Far From Perfect

By loooven

4K 285 245

I part of Trilogy Perfect to nie miłość jest grą to my zrobiliśmy grę z miłości. Świat z każdym dniem diame... More

PROLOG
1. Tylko nie rób nic głupiego.
2. Zasługujesz na ten tytuł.
3. Bywało gorzej.
4. Dlaczego mnie unikasz?
5. Prawda czasem boli.
6. Wyglądasz uroczo.
7. Boję się zapomnienia.
karty postaci.
8. Ratujesz mi życie.
9. I co zamierzasz z tym zrobić?
10. W samo sedno.
11. Nie bądź taki pewny siebie.
12. My tworzyliśmy jedność.
13. To był mój pierwszy raz.
karty postaci.
15. Nie było już odwrotu.
16. Zrobiłem to wszystko dla ciebie.
17. Wszyscy jesteśmy zepsuci.
18. Te dobre rzeczy.
19. Zostać tak na zawsze.
20. Żadne twoje słowo.
21. Powiedz, że mnie nienawidzisz.
22. Co się z nami stało?
23. Nie jesteś sobą.
24. Jutro miało nie nadejść.
EPILOG
TRYLOGIA PERFECT

14. Teraz mieliśmy siebie.

144 6 10
By loooven

My happy little pill, take me away,

dry my eyes, bring colour to my skies,

my sweet little pill, tame my hunger,

lie within, numb my skin.

Troye Sivan - Happy Little Pill

***

Livia POV

- Na miłość boską, dlaczego to dziecko cały czas wrzeszczy? - warknęłam, ściskając w moich dłoniach papierowy kubek wypełniony kawą - dwa razy mocniej, co wywołało cichy śmiech Ettie.

- Najwyraźniej jest głodne - odparła, wzruszając ramionami.

- A jego matka najwyraźniej zbyt zajęta - fuknęłam, zwracając uwagę na kobietę około trzydziestki, wpatrzoną w swój smartfon, która siedziała dwa stoliki dalej i miała w poważaniu swą rozwydrzoną pociechę.

- Coś cię dziś ugryzło, Adams - stwierdziła moja przyjaciółka, stukając palcami o drewniany, okrągły stolik. Był drugi stycznia. Siedziałyśmy w kawiarni znajdującej się w centrum Derry, popijając nasze latte M i dzieląc się naszymi przeżyciami po Sylwestrze.

- Co takiego?

- Nazywają to mianem kaca - roześmiała się, po chwili upijając łyk cieczy z podpisanego jej imieniem kubka.

- Nigdy więcej nie dam wlać w siebie tej cholernej whisky - powiedziałam stanowczo, poprawiając swoje czarne okulary przeciwsłoneczne na nosie, które w moim mniemaniu miały zakrywać sińce pod moimi zmęczonymi oczami i magicznie zniwelować moje złe samopoczucie i tragiczny wygląd. Ettie za to stwierdziła, że wyglądam jak idiotka, która nie rozpoznaje pór roku.

- Zobaczymy następnym razem - parsknęła, doskonale znając mnie i moje "postanowienia".

- Twoja matka też zabroniła ci wychodzenia na imprezy przez następny miesiąc? - zapytałam, na co przewróciła bojaźliwie oczami.

- Chciałaś powiedzieć rok - poskarżyła się - Kompletnie nie rozumie, że to były tylko rutynowe czynności i musieli nas spisać, tak czy siak.

Kiedy na imprezę do Harriet przyjechała policja, było już za późno na ucieczkę, chociaż szczęśliwcom udało się uniknąć konfrontacji. Za to ja i moi przyjaciele musieliśmy świecić przed funkcjonariuszami oczami, aby ci nie odwieźli nas wszystkich na komisariat. Skończyło się na rutynowym wpisaniu w kartotekę, następnie kazano nam rozejść się do domów. Mimo tego impreza udała się, było naprawdę hucznie, więc chyba nie muszę mówić, jak trudna i kręta była ta droga powrotna w moim wykonaniu. Na szczęście jedyna trzeźwo, jeszcze, myśląca z nas osoba postanowiła zadzwonić po taksówkę. Tak oto wszyscy padliśmy jak muchy w moim pokoju. Ja na dywanie, Noah leżał zwinięty w kulkę, tuż przy drzwiach. Kylie i Alison zajęły miejsce w moim łóżku, a Ettie obok mnie, wtulona w moje nogi. W tym całym zamieszaniu dopiero nad ranem zorientowałam się, że nie mam pojęcia, gdzie jest Reece. Napisałam do niego smsa, lecz wszystko na ekranie telefonu wydawało się rozmazane, toteż wyszedł z tego nieskładny bełkot. Wrzuciłam telefon do szuflady z bielizną.

Reszty nie pamiętam.

Za to dokładnie pamiętam ostrą pobudkę, jaką sprawiła nam moja mama, kiedy weszła do pokoju w celu wzięcia ubrań do prania i zastała taką masakrę. I śmiech mojej siostry, która była tego świadkiem.

- Nawet nie wiesz jak bardzo przestraszyłam się twojej mamy, kiedy się tak wkurzyła - zaśmiała się Ettie, podpierając brodę na łokciu - Poważnie, a wydawała się taka potulna.

- Pozory mylą - sarknęłam, wzruszając ramionami - Nie gadajmy już o tym, bo znów zaczyna mi się kręcić w głowie. Lepiej pogadajmy o was - zaproponowałam, na co Ettie zrobiła zdziwioną minę.

- Jakich "was"?

- No, chyba jeszcze nie zgłupiałam i pamiętam, że całowałaś się z młodym Evansem! - otrząsnęłam ją, unosząc się.

Dziewczyna zawstydziła się, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce.

- Liv, przepraszam, że ci nie powiedziałam. Jeszcze raz przepraszam... wiesz jaka jest sytuacja, on nie bardzo lubi się z Reecem - zaczęła tłumaczyć się ponownie, na co kopnęłam ją pod stołem - Za co to?! - zawyła.

- Na zapas - fuknęłam, wystawiając język w jej stronę - A tak serio - przestań przepraszać, nie gniewam się już.

- Naprawdę?

- Tak. I nie zważaj na mnie, ani mojego chłopaka - odparłam, z trudem wypowiadając ostatnie słowo - To twój związek.

- Wow. Upartej Livii się odwidziały bójki - parsknęła Ettie i obie roześmiałyśmy się na wspomnienie zeszłej nocy.

- No wiesz, to Evans, jest jaki jest... - zaczęłam, lecz szybko przerwało mi bolesne uderzenie w piszczel, przez co syknęłam.

- Na zapas - odparła Ettie, posyłając mi najszczerszy uśmiech. Dzieciak obok zaczął się śmiać, obserwując naszą krótką szamotaninę. Cóż, przynajmniej już nie płakał w niebogłosy.

- Wracając, nie przepadam za nim - to fakt, ale dla naszego dobra postaram się go tolerować - odparłam, przewracając oczami, a moja przyjaciółka odetchnęła z ulgą.

- Dziękuję - posłała mi ciepły uśmiech i wróciłyśmy do rozmowy na temat nadchodzącego wystawiania sztuki w teatrze szkolnym.

***

Po pół godzinie niestety musiałyśmy się rozstać, bo Ettie otrzymała telefon od mamy. Powiedziała jej, że musi koniecznie wracać do domu, bo w niezapowiedziane odwiedziny wpadnie jakaś kuzynka. Ja natomiast musiałam udać się do pralni, która znajdowała się w centrum handlowym, żeby odebrać stamtąd moje świeżo wyprane stroje sportowe do pływania, ze względu na zbliżające się zawody noworoczne w naszym klubie. Szczerze nie lubiłam chodzić do tego przesiąkniętego zapachem drogich ubrań i tłuszczu z fastfoodów miejsca, po którym wiecznie włóczyli się wagarowicze, a kobiety przepychały się w kolejkach po nowe buty, ale mus to mus.

Po pożegnaniu się z przyjaciółką, szybko ruszyłam na przystanek i złapałam pierwszy lepszy autobus miejski, który swoją trasę kończył właśnie obok centrum handlowego.

Tak oto w ciągu piętnastu minut czekałam w kolejce, obserwując kobiety w białych strojach, które przyjmowały rachunki swoich klientów, po czym mozolnie poszukiwały w pachnącej gryzącą chemią pralni - pakunków do wydania. W końcu nadeszła moja kolej i skrupulatnie podałam do rąk na około czterdziestoletniej brunetki mój papierek. Druga z pracownic już po chwili wręczyła mi moje pachnące ubrania i życzyła miłego dnia, na co odpowiedziałam jej wymuszonym uśmiechem. Chowając pieniądze do torebki, ruszyłam w stronę windy. Po chwili dostałam smsa od Emily, która prosiła mnie o zakup jakiegoś lakieru do paznokci w drogerii. Przewróciłam oczami, lecz postanowiłam zachować się jak dobra siostra i już miałam wyjść z windy, kiedy ktoś zatorował mi drogę.

- Przepraszam - odchrząknęłam, nie podnosząc wzroku.

- Dawno się nie widzieliśmy - usłyszałam znajomy głos i doznałam szoku, gdy zorientowałam się, kim jest ta osoba.

- Oh, cześć Jasper - zaśmiałam się nerwowo. Odrazu przypomniała mi się akcja, której wykonawcą byłam i jego zdenerwowanie, które malowało mu się na twarzy, gdy wybiegł nago z szatni. Zupełnie taki sam wyraz twarzy przybrał w tym momencie i szczerze mówiąc tym razem nie było mi tak do śmiechu, zwłaszcza będąc z nim w pomieszczeniu metr na metr, bez wyjścia.

