Heartless Darkness

By OnlyHalfEvil

7.2K 565 140

"On jest prawdziwym Diabłem, ona została wciągnięta w jego piekło..." Opowiadanie to alternatywna rzeczywisto... More

Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19

Rozdział 7

253 27 14
By OnlyHalfEvil

Jeśli czytasz i Ci się podoba zostaw ślad w postaci komentarza/gwiazdki :)

Rozdział 7

            - Wróciłam – zawołała od progu Arabella, zamykając drzwi i ściągając buty. Jej głos brzmiał całkiem radośnie, jak na kogoś, kto właśnie przeżył prawdziwy koszmar. W jej optymistycznym podejściu kluczowym słowem było „przeżył”. Całą drogę zbierała się w sobie, żeby nie okazać swojego roztrzęsienia przy bliskich. Nie chciała stresować Grace ani dawać ojcu powodu do dalszych podejrzeń, więc doszła do wniosku, że musi docenić to, czego udało jej się dokonać. Sądząc po minach załogi zgromadzonej w biurze Blacka, nie podejrzewali, że uda jej się przetrwać ten śmiercionośny tor przeszkód i to podsycało płomień dumy w jej coraz ciemniejszym sercu.

            Przeszła do kuchni, gdzie rozpakowała przyniesioną obiadokolację. Wciąż była ciepła, więc zawołała członków swojej rodziny do stołu, a sama usiadła na stołku pod oknem z kubkiem herbaty ziołowej w dłoniach.

            - Arie! – krzyknęła pogodnie sześciolatka, podbiegając i ufnie wtulając się w ramiona starszej siostry, która w tym momencie starała się ze wszystkich sił nie oblać jej gorącym napojem.

            - Cześć Gracie – odparła z czułością, całując małą w czubek rozczochranej główki. – Jak ci minął dzień?

            - Fajnie – odpowiedziała krótko, po czym podskoczyła do krzesła i z niezwykłą zachłannością zaczęła pałaszować podane danie. W tym czasie do pomieszczenia dotarła głowa rodziny, wspierając się o kuli i mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Minę miał niewyraźną, a jego spojrzenie z pewnością nie wyrażało zadowolenia. Nie raczył nic powiedzieć, jedynie zasiadając do stołu i z wyraźną niechęcią spożywając swój posiłek.

            Dziewczyna miała coraz bardziej dość jego humorów. Rozumiała, że miał swoje problemy, ale to ona ciężko pracowała, żeby utrzymać ich przy życiu, wręcz wyrzekała się samej siebie, tylko po to, by w ramach wdzięczności otrzymać coś takiego. Nie wiedziała, dlaczego się dąsał. Fakt, mogła zostać w domu, tak jak ją prosił, ale po co? Oczywiście mogła z obsesyjną pedantycznością sprzątać pokoje czy zabawiać go pogawędką, tylko po pierwsze nikomu nie zależało, żeby dom lśnił czystością, a po drugie on nie chciał z nią rozmawiać.

            - Bardzo się na tobie zawiodłem – wyrzucił w końcu, gdy najmłodszy członek ich rodziny opuścił pomieszczenie. Arabella próbowała ukryć, jak bardzo zraniły ją te słowa. Uniosła brwi i spojrzała na niego z udawanym zaskoczeniem. Wiedziała, że go rozczarowała, gdy tylko zdała sobie sprawę, że odebrała komuś życie. Niestety to wciąż nie uchroniło ją przed bólem, jaki nadszedł, gdy rzeczywiście usłyszała te słowa z ust jedynego opiekuna.

            - A to dlaczego? – spytała, ponieważ w ostatnim czasie powodów mogło być wiele, a z pewnością nie o wszystkich wiedział. Wolała mieć pewność, za co nią w tym momencie gardził.

            - Okłamałaś mnie – odparł krótko. – Nie pracujesz w żadnej restauracji.

            Przyjrzała mu się badawczo. Szybko domyśliła się, że spędził cały dzień na wydzwanianiu do każdego baru, kawiarni czy nawet sklepu w prowincji. Tak bardzo jej nie ufał.

