| Pisany z perspektywy Yugyeoma |
- Jackson, kurwa, odbieraj. - warknąłem do telefonu, kiedy kolejny raz włączyła się pocztą głosowa.
W końcu odebrał telefon.
- Jackson, do cholery ile można?!
- Tutaj menadżer Jacksona, nie może teraz rozmawiać, ponieważ jest na scenie. To coś pilnego?
- Tak, bardzo. Jego chlopak... ma wlasnie operację. Bardzo ciężka... - głos mi się załamał, nie chciałem znowu się rozpłakać.
- Poczeka-
- Yugyeom.
- Poczekaj, Yugyeom. Koncert kończy się za chwilę, więc od razu do Ciebie zadzwoni.
- Dobrze, dziękuję.
~~~
- Halo? Yugyeom, co z Markiem?! - jego glos drżał, musi być naprawdę przerażony...
- Ma operację... Od dwóch godzin... Podobno jest w ciężkim stanie... - rozpłakałem się - Nie wiem jak to zrobisz, ale musisz przelecieć.
- Odwołam jutrzejszy koncert, samolot powinienem mieć za 2 godziny jesli uda mi sie kupić bilet. - mówił szybko - Błagam, nie chce żeby coś mu sie stało...
- My też nie chcemy. Bądź tutaj jak najszybciej i uważaj, nie wiemy co jeszcze się wydarzy.
- Bądź tam, proszę i informuj mnie na bieżąco.
- Oczywiście.
Rozłączyłem się, po czym usiadłem pod ścianą, skuliłem się i jeszcze bardziej się rozpłakałem.
Poczułem po chwili ramiona, oplatające moje ciało. Zapach perfum uświadomił mnie w tym, że to mój chłopak.
- B-Bam... - wyszlochałem.
- Spokojnie, jestem tutaj. Mark wyjdzie z tego, słyszysz? Uspokój się. - cały czas mnie przytulał i głaskał po plecach.
- O-on jest dla mnie jak brat, rozumiesz? Jeśli coś mu się stanie... - przytuliłem się jeszcze bardziej do niego.
- Cii... Wszystko będzie dobrze.
~~~
Po kolejnych dwóch godzinach, w końcu wyszedł do nas lekarz. Jackson jakieś pół godziny temu napisał, że, że siedzi już w samolocie.
Szybko znalazłem się obok lekarza.
- Doktorze, co z Markiem?
- On... żyje. Operacja się udała. Myślę, że nie powinno zostać po tym żadnych blizn na głowie, ani nigdzie indziej. Jedyną złą informacją jest to, że Mark jest w śpiączce. - poklepał mnie po ramieniu.
- C-co? Czy wiadomo kiedy mniej-więcej się wybudzi?
- Tego nie wiemy, u każdego pacjenta jest inaczej. - westchnął.
- Ale przez śpiączkę nie można umrzeć, prawda? - zapytałem, płacząc. Doktor ponownie poklepał mnie po ramieniu i odszedł - Nie można, prawda?! Proszę odpowiedzieć, że nie! - krzyknąłem jednak nie usłyszał mnie już.
Usiadłem ponownie pod ścianą i wtuliłem się w ciało BamBama, mocząc jego koszulkę.