- Ciebie też miło widzieć - parsknął - Mogłabyś się przesunąć? - mruknął niemiło, na co ledwo powstrzymałam się od przewrócenia oczami. W końcu to on zablokował mi wyjście, a teraz jeszcze mam się przesunąć?

Ledwo przełknęłam ślinę, gdy zorientowałam się, że do środka weszła jeszcze jedna osoba, a winda ruszyła.

Jazzmine. Była Reeca.

- Co za spotkanie - odparła, chyba bardziej w stronę Jaspera, niż w moją.

- Wyborowe towarzystwo - dodał, łapiąc blondynkę za dłoń i w tamtym momencie myślałam, że coś mi się przewidziało, a świat zwariował. Oni razem?

Oparłam się o lustro windy, nie odzywając się ani słowem, a te kilka sekund wydawało mi się trwać wiecznie.

- A ty sama na zakupach? - zagadał do mnie Jasper, lecz nie było to ani trochę przyjazne zagranie - Chłopak nie był skory do noszenia toreb? - parsknął szyderczym śmiechem, a ja musiałam się powstrzymać, żeby nie przywalić mu w tę krzywą twarz.

- Pewnie miał inne sprawy do roboty. Trochę przykre tak się dzielić chłopakiem, a jeszcze do tego z... innym chłopakiem? - zapytała, śmiejąc się cynicznie ta głupia wywłoka - Powiedz mi słonko, radzisz sobie?

- Świetnie sobie radzę. Na pewno o niebo lepiej, niż ty po zerwaniu - fuknęłam, uśmiechając się pod nosem - Tyle czasu od sierpnia, a ty nadal ubolewasz? - zapytałam, udając zmartwioną.

Drzwi windy otworzyły się, pomachałam dłonią w ich stronę i ile sił w nogach ruszyłam do samochodu, który stał na podziemnym parkingu, ale oni nie dawali za wygraną.

- Mówisz o Reecie? Fakt, zrobił ze mnie idiotkę, udając, że lubi dziewczyny, ale byłabym głupia, gdybym po nim płakała - wrzeszczała za mną blondyna, a jej głos roznosił się echem - Radzę ci uciekać, póki twoja reputacja nie ucierpiała.

- Kto wie, kiedy znowu zaszyje się w toalecie z tym Clarkiem - parsknął śmiechem Jasper, zatrzymując mnie ręką - No popatrz, tobie nie dał koszulki na przebranie - zgromił mnie wzrokiem i wtedy zauważyłam plamę po kawie na dekolcie mojej białej bluzki.

- Możecie mi dać do kurwy nędzy spokój?! - wydarłam się w końcu.

Ludzie zrobili sobie ze mnie kaluna do wyśmiewania. Świetnie.

Otworzyłam kluczem automatycznym samochód i wpakowałam się do środka, rzucając moje pranie na tylne siedzenie. Nie zwróciłam nawet uwagi na stojących obok Jaspera i Jazz. Chciałam tylko zaznać świętego spokoju. Chciałam pogadać o tym z Reecem.

Nim wyjechałam na główną ulicę, przejrzałam się w lusterku, wzdychając na widok wielkiej, brązowej plamy. I wtedy mnie olśniło. Kto inny, jeśli nie autor tego nagrania mógł wiedzieć o koszulce?

***

- Nie ociągać się, mamy naprawdę niewiele czasu! - rozkazał profesor Davis, wymachując zamaszyście rękoma - Wy, tam! Wyżej ten napis! - wydarł się w stronę dwóch chłopaków, którzy zawieszali za sceną wielki transparent z tytułem sztuki.

Od początku tygodnia w szkole zrobiło się wielkie zamieszanie, ze względu na nadchodzący zjazd absolwentów, który tego roku odbywał się w Walentynki i tak się złożyło, że również wtedy wystawiana miała być sztuka. Co za tym idzie, nasz nauczyciel chodził jak mrówka, powierzając nam masę zadań do wykonania.

Wszystkie dekoracje na auli chciał mieć gotowe na już, drukowano plakaty i rozdawano zaproszenia oraz zamawiano stroje do przedstawienia. Jedynym słowem nastąpił istny bałagan w Conaway High.

- Nie wierć się tak, Adams - fuknęła pod nosem zmęczona Avery, która właśnie mierzyła mnie w talii miarą, aby podać prawidłowe wymiary do uszycia stroju Ofelii.

- Wybacz - odparłam cicho, obdarowując blondynkę skruszonym wzrokiem.

- Dobra, gotowe. Jeszcze tylko Jake, Mandy no i... Reece - Zawołasz go?

- Jasne - zgodziłam się, zakładając włosy za ucho. Wyminęłam ją i ruszyłam w stronę korytarza prowadzącego za scenę, gdzie znajdowali się wszyscy chętni aktorzy, ćwicząc swoje kwestie.

Otworzyłam drzwi, które zaskrzypiały i wszyscy spojrzeli w moją stronę.

- Jake, twoja kolej - rzuciłam w stronę niewysokiego bruneta, któremu przypadła rola Horacego. Uśmiechnął się w moją stronę i wyszedł, zatrzaskując drzwi.

- Reece... kochanie - odchrząknęłam, starając się nie patrzeć na resztę, tak jak oni na nas.

- Tutaj - usłyszałam jego głos i dopiero wtedy zauważyłam Reeca siedzącego na jakiejś starej skrzyni, w rogu pomieszczenia. Miał na sobie niebieską, wymiętą koszulkę, a jego oczy były przekrwione. Zupełnie jakby nie spał od kilkunastu godzin.

Podeszłam do niego i zapytałam ciszej, czy możemy chwilę pogadać na osobności. Holland wstał, chwytając mnie za rękę i oboje wyszliśmy na korytarz, gdzie było całkiem pusto ze względu na trwające lekcje z których byliśmy tymczasowo zwolnieni.

- Co jest? - zapytał, opierając rękę o ścianę i nachylając się w moją stronę - Nie świruj, pojadę z tobą na te badania.

- Nie, nie o to chodzi - zaprzeczyłam - Muszę powiedzieć ci coś ważnego.

- Dawaj, chyba niczym mnie już nie zaskoczysz - roześmiał się, wzruszając ramionami.

- Wiem, kto wrzucił ten idiotyczny filmik na szkolnego instagrama - wypaliłam, po czym na krótką chwilę wstrzymałam powietrze, bojąc się jego reakcji.

Jego oczy zwęziły się nieco, a szczęka pozostała mocno zaciśnięta.

- Skąd? - burknął.

- W piątek byłam w galerii, musiałam iść do pralni... zresztą nieistotne, do rzeczy - W windzie spotkałam twoją byłą - powiedziałam, zaciskając pięści. Reece roześmiał się sucho, kręcąc głową.

- Przywaliła się do ciebie? - zapytał z wyczuwalną pogardą w głosie.

- To nie wszystko. Był z nią Jasper.

- Jasper? Jasper Keaton? - przerwał mi.

- Niestety - fuknęłam, przypominając sobie jak bardzo gościa nie trawie.

- To spoko ziomek, też należy do klubu sportowego, tylko on jest pływakiem. Często sobie gadamy o różnych pierdołach na zlotach - powiedział całkiem poważnie, a ja wywróciłam oczami.

- Wiem kim jest, znam go. Jest ze mną w jednym klubie pływackim - wyjaśniłam, nieco urażona - I wcale nie jest taki zajebisty! - zaprzeczyłam, wymachując rękoma.

- Dobrze, ale co się w końcu stało? - roześmiał się Holland, drapiąc się po karku.

- Oni są parą! - fuknęłam z dezaprobatą - Ćwierkali przy mnie jak jakieś wróbelki.

Reece otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, jednak zasłoniłam mu je dłonią.

- Oni nagrali ten filmik, rozumiesz? - zapytałam, uważnie patrząc mu w oczy, w których po chwili wymalowało się zdziwienie.

- Skąd takie przekonanie? - zapytał, odsuwając się ode mnie.

- Reece, oni wiedzą coś, co mogłeś wiedzieć tylko ty, ja, no i Clark. Tylko my znamy całą historię z tamtego dnia - wyjaśniłam, wyliczając nas na palcach - Poza tym ona jest twoją BYŁĄ, rzuciłeś ją. Jasper mnie nienawidzi. To się nazywa motyw - stwierdziłam całkiem poważnie, czując się niczym Nancy Drew.

- Co masz na myśli?

- Koszulkę, to, że dałeś mu swoją koszulkę - odparłam zdenerwowana, bo dla mnie wszystko wydawało się tak oczywiste.

- Nie, Liv - zaprzeczył - Wiedzieli o tym nasi znajomi. Pamiętasz, kiedy powiedzieliśmy im o zakładzie na temat przedstawienia? Wtedy zobaczyli Clarka, który wychodził ze szkoły w mojej koszulce.

Faktycznie tak było. Istniało tylko jedno "ale".

- Ale jak dowiedzieli się o tym Jasper i Jazzmine, skoro ich tam nie było? - zapytałam, drapiąc się po głowie. To wszystko robiło się takie pomieszane. Lecz nie dawało mi to spokoju. Musiałam dowiedzieć się kto za tym stoi.

- I po co mieliby to robić? Nie ufasz im?

- Ktoś musiał im o tym powiedzieć - odparł Reece, wzdychając.

- Ktoś, kto zrobił nagranie.

- Ktoś, kto był wtedy z nami. I zwrócił na to uwagę. I nie bardzo mu to odpowiadało - zauważyłam, zaciskając oczy. Wtedy wszystko złożyło się w jedną całość.

- Evans - powiedzieliśmy jednocześnie, krzyżując nasze spojrzenia.