            - Racja, pracuję w hotelu – wyznała bez ogródek, wiedząc, że tłumaczą się tylko winni, a nie widziała potrzeby, żeby się pogrążać. Tym razem to nie było oszustwo, a jedynie część prawdy.

            Oczy mężczyzny rozbłysły niebezpiecznie. Zdecydowanie nie spodobało mu się to, co usłyszał. Jego mina spoważniała, a rysy twarzy wyostrzyły się. Cała jego twarz nabrała surowego wyrazu, a usta zacisnęły się w wąską linię.

            - Moja córka nie będzie pracować w takim miejscu – wycedził przez zaciśnięte zęby, a w jego oczach dało się dostrzec taką odrazę, że nie była w stanie utrzymać z nim kontaktu wzrokowego.

            - A to niby z jakiego powodu?

            Zastanawiała się ile wiedział o tym miejscu. Kiedyś był bardzo cenioną i szanowaną osobistością w mieście, nie był też ślepy ani głupi, więc dostrzegał, co działo się dookoła. Ciekawiło ją tylko czy wziął ją za kolejną prostytutkę, jak wszyscy inni, czy może zdawał sobie sprawę, że stała się kimś znacznie gorszym.

            - Nie udawaj, że nie wiesz – zagrzmiał, uderzając pięścią w stół.

- Nie, nie wiem. Praca jak każda inna – oznajmiła, wiedząc, jak bardzo go to rozłości. – Po za tym ktoś musi nas utrzymać – dodała z jadem w głosie i nie czekając na jego reakcje, wstała. Odwróciła się w celu opuszczenia kuchni, ale widok, który ujrzała, niemal złamał jej serce.

W progu stała Gracie, jej oczy były zaszklone, a dolna warga drgała niebezpiecznie. Dziewczynka kurczowo ściskała kartkę w swoich dłoniach, przyciskając ją z całej siły do serca. Nie była przyzwyczajona do takich zjawisk. W tym domu nikt nie krzyczał, kłótnie też praktycznie nie istniały, przynajmniej do tej pory.

Ciemnowłosa uklęknęła przy niej i chciała ją przytulić, ale mała odsunęła się gwałtownie i potrząsnęła lokatą główką.

- Zrobiłam coś dla ciebie – mruknęła cichutko, wyciągając nieśmiało dłoń. Gdy tylko starsza z sióstr przyjęła podarunek, młodsza wybiegła do innego pokoju. Nastolatka wstała i rozłożyła wręczoną laurkę. Grace często coś jej rysowała. Tym razem jej gardło zacisnęło się nieprzyjemnie, a w oczach stanęły jej łzy. Powstrzymała je, bo nie miała już sześciu lat i nie była mazgajem. Napis na wręczonym świstku wciąż pojawiał się przed jej oczami, nawet wtedy, gdy na niego nie patrzyła.

„Dla najwspanialszej siostry na świecie”

            Westchnęła ciężko i przeczesała ręką splątane włosy. Z jej ust wydobył się bliżej nieokreślony dźwięk, wyrażający jej frustrację, ale nie pomogło jej to w żaden sposób wyładować emocji.

            Wszyscy musieli ochłonąć. Ojciec zasiadł w swoim fotelu na ganku, Grace schowała się pod łóżkiem, gdzie zawsze toczyła zażarte dyskusje z niewidzialnym przyjacielem i wyżywała się na kartkach papieru. Tylko Ara nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Normalnie poszłaby na polankę, ale tym razem wcale nie miała na to ochoty. W ogóle wątpiła, że jeszcze zachce się tam kiedykolwiek udać.

            Była zmęczona. Treningami, stresem, misją, strachem, kłótniami i ciągłą niepewnością. Nic w jej życiu nie było dłużej proste. Wpadła w jakiś cholerny labirynt bez wyjścia. Przed oczami od razu stanęły jej tunele i to, jak z paniką próbowała się z nich wydostać. Te uczucia nie minęły. Zepchnęła je w głąb umysłu, ale nie mogła zapomnieć. Była ptakiem uwięzionym w klatce, jej skrzydła zostały podcięte. Musiała śpiewać, jak jej zagrano. Zawsze uważała, że wolność tutejszych mieszkańców jej mocno ograniczona, ale dopiero teraz odczuła jak bardzo została zniewolona. Nie miała prawa wyboru, nie miała niczego.

