lokiego. Woskowata, blada cera, umęczone oczy, rysy puste od rezygnacji. Troskliwie dotknął czoła brata. - Nie masz temperatury, prawda?

- Nie mam chęci do życia - poprawił go Loki beznamiętnie, wiecznie tym samym sarkastycznym tonem. Wiedział, jak idiotycznie zabrzmiał: jak nastolatek błagający o atencję, na której uzyskanie najlepszym sposobem jest uciekanie się do durnych pogróżek, niestety mimo całej elokwencji nie potrafił ująć swego nastroju inaczej.

- Wiesz, że możesz ze mną porozmawiać. Nie będę się przecież z ciebie śmiał, gdybym tak robił, byłbym okropnym bratem. Jestem okropnym bratem, Loki? Jestem? - rozłożył ramion bezradnie. Czuł się bezsilny i było to uczucie, którego nie potrafił znieść, każdy taki moment odbierał jako osobistą porażkę. Wiedział, że nikt nie miał mu za złe chwil słabości - w końcu kto ich nie miewa - ale dla niego samego już na zawsze będą plamić sumienie.

Brunet uparcie milczał.

- Naprawdę nie mam tak kolorowo, jak myślisz. Drużyna nam się sypie, Steve i Tony wciąż na siebie warczą. Nie działamy już tak, jak dawniej. Od tamtej pory nic nie chce poprawić stosunków między nimi. Jasne, spotykamy się, wspieramy, lubimy... ale brakuje mi tej atmosfery, tego poczucia komfortu w ich otoczeniu. Boję się, że zaczynamy się rozchodzić. Do balu pewnie zostaniemy razem, ale co potem? - westchnął bezsilnie. - Nat i Bruce wyjeżdżają do Rosji, do jej rodziny. Steve ma chłopaka, więc to logiczne, że poświęca mu każdą wolną chwilę, Bucky to równy gość. Tony użera się sam ze sobą i wygląda jak wypompowany z energii. Clint niańczy bliźniaki, jakby był ich ojcem. Gdzie tu miejsce na relacje, jakie kiedyś były? - Thor objął brata ramieniem.

- Gdybyście znaleźli jakiegoś antagonistę, pewnie byłoby wam łatwiej. Wspólny wróg jednoczy - odparł cicho Loki, nie omieszkając jednak przewrócić oczami.

- Nawet o tym nie myśl - ostrzegł go blondyn. - Zero chowania mi chrupek, Clintowi łuku, a Bruce'a nie doprowadzaj do granicy wytrzymałości - dodał.

- To nie ja! - zaprotestował Laufeyson. - To Barton ciągle w niego rzucał kulkami z papieru! Zachowujecie się jak dzieci, a potem jest moja wina! - Zerwał się, agresywnie uderzając dłońmi o blat.

- Usiądź, Loki. - Thor wstał i złapał brata za rękawy. - Nikt cię o nic nie oskarża, sądziłem, że to ty, bo to w twoim guście grać na czyichś nerwach. Przepraszam - dodał miękko. Kolejna różnica. Loki z trudem przyznawał się do winy.

Brunet ciężko opadł na pościel.

- Oszaleję w tym domu - westchnął. - Mama miała to wszystko pod kontrolą.

- Prześpij się. - Odinson wyczuwał zmęczenie i ból jak pies gończy. Omiótł młodszego badawczym spojrzeniem. - Naprawdę, prześpij się chociaż trochę. Potem coś zjedz. Zajmij się czymś relaksującym. - Wyszedł z pokoju, po chwili wracając z zawiniątkiem w ramionach. - Będzie ci wygodniej. Jak byłeś mały, bardzo lubiłeś tak spać.

Loki ostrożnie odwinął materiał. Czerwony, gruby, aż przyjemnie się go dotykało. Przysunął do niego twarz; zapach łagodnie wsiąkł w jego nozdrza i przestawił zegar do czasów dzieciństwa. Thor, z peleryną zrobioną właśnie z tego kocyka dzielnie dzierżył młotek stając w obronie wystraszonego brata, który kulił się na fotelu u stóp którego warował Fenrir, pies Heimdalla. Duży, wojowniczy, lecz niemal po ludzku serdeczny był największą atrakcją wszystkich spotkań.

- Nosiłeś to, jak byłeś mały. - Loki bardzo się starał, żeby jego głos nie brzmiał głucho.

- Tak, lubiłem to. Zawsze czułem się bezpieczniej - uśmiechnął się blondyn. - Jak bohater.

A ja czułem się bezpieczniej przy tobie, chciał powiedzieć Laufeyson, ale umilkł.

- Dobrze było mieć starszego brata, z którym nikt nie chciał zadzierać. - Młodszy z rodzeństwa uniósł w uśmiechu kącik ust. - Mogłem w spokoju poczytać.

- Nigdy nie chciałeś do nas dołączyć, nawet na swoich urodzinach trzymałeś się na uboczu. Na przykład twoja dwunastka: wszyscy się bawią, a ty siedzisz na fotelu i pożerasz kolejny tom. - Thor zachichotał.

- Nigdy nie lubiłem imprez. Nawet tych zorganizowanych dla mnie.

- Wiem. Dlatego je organizowałem. Śmiesznie się wkurzałeś.

♢♢♢

Jasnowłosa dziewczyna szła chodnikiem, trzymając deskorolkę pod pachą. Włosy sięgające ramion beztrosko rozwiewał nocny wiatr, a słuchawki w uszach zabierały ją daleko poza miasto, daleko poza tę planetę. Gdzieś do gwiazd.

Latarnie ledwo świeciły, ale jej nie było to potrzebne - sama świeciła sobie latarką. Zostało jej to z przyzwyczajenia; zbyt wiele czasu spędziła, spacerując samotnie po ciemku i ciesząc się widokiem samolotów startujących sto metrów dalej.

Telefon nagle ożył, na co blondynka warknęła z irytacją. Na ekranie wyświetlało się zdjęcie ciemnoskórej, roześmianej dziewczyny. Odebrała.

- Maria?

- Danvers, wracaj do domu.






hei

kto był na Captain Marvel, łapki w górę! Jak wam się podobało?

wybaczcie tak mało akcji, wena uciekła i szuka domu gdzieś indziej. mam wenę na uchodźstwie :( obiecuję publikować co najmniej raz na miesiąc.

trzymajcie się, bohaterowie! stay alive!

Continue Reading

You'll Also Like

870K 24.2K 41
Nazywam się Amanda. Mam 19 lat, mieszkałam w Newcastle, jednak z niewiadomych mi powodów, przeprowadziłam się razem z moim bratem do Luton. Nie wie...
905K 27.7K 58
April jest utalentowaną kobietą, która musi porzucić swoje marzenia, by móc utrzymać swoją schorowaną babcię i młodszą siostrę. Podejmuje się ona ka...
Nieznajomy By destroyed

Mystery / Thriller

444K 13.3K 22
17-letnia Cornelia prowadzi normalne życie, aż do pewnego momentu, kiedy wieczorem zostaje porwana, czy uda jej się przetrwać?