- Bingo - stwierdził Reece po chwili ciszy.

- I co teraz? Powiemy mu, że wiemy? - zapytałam, wzruszając ramionami.

Zabawne, że oboje z braci brali w tym swój cholerny udział. Oboje przyczynili się do tego, a teraz zgrywali kumpli Reeca.

- Zrobimy to w bardziej spektakularny sposób, dokładnie jak oni - odparł, trzymając fajkę między ustami. Zgodziłam się z nim.

- Okej, idź zapalić, przecież mamy wieczność na to przedstawienie! - sarknęłam, patrząc na niego. Chłopak roześmiał się i oboje rozeszliśmy się w swoje strony, on na palarnię, ja na aulę, aby po raz kolejny przećwiczyć swoje kwestie.

***

Reece POV

Pachniało tutaj chemią, opatrunkami i jakimiś drogimi lekami. Ohyda. Lecz czego nie robi się dla przyjaciół?

Siedzieliśmy w poczekalni obok laboratorium, w którym wykonywano zabiegi pobierania krwi. Jej twarz była cała blada i nieobecna. Trzymała mnie za rękę, mocno ściskając. Była zestresowana, ale głowę daje, że baliśmy się tak samo. Ona wyniku, a ja widoku krwi. Nie rozumiałem dlaczego stresowała się tym aż tak bardzo, skoro była czysta. Wierzyłem jej. Sam fakt, że tutaj była i musiała robić te badania w wiadomym celu, przyprawiał ją o dreszcze. Chyba zawsze z tyłu głowy pozostawały jej wspomnienia związane ze szpitalem i całą tą otoczką. Nie lubiliśmy tego miejsca, to jest pewne.

- Twoja mama tutaj pracuje? - zapytała cicho Livia, uśmiechając się słabo w moją stronę.

- Tak, ale raczej jej tutaj nie zobaczymy. Jest pielęgniarką na SOR-rze. Cały czas zajęta -odparłem, wzruszając ramionami, a Liv kiwnęła głową ze zrozumieniem.

Było wcześnie rano, typowa pora na szpitalne kolejki. Na szczęście przed nami była tylko jedna starsza pani, która właśnie wchodziła do gabinetu.

Poczułem wibracje w kieszeni, więc wyciągnąłem telefon.

W końcu odpisał.

Reynolds:

Jutro 12 pasuje?

Ja:

Będziemy.

Rey Reynolds. Był prawdopodobnie najbardziej znanym tatuażystą w mieście, który zgodził się na spotkanie ze mną i Clarkiem. I chyba jednym z niewielu, który zgodził się wykonać go bez żadnej zgody. Podobno mama Andre nie była zbyt przychylna jego pomysłowi. Ale Clark to Clark, jeśli się uprze, musi postawić na swoim.

Ja:

Załatwione.

Clark:

Jesteś najlepszy.

Uśmiechnąłem się pod nosem, a Liv trąciła mnie w ramię.

- Z czego się tak cieszysz? - zapytała, zważając na mój lepszy humor, na co trochę się zmieszałem.

- Z niczego - odparłem.

- No jasne -fuknęła z rozbawieniem.

- Chciałabyś mieć kiedyś tatuaż? - zapytałem, zerkając na nią.

- Czy ja wiem? Może - odpowiedziała, śmiejąc się - Wytatuuje sobie twoje imię, tak żeby nie było wątpliwości, że jesteśmy razem - parsknęła, puszczając mi oczko, na co wytknąłem język w jej stronę.

- Pani Olivia Adams - usłyszeliśmy jedną z pielęgniarek.

Podnieśliśmy się z krzeseł, po czym złapałem Liv za rękę.

- Dasz radę, silna jesteś - powiedziałem, dodając jej otuchy.

- Dziękuję - posłała mi ciepły uśmiech i weszła do środka pomieszczenia, cicho wzdychając.

***

- Dziękuję, że ze mną pojechałeś - powiedziała Liv, kiedy żegnaliśmy się przed jej domem. Stała na schodach, naciągając na głowę kaptur i znów się uśmiechnęła.

- Nie ma za co - odparłem, przytulając ją do siebie - Wchodź do środka, jest zimno.

- No już, już - powiedziała, przewracając oczami - Obiecaj mi tylko, że nigdy w to nie wpadniesz. Serio nie warto - powiedziała, splatając ręce na moim karku i patrząc na mnie poważnym wzrokiem.

- Nigdy - zgodziłem się - Daj znać o wynikach.

- Jasne.

Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Po kilku minutach byłem u siebie w domu. Carrie siedziała na kanapie, jadła popcorn i oglądała jakąś tanią telenowelę, więc przyłączyłem się do niej i oboje komentowaliśmy irracjonalne zachowania bohaterów, śmiejąc się z drętwej gry aktorskiej.

Mama wróciła z pracy po godzinie, przywitała się z nami i poszła wziąć prysznic. Tak szybko, jak zniknęła z pola naszego widzenia, Carrie wyłączyła telewizor, odkładając pilot z hukiem na stolik.

- Ej, oglądałem to! - wrzasnąłem, wysypując popcorn z czerwonej miski.

Moja siostra nie odpowiedziała nic, tylko sięgnęła spod poduszki jakąś białą kopertę, którą wręczyła mi do ręki.

- Co to? - zapytałem zdezorientowany.

- Otwórz, a się dowiesz - odparła cicho.

Rozerwałem kopertę i wyciągnąłem jej zawartość. Była to ładnie przyozdobiona kartka w kolorach fioletu i różu. Na jej nagłówku wymyślną czcionką widniał
wielki napis.

Oliver Holland & Eve Maguire, czerwiec 2019

Zaproszenie na ślub.

***

- Jestem! - wrzasnął Clark, nachylając się do środka, przez otwartą szybę samochodu - No już nie rób tej miny, to tylko dwadzieścia minut spóźnienia - powiedział rozbawionym głosem.

- Wsiadaj - rzuciłem, odblokowując drzwi.

- Siedziałem do późna, chciałem dopracować każdy szczegół - powiedział, po czym pocałował mnie na przywitanie.

- Może wybaczę, jeśli mi pokażesz ten szkic - odparłem, zmieniając bieg.

- Nie ma mowy. To będzie tajemnica - parsknął, chowając szkicownik za plecy.

- Kiedy się dowiem? - zapytałem niecierpliwie.

- W swoim czasie - stwierdził Clark, wzruszając ramionami.

Zaparkowaliśmy pod salonem tatuażu, którego właścicielem był kuzyn Garrego. Co zabawne, sam nigdy nie podjąłbym się zrobienia sobie tego gówna, przez moją fobię do igieł i krwi, ale takie znajomości przydawały się niejednokrotnie. Choćby teraz.

Przeszliśmy przez przeszklone drzwi, a dalej, za kotarą zauważyliśmy pełno skórzanych foteli do tatuażu i usłyszeliśmy dźwięk maszynek, który odbijał się od zapełnionych szkicami i zdjęciami ścian.

- Witamy - przywitał nas siwobrody facet.

- Cześć, Rey - zbiłem z nim męska piątkę - To jest Andre - przedstawiłem mu Clarka, który przywitał się z nim uściskiem dłoni.

- Chodźcie na zaplecze - powiedział, na co przytaknęliśmy i ruszyliśmy za nim. Wylądowaliśmy w jakimś mniejszym pokoju, gdzie stał fotel, szuflada i czarny stolik, na którym leżała popielniczka i stos kartek.

- Macie jakieś szkice? - zapytał mężczyzna, odpalając papierosa, a Clark podał mu do rąk teczkę.

- Dobra, projekt zrobię dziś wieczorem. Za dwa tygodnie mam wolne terminy, specjalnie dla takich jak wy - roześmiał się Reynolds, chowając projekt tatuażu Clarka do szuflady, po czym wyciągnął swój notes i wpisał nas na jakąś listę.

- Dzięki, jesteś wielki - odparłem, klepiąc go po ramieniu i rzucając okiem na podekscytowanego Andre, który omal nie skakał w miejscu z radości, że już za kilka dni będzie czekało go robienie kolejnego tatuażu.

- Naprawdę dzięki - dodał, wręczając Reynoldsowi do ręki zaliczkę.

- Tylko pamiętajcie, my się nie znamy - upewnił się mężczyzna, łypiąc na nas swoim wytatuowanym na czarno okiem.

Pożegnaliśmy się z nim i bez zbędnego zamieszania opuściliśmy studio, kierując się na parking.

- Z tym jest jak z uzależnieniem. Nie można przestać. Już od dawna korci mnie zrobić drugi -powiedział Andre, skanując wzrokiem swój nadgarstek, na którym jak mniemam znajdował się jego pierwszy tatuaż - Ten zrobił mi mój kolega u siebie na kwadracie - wyjaśnił, kręcąc głową z zażenowaniem - Odpowiedzialne to to nie było.

- No niezbyt - przyznałem - A co z tym nostrilem, też cię korci? - parsknąłem przelotnie.

- Dlaczego by nie? - roześmiał się, wzruszając ramionami.

- Musisz mieć hamulce, młody. Z życia Można czerpać garściami, ale nie tak zachłannie -stwierdziłem, drapiąc się po karku.

- Gdybym tak sądził, nie powstałaby ta lista - odparł, opierając się o maskę mojego samochodu. Na zewnątrz unosił się przyjemny zapach po opadzie deszczu, ulice były mokre i połyskiwały w blasku słońca - Właśnie, że trzeba czerpać. Do ostatniej kropli, bo co innego nam niby pozostało? - zapytał, wpatrując się we mnie.