            Miała ochotę upaść na podłogę i płakać albo rozwalić wszystko dookoła. Ewentualnie najpierw wszystko zniszczyć, a potem szlochać na zimnej posadzce. Nic takiego nie zrobiła, bo musiała zachowywać się jak dorosła. Udowodnić, że jest odpowiedzialna i dojrzała. Od jej spokoju zależało teraz całe ich życie i była tego boleśnie świadoma.

            W końcu zdecydowała odprężyć się pod prysznicem. Myła się znacznie dłużej i o wiele cieplejszą wodą niż zazwyczaj. Po dzisiejszych przejściach zasłużyła na odrobinę luksusu. Przebrawszy się w czyste ubrania, wróciła do sypialni, gdzie po cichu wczołgała się do kryjówki Grace.

            - Mogę? – wyszeptała konspiracyjnym tonem, starając się wkupić w łaski dziewczynki.

            - Tylko jeśli nie będziesz niemiła – odparła poważnie sześciolatka, wydymając w nieco śmieszny sposób usta.

            - Gracie, przecież wiesz, że bardzo was kocham – westchnęła z lekkim znużeniem.

            - To dlaczego się kłócicie? – spytała z wyraźnym niezrozumieniem. Ara przygryzła na moment wargę, zastanawiając się jak w przystępny sposób wytłumaczyć sprawy dorosłych małemu dziecku. Obiecała sobie, że nie pozwoli by mała ponownie była świadkiem czegoś podobnego.

            - To dlatego, że jesteśmy całkiem różni. Tak samo jak my dwie. Ty lubisz lody truskawkowe, a ja waniliowe. Ty wolisz śpiewać, a ja biegać. Czasami takie różnice powodują, że ludzie się sprzeczają – tłumaczyła.

            - Mnie to nie przeszkadza – odparła nieprzekonana dziewczynka.

            - Bo jesteś bardzo mądra – oznajmiła śmiertelnie poważnie starsza z sióstr, tym samym całkowicie zdobywając wybaczenie Grace. – Idziemy na jeżyny? – zapytała, ale nim skończyła zdanie, mała już była w ogrodzie. Zaśmiała się pod nosem i zabierając kilka słoików, ruszyła z najukochańszą siostrzyczką na spacer.

            Wróciwszy na kolację, obie były w znacznie lepszych humorach. Nie były daleko, Arabella dostała niedawno nauczkę i nie zmierzała zbytnio się oddalać, ale te krótkie chwile były całkowicie beztroskie i pozwoliły oderwać się jej od wszelkich problemów. Nie zamieniła słowa z tatą i z ulgą udała się do pokoju, gdzie pewna urocza sześciolatka z niecierpliwością oczekiwała jej przybycia i przeczytania bajki na dobranoc.

            Zasnęły na jednym łóżku, ufnie wtulając się w siebie. Ara nie mogła uwolnić się od swoich lęków nawet w snach. Wciąż błądziła w podziemiach, nie zawsze z takim samym skutkiem, jak w rzeczywistości. Innym razem ktoś do niej strzelał albo ona musiała kogoś zabijać. Obudziła się zalana potem, znacznie wcześniej niż powinna. Z niechęcią zwlekła się z łóżka, wiedząc, że i tak już nie pośpi. Jeśli tak miały wyglądać jej noce to albo zacznie moczyć łóżko, albo zwariuje. Albo jedno i drugie.

            Jak co dzień, przygotowała posiłki dla wszystkich i odpowiednio się szykując, wyruszyła do hotelu, nastawiając się na kolejny piękny dzień w jej wymarzonej „pracy”. Po drodze postanowiła jeszcze dostarczyć słoiki z owocami na targ. Zebrała ich wystarczająco dużo by zrobić konfitury na zimę, a reszta by się zepsuła, zanim zdążyliby je wykorzystać, więc wolała je oddać. Nikt tu nie tolerował marnotrawienia żywności.