Podszedłem do niego, uśmiechając się pod nosem i cmoknąłem go w usta, po czym wsiedliśmy do samochodu. Tym razem pozwoliłem mu prowadzić, bo pamiętam ile razy mnie o to prosił.

- Tylko błagam, nie katuj silnika - powiedziałem, śmiejąc się pod nosem.

- Silnika? Myślałem, że będziesz błagał o przeżycie - parsknął pod nosem, a ja westchnąłem ciężko - Żartuję - zmierzwił moje włosy, po czym odpalił silnik i ze skupieniem wyjechał z parkingu, wprost na główną ulicę. Staliśmy na światłach, kiedy włączył radio. Zaczął kiwać się lekko w rytm muzyki i stukać palcami po skórzanej kierownicy. Na nos założył moje czarne okulary przeciwsłoneczne, bo mimo niskiej temperatury promienie jarzyły nasze oczy.

- Co? Mam jeszcze zacząć śpiewać? - zapytał z rozbawieniem, kiedy zauważył, że mu się przyglądam.

Za kółkiem wyglądał naprawdę dobrze. Kiedy ze skupieniem zmieniał biegi, na jego czole pojawiała się znikoma żyłka. Wszystkie ruchy wykonywał naprawdę płynnie, jak doświadczony kierowca. Ale nie powiem, lubił prędkość. Sprawiało mu to przyjemność. Gdy licznik przekroczył setkę, rzucił mi tylko głupi uśmiech, na co przewróciłem oczami, dając mu wolną rękę.

Zastanawiałem się, dlaczego ludzie bywają dla niego tacy okrutni i odrzucają go na każdym kroku. On na to nie zasługiwał.

Nagle telefon Clarka zadzwonił, a chłopak wyciągnął urządzenie z kieszeni swoich czarnych spodni i już miał odebrać, kiedy wyrwałem mu go z ręki.

- Ej, chciałbym jeszcze trochę pożyć - sarknąłem, karcąc Clarka, chociaż muszę przyznać, że sam niejednokrotnie używałem telefonu za kierownicą.

- Daj na głośnik - powiedział, odchrząkując.

Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił niejaki Mitch. Przesunąłem palcem na zieloną słuchawkę i po chwili ktoś się odezwał.

- Siema, Clark.

Usłyszałem niski głos, należący do mężczyzny i przeszedł mnie dziwny dreszcz, kiedy usłyszałem, jak zwrócił się do Andre. Idiota ze mnie.

Tak jakby wcale nie było to jego nazwisko i nie zwracało się tak do niego wiele osób każdego dnia.

Skarciłem się w myślach i odchrząknąłem, lecz postanowiłem zachować ciszę, nie chcąc wcinać się w rozmowę z jakimś nieznajomym.

- Jak leci? Stało się coś? - zapytał Andre swojego rozmówcy, uśmiechając się lekko pod nosem.

- Wszystko w porządku. Jak najlepszym, dlatego musimy się spotkać w doborowym towarzystwie - odparł Mitch.

- Spoko. Gdzie i o której? - rzucił Andre, obdarzając mnie krótkim, jakby pytającym spojrzeniem.

- Tam gdzie zawsze. Mówię ci, jest co opić. Wszystko ci opowiem na miejscu - nawijał Mitch. Trochę irytował mnie ten jego nadmierny entuzjazm.

- Dobra, widzimy się - powiedział Andre, zrywając połączenie.

Niespodziewanie Clark skręcił w inną ulicę, niż powinien i zaczął zmierzać do centrum.

- Dokąd jedziesz? - zapytałem zdezorientowany.

- Jedziemy do mnie, a potem zabieram cię na imprezę - oznajmił.

- Czekaj, co? Jaką znowu imprezę?

- Halo, przed chwilą słyszałeś. Mitch zaprosił mnie na spotkanie. Z resztą nie tylko on tam będzie. Pewnie pójdziemy do klubu, wchodzisz w to? - zapytał z rozbawieniem.

- A mam inne wyjście? - parsknąłem, przewracając oczami. Zabrzmi to dziwnie, ale za cholerę nie spodziewałem się, że Andre ma jakichś przyjaciół z którymi gdzieś wychodzi. Właściwie to mało wiedziałem o jego życiu. Czas to naprawić.

- Chcę, żebyś poznał trochę mojego życia - powiedział, jakby wiedząc co mam na myśli.

- Wchodzę w to - odparłem zdecydowany.

Po kilku minutach zaparkowaliśmy pod domem Clarka i wtedy zorientowałem się, że w sumie nigdy nie byłem w jego pokoju, no nawet nie w środku jego mieszkania. Za to on bywał u mnie wielokrotnie, toteż trochę zestresowałem się wizją przekroczenia progu jego domu po raz pierwszy.

- Wchodzisz, czy czekasz na kogoś? - zaśmiał się Clark, wyrywając mnie z zamyślenia. Przekręcił klucz w tych dziwnych, pomalowanych na zielono drzwiach, które po chwili okazały się białe od środka i weszliśmy do holu. Do moich nozdrzy dotarł zapach cytrusów i kwiatów, zupełnie jakby ktoś kilka sekund temu rozpylił tutaj jakiś tani odświeżacz powietrza. Po chwili rozejrzałem się po wnętrzu i zorientowałem się, że jesteśmy sami. W sumie nic dziwnego, o tej porze ludzie zaszyci są w pracy, a nastolatkowie i dzieci w szkołach. Jednak my mieliśmy inne plany.

- Ładnie tu - powiedziałem to, co zwykle mówi się o nowo poznanych wnętrzach. I faktycznie, mieszkanie Clarka było miłe dla oczu - wszystkie meble były w odcieniach bieli, czy też szarości i doskonale komponowały się ze sobą.

Nowoczesna kuchnia znajdowała się na otwartej przestrzeni połączonej z niemałym salonem w którym stała czarna, skórzana kanapa. Ale mimo tego, wszystko tutaj wydawało mi się puste. Zupełnie, jakby nikt tutaj nie mieszkał, zero śladu życia. Nawet buty i kurtki w korytarzu należały tylko do nas, wisiały pomiędzy pustymi wieszakami. Zero ozdób, pamiątek, czegokolwiek co mogłoby świadczyć o właścicielach.

- Sterylnie, co? - rzucił Clark, wzruszając ramionami. Oparł rękę o stalową balustradę i stanął na czarnych schodach, prowadzących na poddasze.

- Trochę - odparłem cicho i ruszyłem za nim w górę.

- Moja matka ma zaburzenia obsesyjno-kompulsywne - wyjaśnił - Stąd ten nadmierny "porządek".

Drzwi do pokoju Andre znajdowały się na końcu korytarza, którego podłogi wyłożone były szarymi płytkami.

Weszliśmy do środka. Okej, to nie było coś, czego się spodziewałem, po rzuceniu okiem na resztę domu. Jego pokój żył własnym życiem. Był w nim kompletny chaos, na ścianach wisiały jakieś polaroidy, obrazy i szkice. Na ogromnym łóżku leżał szary, puchaty koc i kilka kolorowych poduszek. Na podłodze walały się jakieś ubrania, zauważyłem też czarny fotel soho, a na nim dwie książki, chyba jakieś thrillery, sądząc po okładkach. Biurko pełne stosów podręczników i zeszytów. Nad nim wisiały różnej wielkości łapacze snów i tablica korkowa zawierająca jakieś kartki i pinezki. W rogu stał jakiś stojak na którym poukładane były ogromne ilości winyli. Obok zauważyłem wejście, chyba do garderoby, do której prowadziły przesuwne drzwi wykonane z płyty szarego drewna.

- Tutaj mama nie ma wstępu - parsknął śmiechem, rzucając się na łóżko, które cicho zaskrzypiało.

- Chyba dostałaby ataku paniki - roześmiałem się, zajmując miejsce obok Clarka i zanurzając głowę w poduszkach

- Przynajmniej widać tu życie - odparł, wzdychając.

- To ile mamy czasu do wyjścia? - zapytałem, spoglądając na niego, gdy szperał coś w telefonie.

- Musimy wyjść o dziewiętnastej, więc cztery godziny - odparł, zablokowując urządzenie.

- A w co ja mam się ubrać? - parsknąłem śmiechem.

- Gadasz jak laska - roześmiał się - Coś znajdę - zapewnił, przecierając swoją twarz dłońmi, po czym ziewnął - Muszę jebnąć sobie kawę - stwierdził - Chcesz też?

- Nie, dzięki. Zaczekam tutaj - odpowiedziałem, a Andre wyszedł i udał się do kuchni.

Podniosłem się z wygodnego łóżka i postanowiłem rozejrzeć się po pomieszczeniu.

Przejrzałem winyle, które swoimi początkami sięgały do lat 70, ich kolekcja była naprawdę spora i robiła wrażenie. Później mój wzrok padł na stojące na komodzie obok łóżka ramki ze zdjęciami. Na jednym z nich zauważyłem Andre w towarzystwie dwóch chłopaków. Wszyscy mieli może z dziesięć lat, po ich przebraniach domyśliłem się, że fotografia została zrobiona w dniu Halloween. Clark miał na sobie przebranie czerwonego kapturka. Jako dziecko był przeuroczy i wydaje mi się, że nie zmienił się aż tak diametralnie. Jego towarzysze mieli na sobie kolejno stroje Spidermana i Batmana. Ich oczywiście nie byłem w stanie rozpoznać.

- Słuchaj, musisz... - usłyszałem za sobą głos Andre, który wparował do sypialni z zielonym kubkiem w ręku.

- Do twarzy ci w czerwonym - zażartowałem, wskazując na jego postać uwiecznioną na zdjęciu.

Clark podszedł do komody i jednym ruchem dłoni wyrwał mi je z rąk i przewrócił ramkę w drugą stronę, skutecznie zasłaniając fotografię.

- Kim oni są? - zapytałem delikatnie, nie spodziewając się takiej reakcji.

Wtedy przypomniała mi się chwila, kiedy razem z Clarkiem rozmawialiśmy o moim ojcu, gdy zobaczył moje zdjęcie, na którym byliśmy razem. Zabawne i jednocześnie cholernie smutne, że zwykłe pamiątki mogły wywołać tyle emocji w każdym z nas. Patrząc na fotografie bliskich przypominamy sobie o nich, nawet kiedy nie ma już ich przy nas. I wtedy żałujemy wielu niewypowiedzianych słów i straconych chwil. Są dowodem na to, że dzięki nim możemy zatrzymać czas w miejscu, uchwycić na moment chwilę, w której czuliśmy się szczęśliwi. I wracać do tych chwil już zawsze.

- To moi kuzyni - odchrząknął, podnosząc powoli ramkę i siadając obok mnie - Wyjechali kilka lat temu do Kanady. Dawno ich nie widziałem i strasznie za nimi tęsknię. Za tym wspinaniem się na drzewa, zabawami w chowanego - roześmiał się.

- Jestem pewny, że jeszcze będziecie mieli szansę, chociaż może niekoniecznie wspinać się na drzewa - parsknąłem, próbując go pocieszyć, na co przytaknął cicho.

- Dobra, niedługo musimy się zbierać, bo mamy zarezerwowane loże - ożywił się nagle, zupełnie zapominając o całej sytuacji.

- Chyba trochę się stresuję - przyznałem, wzruszając ramionami.

- Nie masz czym. Jestem pewny, że wszyscy cię polubią - zapewnił, całując mnie w czoło, dodając mi otuchy.

- Mam nadzieję. Podobno jest to ciężkie do zrealizowania - parsknąłem.

- Że niby co? Polubienie cię? - roześmiał się Andre, marszcząc brwi.

- No - sarknąłem.

- Patrz, ja jakoś nie miałem z tym problemu. I chyba polubiłem cię nawet za bardzo - stwierdził, uśmiechając się. Przeszła przeze mnie gorąca fala i poczułem dziwne ukłucie w podbrzuszu, słysząc to.

Clark potrafił robić mętlik w mojej głowie tylko przy pomocy kilku słów, a gdy w grę wchodziły jeszcze gesty, to prawie zapomniałem o reszcie świata. Zupełnie jakby za każdym razem gdy był przy mnie nie istniało i nie liczyło się nic innego. Tylko my.

Pocałowaliśmy się, powoli opadając na łóżko, które znów zaskrzypiało, wywołując nasze śmiechy. Jednak po chwili usłyszeliśmy też trzask drzwi.

- Kurwa, ktoś wrócił do domu - zauważył Andre, pomiędzy pocałunkami.

- Kto?- zapytałem, śmiejąc się.

- Poczekaj - odparł, zatykając moje usta swoją dłonią. Z dołu wydobył się odgłos, przypominający dźwięk odkurzacza.

- Czy to...? - wymamrotałem zdezorientowany.

- Mama. Nie pytaj dlaczego odkurza po pięciu sekundach bycia w domu - parsknął, przewracając oczami - Musimy być cicho. Teoretycznie powinniśmy być teraz w szkole - powiedział, na co przytaknąłem.

- Ale na dole są moje rzeczy - zauważyłem.

- Spoko, wyluzuj. Napewno nawet tego nie zauważyła, bo automatycznie wpakowała wszystko do szafy - zapewniał, podpierając się na łokciu - A jeśli chodzi o samochód, to pewnie pomyśli, że to sąsiadów - wyjaśnił.

- No okej - zaśmiałem się cicho z ulgą.

- Za pół godziny ma spotkanie z klientem, kiedy pójdzie z nim do gabinetu, skoczę po nasze kurtki i tutaj wrócę - objaśnił - Jest jedno "ale" - dodał, drapiąc się po karku.

- Jakie?

- Będziemy musieli wyjść oknem - powiedział całkiem poważnie, a ja parsknąłem przelotnie śmiechem - No serio, to jedyne wyjście. Inaczej zauważy nas i usłyszy - odparł.

- Robiłeś to już kiedyś? - zapytałem zaskoczony.

- Bo to raz? - roześmiał się, przewracając oczami - Łatwo jest zjechać po rynnie.

- Dobra, zaufam ci - powiedziałem, mierzwiąc jego włosy.

***

- Jesteś pewien, że nikt ze znajomych nas tam nie zobaczy? - zapytałem, chcąc się upewnić, że będziemy tam mogli w spokoju pobyć razem.

- Tak, jestem. Poza tym to duży klub, jest małe prawdopodobieństwo - zapewnił mnie. Przytulił mnie od tyłu, gdy staliśmy przed lustrem w łazience. Oparł głowę o moje ramię i przyglądał mi się ze skupieniem i znajomym błyskiem w oku.

Tak jak mówił Andre, do jego domu przyszedł jakiś facet na spotkanie biznesowe z Panią Clark i oboje siedzieli od godziny w jej gabinecie, a my staraliśmy się zachowywać jak najciszej i byliśmy już prawie gotowi do wyjścia.

Dowiedziałem się, że jego mama pracuje jako doradca finansowy, a ojciec jest mechanikiem. To jakiś postęp.

Spsikałem się perfumami, które należały do Clarka. Założyłem na siebie czarną koszulkę, która okazała się być w moim rozmiarze oraz wcześniej noszone przeze mnie - również czarne jeansy, czyli raczej mój codzienny strój. Andre miał na sobie jakąś bluzę z logiem zespołu i również czarne jeansy. Chyba wyglądaliśmy dobrze. Gdy tak patrzyłem na nas w lustrze, mogłem stwierdzić, że pasujemy do siebie. Przynajmniej chciałem tak twierdzić.

- Chyba znośnie - roześmiał się Clark, patrząc na nasze odbicia, po czym dźgnął mnie łokciem w lewy bok i lekko uniósł kąciki swoich ust.

- Mówisz o mnie, czy o sobie? - zapytałem, zerkając na niego.

- O nas - odparł, puszczając oczko w moją stronę.

O nas.

- Gotowy na misję życia? - zapytał z rozbawieniem, po czym poszliśmy razem do garderoby, sięgając nasze kurtki z wieszaków.

- Jasne - parsknąłem, zasuwając swój zamek. Ten Clarka zaciął się w połowie, więc pomogłem mu zapiąć kurtkę, poleciałem ze suwakiem pod samą brodę chłopaka, na co przewrócił oczami, a ja cmoknąłem go w usta - No co? Zimno jest.

- Dobrze, dziękuję - powiedział, siadając na parapecie, po czym gestem zachęcił mnie do zrobienia tego samego.

Usiedliśmy naprzeciw siebie i otworzyliśmy okno. Padały nas nas tylko błyski światła z ulicy i słychać było gdzieniegdzie śpiewanie świerszczy. Spojrzałem w dół, a potem na Clarka, czując buzującą w żyłach adrenalinę. To było chore. Zajebiście chore.

- Kto pierwszy? - zapytałem, uśmiechając się jak idiota.

- Ja, tylko patrz po kolei - rzekł i po chwili chwycił za wiszący po prawo od okna klosz od lampy, następnie zszedł jedną nogą i podparł się na zadaszeniu. Chwilę później znalazł się już na metalowej rynnie - Teraz najważniejsze - puszczasz - roześmiał się i nagle zniknął z pola mojego widzenia. W ciągu kilku sekund znalazł się na ziemi, w ogrodzie.

Okej, teraz ja. Lampa, zadaszenie, rynna, ziemia. Wydawało mi się proste. Mimo paru kompilacji też równie szybko wylądowałem na ziemi, nieco mniej zgrabnie niż Clark.

- Jesteś cały? - przytaknąłem - Chodź - szepnął i wyciągnął dłoń w moim kierunku. Najciszej jak się dało wsiedliśmy do środka samochodu. Na szczęście wszystkie rolety mieszkania były zasłonięte i trudniej było nas zauważyć.

Jednak zza drzwi od garażu docierały do nas jakieś nierówne przebłyski.

- Co to?

- Ojciec, pewnie spawa - odparł Clark, zapinając pasy.

- Okej, a co z mamą?

- Napisałem do niej, że robiłem jakiś projekt w szkole, a teraz idę do Mitcha na noc - wyjaśnił - I tak pewnie odczyta rano.

- Okej. Moja ma jak zwykle dyżur całą noc. Normalka - powiedziałem, czując taką potrzebę - jakby chęć przekazania mu, że nie tylko on jest prawie ciągle sam. No w sumie to teraz w moim domu tętniło życiem dzięki Carrie i mojej siostrzenicy, ale nie było tak nigdy przedtem.

- W porządku - uśmiechnął się słabo, po czym odpalił radio.

- Clark, co by nie było, to zawsze mamy siebie - odparłem, uśmiechając się pod nosem. Trochę sam nie wierzyłem, że wyszło to z moich ust, lecz było to bardzo naturalne.

Teraz mieliśmy siebie.

***

Uważałem Derry za dziurę, a jednak w tej części miasta nigdy nie byłem. A tym bardziej nie miałem pojęcia o istnieniu tego klubu, przed którym właśnie zaparkowaliśmy. Do naszych uszu dobiegały dźwięki głośnej muzyki. Przed wejściem zauważyliśmy parę osób, które rozmawiały przy papierosie. Kupiliśmy wejściówki i po kilku chwilach stania w kolejce dostaliśmy się do środka. W ciemności, którą przecinały kolorowe światła, w rytm muzyki wiło się kilkadziesiąt imprezowiczów.