            Było na tyle wcześnie, że większość straganów dopiero się rozstawiała. W ruchach ludzi dało się zaobserwować ociężałość i ospałość, jakby nie do końca się obudzili. Przywołując pozytywny wyraz twarzy, którego unikała od kilku dni, podeszła do swojej ulubionej znajomej.

            - Cześć Lynn – zawołała, zwracając tym samym uwagę kobiety.

            - Arabella! Jak dawno cię tu nie widziałam – przywitała się, posyłając jej ciepły uśmiech.

            - Nie przesadzaj, to tylko parę dni – zaśmiała się, brzmiąc trochę wymuszenie. To jasne, że jej kilkudniowa nieobecność nie uszła niczyjej uwadze. Od lat bywała tu dzień w dzień, ciągle starając się wyzyskać coś dla swojej rodziny. Była rozpoznawalna nie tylko przez swoje częste wizyty, ale również przez swoje nazwisko. Osobiście nigdy go nie używała, nawet gdy się przedstawiała, ale ludzie i tak je znali.

            Kiedyś byłaby z niego dumna, bo jej rodzice byli szanowani i powszechnie lubiani, ale obecnie wolałaby nie widzieć ani zniesmaczenia, ani litości w oczach mieszkańców, którzy wiązali jej osobę, tylko z tragedią, która spotkała jej rodzinę. Zdała sobie także sprawę, że jej niechciana popularność będzie kolejną niedogodnością, utrudniającą jej pracę.

            - Coś się stało? – zapytała Lynn, bacznie się jej przyglądając. Dziewczyna otrząsnęła się z letargu i wyciągnęła z torby kilka słoików. - Och, dziewczyno, już prawie zapomniałam dlaczego tak cię kocham – zażartowała, przygarniając do siebie podarunek.

            - Zawsze do usług – ukłoniła się teatralnie, po czym bez słowa pomachała i udała się do kolejnych stoisk. Mniej więcej przy czwartym usłyszała niezwykle piskliwy głos koło swojego ucha.

            Madeleine.

            - Arie! Cóż za zbieg okoliczności! Znowu się widzimy! Czyż to nie cudowne? – trajkotała jej nad uchem, doprowadzając ją w ułamku sekundy do szału. Nie była w stanie nic powiedzieć, bo jej dawna przyjaciółka rozpoczęła wyjątkowo emocjonujący monolog. Ara ze znudzeniem rozglądała się dookoła, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie jest zainteresowana towarzystwem rudowłosej. – Potrzebujesz czegoś? Słyszałam, że dostałaś pracę, może skoro masz mniej czasu, to mogę pomóc ci w domu?

            Kompletnie nie słuchając bezsensownej paplaniny koleżanki, spostrzegła znajomą sylwetkę, która ewidentnie starała się dyskretnie przemknąć między alejkami targu. Ciekawość wzięła górę.

            - Nie teraz, Maddie – przerwała jej niegrzecznie i nawet nie zaszczyciwszy jej spojrzeniem, ruszyła w pościg za skradającym się chłopakiem. W tłumie sprzedających i kupujących łatwo było się zamaskować, ale jeszcze prościej było zgubić swój cel. Nieustępliwe przepychała się przez kolejne rzędy, w końcu docierając w uliczki zbudowane równolegle do targowiska. Przyczaiła się za ścianą budynku, za który skręcił Diabeł i ostrożnie wyglądała zza rogu.

            Jo szybko stracił czujność i skupił się na swoim zadaniu, więc Arabella bez precedensu przyglądała się przedstawieniu. Ciemnowłosy bez zaproszenia wparował do jednego z mieszkań, a po paru minutach wyciągnął z niego szamoczącego się i krzyczącego młodzieńca, na oko w ich wieku, może trochę młodszego. Brutalnie rzucił go na ziemię, znacząco podkreślając swoją przewagę nad nim. Nastolatek uniósł się nieznacznie z betonowego podłoża, podpierając się na rękach i kolanach. Spojrzał na swojego oprawcę z wyraźną pogardą, a w jego oczach błyskała wściekłość.