W powietrzu wyczuwalny był zapach drogiego alkoholu, dymu papierosowego oraz potu zmęczonych tańcem ciał. Na końcu trafiliśmy na bardzo obficie wyposażony bar, który obsługiwały dwie kobiety około trzydziestki. Clark zamówił dla nas dwie szklanki czystej whisky i wręczył pieniądze do ręki jednej z barmanek. Blondynka zeskanowała go obleśnym wzrokiem, na co przewróciłem z zażenowaniem oczami. Mogłaby być przecież jego matką.

- I jak? - zapytał Clark, nachylając się w moją stronę po wyzerowaniu szklanki - Podoba się?

- Jest spoko - odparłem, siadając na skórzanym stołku barowym - Co z resztą?

- Zaraz powinni tutaj być - powiedział, rozglądając się dookoła i nagle na jego twarz wpłynął uśmiech, gdy zobaczył kogoś w tłumie.

W naszą stronę zmierzała trzyosobowa grupka ludzi. Na jej czele szedł jakiś chłopak o czarnych, trochę przydługich włosach, który ubrany był w czarną skórzaną kurtkę i ciemne spodnie z dziurami. Po jego lewej spostrzegłem wysoką dziewczynę, której włosy farbowane były na bordowo i sięgały ramion. Za nimi wlókł się niewysoki brunet ze strzyżoną na krótko fryzurą, w ręku trzymał odpalonego papierosa. Wszyscy mieli na oko około dwudziestu lat.

Ciemnowłosy chłopak odrazu rzucił się w ramiona Andre, śmiejąc się przy tym niczym dziecko. Następnie przywitała się z nim ta dziewczyna, uderzając Clarka w ramię i szepcząc mu coś do ucha. Natomiast brunet kiwnął tylko głową, po czym oparł się o bar i zaciągnął papierosem. I nagle wzrok wszystkich skierował się na mnie.

- Oh, to musi być ten Reece, o którym ciągle nawijasz? - roześmiał się ten śmielszy z chłopaków i podszedł do mnie. Rozpoznałem jego głos - Siema, Mitchell jestem - przedstawił się, wyciągając dłoń w moją stronę - Ale możesz nazywać mnie Mitch - dodał, ściskając mnie ze znaczną siłą.

Również mu się przedstawiłem, będąc trochę zestresowanym całą tą sytuacją. Clark opowiadał im o mnie? Czy wiedzą o naszej relacji?

- Wreszcie możemy się poznać! - pisnęła kolorowowłosa i przyciągnęła mnie do siebie - Kirsten, mów na mnie Sten - wyjaśniła, uśmiechając się od ucha do ucha. Zauważyłem srebrny kolczyk w jej ustach - To jest Tony - wyjaśniła, wskazując na palącego chłopaka - Wszyscy mówią na niego Lexie, właściwie to nie pamiętam dlaczego. - parsknęła śmiechem, energicznie gestykulując rękoma.

- Niestety nie jest zbyt rozmowny, ale po alkoholu bywa zabawny - dodał ciszej Mitch, obejmując ramieniem roześmianą Sten.

- W takim razie wiecie, co macie robić - zaśmiał się Clark, kiwając głową w stronę baru.

- Kolejka w drodze - powiedział Mitch, szturchając Andre w bok.

- Też pijesz? - zapytał mnie, nachylając się ze stołka i kładąc dłonie na moich udach. - Okej, znam odpowiedź - przewrócił oczami, po czym cmoknął mnie przelotnie w usta, wywołując tym moje kompletne zdziwienie. Pocałował mnie przy nich?

- Jesteście tacy słodcy razem, dokładnie jak sobie wyobrażałam - rozmarzyła się Sten.

Czyli powiedział im o nas. Tego się nie spodziewałem. Musieli być świetnymi kumplami, jeśli tak to potraktowali.

- Dzięki? - bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem, zerkając na nią niepewnie.

- Dobra, wy zamówcie, a my zaraz wracamy - zdecydował Andre, chwytając mnie za rękę i zeskakując na ziemię.

- Będziemy w loży - oznajmił Lexie, odzywając się pierwszy raz tego wieczoru. Jego głos zupełnie do niego nie pasował, był zbyt niski i zachrypnięty.

Clark przeprowadził nas przez parkiet zapełniony ludźmi wprost do jednej z toalet, gdzie było znacznie ciszej i mniej tłoczno.

- No co? - wychrypiałem, nie rozumiejąc po co tutaj przyszliśmy.

- Wyluzuj trochę - powiedział, chwytając moją twarz w swoje dłonie - Oni nie gryzą.

- Mogłeś mnie ostrzec, że o wszystkim wiedzą - prychnąłem, odpychając jego ręce.

- To chyba dobrze, że wiedzą, co? - stwierdził, opierając się o białą umywalkę - Chciałbyś znów udawać, że nic dla siebie nie znaczymy? - zapytał, zakładając ręce na piersi.

Pokręciłem przecząco głową.

- Trochę do was nie pasuję - stwierdziłem, drapiąc się po karku, a Clark parsknął pod nosem.

- Bo co? Bo nie masz kolorowych włosów, albo glanów? - zironizował.

- Nie wiem - wzruszyłem ramionami, a Andreas po chwili zaczął otwierać wszystkie kabiny toalet, sprawdzając, czy są zajęte.

- Co ty robisz? - spytałem zdezorientowany.

- Sprawdzam, czy jesteśmy sami - odpowiedział.

- Po co?

- Mam pomysł - oznajmił cicho - Tylko musisz mi zaufać. Ufasz mi? - zapytał, wpatrując się w moje oczy, przez co przeszły mnie dreszcze.

- Tak - odrzekłem bez chwili namysłu. Komu innemu miałbym ufać, tak jak jemu?

***

Dwie tabletki, dwie kolorowe piguły, dwie ekstazy. Obracały się ułamki sekund w naszych dłoniach, aż w końcu wylądowały w naszych ustach. Kilka minut potrzebne było, aby zacząć odczuwać ich skutki. Kilka pieprzonych minut dzieliło nas od odległej rzeczywistości. Clark powiedział mi, że gdy jesteś na haju - wszystko odczuwasz dwa razy mocniej, lepiej i dłużej. Nie wiedziałem skąd i dlaczego to wie. Nie chciałem wiedzieć. W tamtej chwili, gdy pochyliłem się nad kranem i wziąłem łyk wody do ust, po czym połknąłem tę tabletkę - przestałem myśleć o czymkolwiek. Pragnąłem poznać skrawek jego świata. Oto i on.

Zajęliśmy miejsca w najciemniejszej z loży znajdujących się w klubie. Na środku stał czarny stolik, a wokół niego skórzana kanapa, na której zmieściliśmy się bez problemu.

Usadowiłem się po lewo od Clarka i oparłem głowę o jego ramię, odczuwając dziwne podniecenie oraz lekki niepokój. Nie wiedziałem, jak mój organizm zareaguje na pierwszy w życiu twardy narkotyk. Przyprawiało mnie to o dreszcze i dziwny ucisk w żołądku. Skąd miałem wiedzieć, kiedy zacznie działać? Czy wtedy przestanę racjonalnie myśleć, czy stracę poczucie czasu?

Clark objął mnie ramieniem, po czym nalał do naszych szklanek whisky. On chyba wiedział, że się obawiam. Właściwie to czego się boję? Ufam mu.

Alkohol lał się litrami, rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Dowiedziałem się, że Clark poznał tych zwariowanych dwudziestodwulatków, kiedy pewnego dnia jechali przez Mrigton swoim srebrnym mustangiem i pękła im opona. Wtedy pomógł całej trójce wymienić koło i tak trwała ich znajomość przez prawie rok, aż w końcu Mitch znalazł nową pracę i okazało się, że była ona w warsztacie samochodowym w Derry. Tym samym, w którym pracował ojciec Clarka.

- Wiesz jakiego miałem mindfucka, kiedy młody przyszedł kiedyś po ojca na warsztat? - śmiał się Mitch, otrzepując popiół papierosa do szklanej popielniczki - Myślałem, że nie istnieją takie powalone zbiegi okoliczności, a jednak.

Dowiedziałem się też, że to właśnie Lexie jest autorem pierwszego tatuażu Andre. Tony dorabiał sobie jako tatuażysta w jednym z salonów Mrigton. Wyjaśniało to setki malunków, które pokrywały jego skórę, swoją drogą, były naprawdę dobrze wykonane i pasowały do jego osobowości.

- Jeśli chcesz zjeść najlepsze naleśniki w Oregonie, musisz wpaść do Sten - przekonywał mnie Andreas.

Dyskutowaliśmy właśnie na temat jej pracy. Podobno miała smykałkę do gotowania.

Wtedy zacząłem odczuwać pierwsze skutki zażycia tych halucynogenów. Po pewnym czasie wszystko wokół było widać inaczej, wyraźniej. Muzyka w uszach zdawała się być głośniejsza. Dotyk dłoni Clarka na moim udzie powodował dreszcze pod skórą, a jego zachrypnięty głos brzmiał lepiej niż kiedykolwiek.

- Zaczyna działać - powiedziałem, przełykając ślinę. Podniosłem wzrok na jego twarz i zakręciło mi się w głowie.

- Najwyższy czas - odpowiedział zdawkowo - Będzie jeszcze lepiej - dodał, nachylając się ku mojej twarzy.

- Mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej - powiedziałem Andre, szepcząc mu do ucha, a chłopak uśmiechnął się pod nosem.

- Słuchajcie, dzisiaj pijemy za młodość, abyśmy zawsze czuli się tak zajebiście! - pisnęła wstawiona Sten i uśmiechnęła się do Mitcha, który bawił się jej włosami.

Cała nasza piątka zbiła razem toast, po czym wypiliśmy nasze drinki do dna.

- Co to za ważna sprawa, o której chcesz powiedzieć? - burknął Lexie, wycierając usta wierzchem dłoni. Bycie niemiłym to chyba styl jego życia. Mitch roześmiał się krótko i założył ręce za głowę, opierając się plecami o kanapę.

- Aż taki ciekawski jesteś? - rzuciła Sten, podpierając brodę na łokciu. Oni chyba są przyzwyczajeni do jego postawy.

- Inaczej niestety nie byłoby mnie tutaj teraz, nie uważasz? - sarknął, przekomarzając się z bordowowłosą - Po prostu powiedz, Mitchell. Zawsze musisz robić taką tajemniczą otoczkę wokół wszystkiego?! - parsknął Lexie, uderzając dłonią w stolik.

- Jeszcze jedna kolejka! - wydarł się Andre, chcąc uspokoić tę spinę. Coś wisiało w powietrzu między tą trójką, tylko nie miałem zielonego pojęcia, o co mogło chodzić - Dajcie już na luz, kurwa - westchnął pod nosem będąc już zmęczony tą sytuacją. Ja również.

- Dałbyś na luz, wiedząc, że twój najlepszy kumpel... - zaczął wrzeszczeć Lexie, zwracając się do Andre, który tylko rozejrzał się po Mitchu i Kirsten, szukając odpowiedzi na jego zachowanie.

- Ja i Sten pobieramy się - wypalił Mitchell, będąc całkowicie poważnym, a resztę zamurowało. Z tego zrobiła się jakaś pieprzona telenowela.

- W Vegas. Chcieliśmy dać wam zaproszenia, stąd spotkanie - dodała Sten, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Wow, super - wybełkotałem, uznając to za słuszne w tej sytuacji.

Nagle Lexie zaczął zakładać na siebie kurtkę i zbierać swoje rzeczy. Nie patrzył na nikogo, nawet nie odezwał się słowem.

- Ty dokąd? - zapytał Clark, szarpiąc go za rękaw.

- Nie wasz jebany interes. Bawcie się dobrze - burknął, wyrywając się z uścisku Andre.

Mitch i Sten posmutnieli z lekka, ale starali się przybrać sztuczne uśmiechy.

I nikt go nie zatrzymał. Ja też nie. Nie chciałem się wtrącać, gdy nie rozumiałem, o co poszło. Wydawało się, że tak będzie lepiej.

Tony zniknął z pola naszego widzenia, pomiędzy tańczącym tłumem, a Clark westchnął głośno.

- To nieźle się porobiło - podsumował.

- Może mi ktoś wyjaśnić, o co chodzi? - zapytałem zdezorientowany.

- O przeszłość, skarbie - powiedziała Sten, wzruszając ramionami.

- On i Sten byli parą za czasów liceum - wyjaśnił Mitchell, drapiąc się po głowie i upijając łyk whisky - A ja i on najlepszymi kumplami od kołyski, wiesz?

- Czyli wychodzi na to, że będziesz hajtał się z byłą twojego przyjaciela?

- Dokładnie, Reece. Tak się to wszystko zdrowo popieprzyło - powiedział Mitch, następnie zerując drinka i odkładając szklankę z hukiem na miejsce.

- Nie przejmujcie się, on potrzebuje czasu. Mam nadzieję, że starczy mu tylko do naszego ślubu. - odparła Kirsten.

- Mówią, że miłość nie wybiera - stwierdził Clark, patrząc na mnie.

- Co? - zapytałem, marszcząc brwi.

- Nic, chodź tańczyć - roześmiał się, mierzwiąc moje włosy.

- Idziecie?

- Może później - rzucił chłopak, przytulając się do Sten.

***

Blogi stan, przyśpieszone zmysły. Nie odczuwasz nic poza euforią i uwielbieniem. Rozpada się świat, rozpadasz się ty. I cały czas rodzisz się na nowo. Wszystko wydawało się piękne, stworzone by błyszczeć. Błyszczało tak jak jego oczy. Przeszywające do szpiku kości, szukające punktu zaczepienia. Zapierające dech w piersiach poczucie życia, niekończącego się dziś, ani jutro. Trwającego na zawsze. Splecione dłonie, mrowienie pod opuszkami palców. Ton głosu przy uchu, przyprawiający o dreszcze.

- Chcę cię pocałować - powiedział nagle, stykając nasze nosy - Chcę robić to cały czas, abyś nie zapomniał jak bardzo to kochasz.

Nie zastanawiałem się nad żadnymi konsekwencjami. W tej chwili miałem wszystko, czego pragnąłem. Widzieliśmy tylko siebie i nic innego nie miało wtedy znaczenia. Wpatrzeni w siebie bezpowrotnie. Złączeni jak niewidzialne nici.

Poruszaliśmy się w rytm muzyki, cały czas patrząc się w swoje oczy. W końcu to one są zwierciadłem duszy. A nasze dusze były tak samo zniszczone. Tak samo piękne. Tak samo wolne.

Pocałowaliśmy się, ale tym razem był to inny pocałunek. Zważaliśmy na każdy detal. Czuliśmy wszystko ze wzmocnioną siłą. Sen na jawie. Jawa na śnie.

- Jesteśmy w niebie? - zapytał, wtulając się w zagłębienie mojej szyi.

- Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy, Clark. Nie wiem, czy na to zasługujemy.

Możecie nazywać mnie głupcem, zdesperowanym dzieciakiem, ale to było najlepszym uczuciem, jakie kiedykolwiek odczuwałem. I nie wiedziałem, dlaczego akurat dla niego postanowiłem stracić głowę. Był jednocześnie najlepszym i najgorszym, co mogło mnie spotkać i chyba dlatego smakowało to tak dobrze. Balansowanie na krawędzi swoich przekonań było moim nowym ulubionym zajęciem. Clark stał się kimś istotnym w moim codziennym życiu, nie do końca potrafiłem określić, kiedy ta zmiana nastąpiła. Jedno wiedziałem na pewno. Tamtej nocy polubiłem zmiany.

***

Wyszliśmy na zewnątrz, nie wiem czy było zimno. Nie czułem tego do końca. Wydawało mi się, że tak. W końcu mieliśmy połowę stycznia, to logiczne.

- Masz fajki? - zapytał Andre, opierając się o drzewo, które rosło za klubem. Śmieszne. Takie jedno, samotne drzewo. Pewnie wszyscy tutaj palą, fajne miejsce. Kurwa, potrzebuję, żeby ktoś mnie otrząsnął, bo nagle myślę o nieistotnych rzeczach.

- Uderz mnie. W twarz - zażądałem, poważnie patrząc na Clarka, który wybuchnął gromkim śmiechem - Muszę się ogarnąć.

- Nigdy w życiu tego nie zrobię, kochanie - odparł, przyciągając mnie do siebie.

Spojrzałem w stronę klubu. Mimo, że byłem na haju, to ta charakterystyczną postać rozpoznałbym już wszędzie. To Lexie. Stał pomiędzy samochodami, ubrany w swoją czarną kurtkę. I wtedy ujrzałem coś, co dotychczas widywałem tylko na filmach i wydawało mi się odległe. A jednak. Podszedł do niego młody chłopak, wcisnął do dłoni plik banknotów, a w zamian za to w jego ręce wylądowała przezroczysta foliówka wypełniona jakąś białą substancją. Co do cholery?

Wszystko zaczynało się wymykać spod kontroli. Już nie wiedziałem co widzę i co czuję. Stop. Widzę jego piękną twarz i czuję zapach jego perfum. Jest dobrze. Czuję się dobrze, kiedy tutaj jest. Czy on wie? Czy widział?

- W tylnej kieszeni spodni - odpowiedziałem po dłuższej chwili, a Andre wytrzeszczył oczy.

- Co? - zapytał zdezorientowany.

- No ta paczka, co ty Alzheimera masz? - parsknąłem, przewracając oczami.

Zaciągaliśmy się jednym papierosem na spółkę, opierając się o to dziwne drzewo. Słyszeliśmy przytłumione dźwięki głośnej muzyki i wrzasków.

Cały czas przed oczyma miałem ten jeden cholerny obraz.

- Dlaczego Lexie? - zapytałem w końcu, oblizując swoje spierzchnięte wargi.

- To niezbyt miła historia - stwierdził, nieco się spinając. Zsunął się w dół, siadając na zimnej ziemi i wypuszczając dym z ust. Przyłączyłem się do niego, oboje opieraliśmy się o pień, patrząc na pustą ulicę.

- Opowiedz mi o tym - powiedziałem, tykając Clarka w ramię - Proszę?

- Tylko nie zeświruj, bo... to nie jest takie proste - powiedział poważnym tonem, jakby bojąc się mojej reakcji.

- Dziś i tak dowiedziałem się i dokonałem zbyt wielu złych rzeczy - roześmiałem się sucho - Podoba mi się twoje życie - stwierdziłem, zaciągając się papierosem.

- Moje życie? To nie jest moje życie, Reece - wybuchnął nagle, szarpiąc się za włosy - Naprawdę myślisz, że tak ono wygląda? - zapytał z wyczuwalną goryczą w głosie.

Przeraziło mnie jego zachowanie. Może nie powinienem zaczynać tego tematu? Miał rację, nie znam jego życia, przecież ono tak nie wygląda. Jest czymś więcej. Musi być.

- Najpierw chciałem poznać ciebie. Teraz tego potrzebuję - odparłem, siadając naprzeciw niego. Nie mogłem skupić wzroku na jego twarzy. Nie mogłem skupić się na niczym. Coś dusiło mnie od środka.

- Nie zakochuj się w momentach. One przemijają - rzucił, spuszczając wzrok.

Miał rację. Zakochałem się w momencie, w którym ekstaza zabierała ze sobą moje zmartwienia, ale to nie mogło trwać wiecznie.

- Clark, czy ty jesteś narkomanem? - zapytałem nagle, sam będąc zdziwiony moją bezpośredniością. Lecz chciałem wiedzieć. Po tym co widziałem, chciałem mieć pewność, że on jest bezpieczny.

Jeśli będzie taka potrzeba, muszę go ratować.

- Nie, Reece - roześmiał się - Ja się tylko dobrze bawię. My się dobrze bawimy, racja? - powiedział, po czym chwycił moją twarz w dłonie i wbił się w moje usta. Całował mnie zachłannie, jakby nie chciał stracić - Nie jestem uzależniony. To tylko zabawa, mam granicę, uwierz mi - powiedział, patrząc na mnie.

- Przepraszam - wydukałem zachrypniętym głosem - Po prostu martwię się o ciebie.

- Wiem - odparł, przyciągając mnie w swoje ramiona - Już niedługo zrobimy te wszystkie rzeczy razem - powiedział kolejny raz. Chciał się upewnić, że tego nie zostawię, że jego nie zostawię.

- Pamiętam - powiedziałem odrazu.

Nie mógłbym zapomnieć.

***

Okazało się, że Mitch i Sten zmyli się wcześniej do domu, więc i my postanowiliśmy wrócić.

Dochodziła druga w nocy i klub powoli się zamykał. Dałem Clarkowi klucze do auta i postanowiliśmy, że wrócimy do mojego domu.

Andre odpalił silnik i spojrzał na mnie ze zmęczonym wyrazem twarzy, lecz był już całkowicie trzeźwy. Drogę po ciemnej ulicy pokonaliśmy w ciszy, wsłuchując się w krople deszczu, który odbijał się o maskę i szyby samochodu.

Gdy zaparkowaliśmy na podjeździe przy moim domu, w środku było ciemno. Oczywistym było, że Carrie dawno już leży w objęciach Morfeusza, a mama wróci ze zmiany dopiero nad ranem.

Znalazłem klucz pod wycieraczką i po cichu weszliśmy do środka.

Pokonaliśmy schody na górę i znaleźliśmy się w moim pokoju, gdzie panował straszny bałagan, wśród którego na ubraniach leżał Poker. Pies przywitał się najpierw z Clarkiem, wywołując tym moje rozbawienie, ale zdążyłem przyzwyczaić się już do faktu, że mój własny pies wolał mojego chłopaka ode mnie. Pech. Przywitał się z nami i uciekł na dół, prawdopodobnie do kuchni, gdzie lubił spędzać noce ze względu na chłodne kafelki.

Andre przekluczył zamek w drzwiach i rzucił się na łóżko, cicho wzdychając.

- Skoczę pod prysznic - rzuciłem, ściągając z siebie przepoconą koszulkę, która wylądowała na podłodze. Clark podniósł głowę z poduszki i zmierzył mnie wzrokiem, po czym szarpnął za kaptur swojej bluzy i również się jej pozbył. Jego wyraz twarzy przyprawił mnie o dreszcze. Był taki niewinny, a jednocześnie tak pociągający. Roztrzepane włosy chłopaka drażniły jego oczy, które świeciły jak iskierki w tym półmroku.

- Jeśli chcesz... - odezwałem się, a Andre mi przerwał.

- Pójdę z tobą - powiedział zachrypniętym głosem i podniósł się z miejsca - Jeśli chcesz - dodał, stając naprzeciw mnie i czekając na odpowiedź. Jakby czytał w moich myślach.

W podbrzuszu wyczułem moment podniecenia, powoli kiwnąłem głową na znak, że się zgadzam. Poszliśmy do łazienki, gdzie odkręciłem wodę w prysznicu, czekając aż się nagrzeje. Oparłem się o blat z umywalką, patrząc na nagi tors Clarka, który opierał się o zimną ścianę wyłożoną kafelkami i zamknął oczy. Po jego wyrazie twarzy widziałem, że bije się z myślami, żeby mi coś powiedzieć.

- Po prostu to zrób, powiedz - odparłem, a Clark uchylił jedno oko i spojrzał na mnie zdenerwowany.

- Lexie był dilerem - powiedział nagle.

Domyśliłem się. A później zobaczyłem na własne oczy. Wyglądał na takiego. Jego ksywka obiła mi się już o uszy. Na dodatek jego oczy. Tak cholernie puste.

A mimo tego, gdy padło to z ust Andre, to i tak się przeraziłem.

Pozwoliłem mówić mu dalej.

- Jego pierwsza klientka miała na imię Lexie. Sprzedał jej jakiś lewy towar. Wylądowała w szpitalu, tydzień przed swoimi urodzinami - mówił trzęsącym się głosem - Miała tylko szesnaście lat - dodał, kręcąc głową z niedowierzaniem.

Było w nim tyle empatii. Nawet jej nie znał, a mimo to czuł się winny. Zrobiło mi się go żal. I w tej chwili nie rozumiałem, dlaczego zadawał się z tymi ludźmi.

- Dlaczego się z nim zadajesz? Jest potworem... - majaczyłem pod nosem, próbując złapać równy oddech.

- Nie znasz go, on jest dobry, tylko się pogubił, jak my wszyscy - zaczął go bronić, lecz szybko mu przerwałem.

- Nie ma ludzi dobrych, są źli i ci którzy nauczyli się udawać że nimi nie są - niemal wrzasnąłem.

Andre zamilknął, spoglądając na mnie szklącymi oczami. Naszym myślom towarzyszył tylko szum wody i przyśpieszone oddechy. To była chyba jedna z najdłuższych nocy w moim życiu.

Zrozumiałem. Myślał, że chcę odebrać mu jedynych przyjaciół. Ludzi, którzy byli z nim, znając całą prawdę. I kto mówił mu takie rzeczy? Chłopak, który się go wstydził?

- Może masz rację - odparł sucho - Może nie ma dobrych ludzi. Twój ojciec, moja matka... oni wszyscy są źli. A jednak nadal przy nich trwamy. Wiesz dlaczego? Bo wierzymy, że się zmienią. Nie potrafimy ich skreślić, bo są dla nas ważni - powiedział, ściszonym tonem, stawiając akcent na ostatnie słowa.

Dziwna gula pojawiła się w moim gardle. Tak jakby mówił o mnie. Wierzył, że kiedyś się zmienię i w końcu wyznam wszystkim prawdę.

Chwyciłem go za rękę, przejeżdżając kciukiem po nadgarstku. Na jego skórze pojawiła się gęsia skórka.

- Co on oznacza, no wiesz, twój pierwszy tatuaż? - wtrąciłem nagle. Właściwie to nigdy o tym nie rozmawialiśmy, nie o przeszłości.

- Postanowiłem go zrobić, gdy zrozumiałem - odpowiedział, lekko zaciskając szczękę.

- Co zrozumiałeś?

- Że jestem inny. I nie mogę tego zmienić, bo taki po prostu jestem. I choćby wszystko było przeciw, musisz zapamiętać jedno, Reece. Lepiej jest być nienawidzonym za to, kim jesteś, niż być kochanym za to, kim nigdy nie będziesz - powiedział, uśmiechając się smutno.

Te słowa uderzyły we mnie, niczym huragan. Bo Clark miał cholerną rację.

- Czasami zastanawiam się, co ty jeszcze ze mną robisz - odparłem, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Po prostu jestem, właśnie tutaj - roześmiał się, ukazując dołeczki w policzkach.

I nie chcę żebyś odchodził.

Chwyciłem jego delikatną twarz w dłonie i zetknąłem nasze usta, czując jak przenoszę się do innej rzeczywistości. Pocałowaliśmy się, powoli i z pasją, jakby wybaczając sobie nawzajem wszystkie mroczne aspekty dzisiejszej nocy, na które przecież nie mieliśmy wpływu. Nie mogliśmy zmienić historii, mogliśmy jedynie napisać nową.

Pozbyliśmy się swoich ubrań i po chwili znaleźliśmy się pod prysznicem. Nie przerywaliśmy pocałunków, a woda oblewała kojąco nasze zmęczona ciała i rozpalała zmysły.

Prawdą jest, że jesteśmy przyjaciółmi naszych uczuć, to my w większości przypadków decydujemy, jak wielkim uczuciem postanowimy obdarzyć daną osobę. W naszym życiu potrzebujemy takich osób. Takich, które rozumieją nas bez słowa i sprawiają, że stajemy się silniejszymi każdego dnia. Dzięki niemu zaczynałem wierzyć, że jestem silny. Na tyle silny, by odważyć się być sobą.

Continue Reading

You'll Also Like

69.3K 4.6K 23
Wrócę tu
801 122 3
"- Najpierw nadajmy mu imię. Reksio? Parsknąłem śmiechem. Bartek miał obsesję na punkcie tej bajki, także co niedzielę rano siadaliśmy przed laptope...
443K 17.8K 37
Dla Cartera muzyka jest całym życiem. Gdy rodzice zabraniają mu udziału w konkursie dla młodych talentów z powodu złych ocen chłopak nie zamierza się...
4.6K 136 32
Cześć, jest to moja pierwsza książka i ogólnie podejdźcie do niej z dystansem. Osobiście jestem wielkim potterhaedem. Akcja książki jest kontynuacją...