            Znajomy Ary stał do niej plecami, więc mogła tylko domyślać się jakie emocje rysowały się na jego twarzy, choć zdążyła go poznać na tyle, że była gotowa obstawić wytrenowaną obojętność z nutką arogancji w zadziornym uśmiechu. Wyglądał tak niezależnie od sytuacji, w każdym momencie, w którym go widziała.

            - Słuchaj, mały – wycedził Diabeł, a po plecach dziewczyny przebiegł zimny dreszcz, chociaż wrogość w jego głosie nie była skierowana wobec jej osoby. – Twoja sytuacja nie jest za wesoła. Masz dwie opcje – oznajmił tym samym, lodowatym tonem. – Dołączasz do nas albo…

            Nie był w stanie dopowiedzieć drugiej możliwości, bo rozjuszony dzieciak wciął mu się w słowo.

            - Wolałbym spłonąć w piekle niż służyć takim skurwy… - Jemu również nie dane było dokończyć. Zabójcza kulka przebiła jego czaszkę, a przekleństwo zamarło na jego ustach w pół słowa. Jego ciało bezwładnie upadło na ziemię, a wokół głowy szybko pojawiła się kałuża szkarłatnej krwi.

            To nie była pierwsza śmierć, jaką ujrzała Arabella. Tym razem nawet nie ona była jej przyczyną, a mimo to widok ten wprawił ją w takie osłupienie, że z trudem opanowała się od krzyku albo innego dźwięku demaskującego jej położenie. Oczy rozszerzyły się jej z szoku, a ciało zdrętwiało niczym słup soli. Jej milczenie na nic się nie zdało, gdyż sprawca i tak spojrzał w jej stronę, a wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie. Tak jakby w jej obecności nie był w stanie kryć swoich uczuć pod wyćwiczoną przez lata maską.

            W przeciągu kilku sekund, w których nie była w stanie nawet mrugnąć, znalazł się przy niej i gwałtownie nią szarpnął, sprowadzając ją z powrotem do rzeczywistości. Serce zabiło jej szybciej, gdy świadomość o tym, jak nieobliczalny był ten człowiek wreszcie do niej dotarła.

            - Co ty tu robisz? – wysyczał jadowicie, zaciskając palce na jej ramieniu. Uścisk ten sprawiał jej ból, ale zachowała kamienną minę i wytrzymała jego mordercze spojrzenie.

            - Zwiedzam okolicę – odparła zadziornie, mrużąc oczy. Nie ważne jakby się starał, nie ulęknie się go.

            - Niech do tej pustej mózgownicy dotrze wreszcie, że takie wycieczki możesz przypłacić życiem – poinformował ją, brzmiąc bardziej złowrogo niż do tej pory, a wydawało jej się to niemożliwe.

            - Dzięki za ostrzeżenie – wymamrotała znacznie ciszej niż dotychczas, a wolną ręką sięgnęła za pas swoich jeansów. – Ale nie potrzebuję anioła stróża – dodała, błyskawicznym ruchem przykładając mu sztylet do gardła. Jednego zdecydowanie się nauczyła – nigdy nie poruszaj się nieuzbrojona. Właściwie zaczęła trzymać odpowiednie przedmioty nawet pod poduszką. Całe jej życie toczyło się na granicy ze śmiercią, ale starała się ograniczyć ryzyko do minimum.

            Oczy Diabła otworzył się szerzej, a złość zmieniła się na moment w szok. Po raz kolejny dał się jej podejść. Mógł uważać ją za głupią, ale zdecydowanie jej nie docenił. Złamał jedną ze swoich najważniejszych zasad – nigdy nie lekceważ przeciwnika. Nie potrafił zrozumieć, co takiego miała w sobie ta niedoświadczona małolata, że znowu go przechytrzyła. Była przebiegła jak lis – zgrywała niewinną i bezbronną, a gdy nabierało się pewności, że ma się przewagę – bum! Powalała cię na łopatki.

            - Ty za to wciąż nie nauczyłeś się dobrze oceniać sytuacji – wytknęła mu, patrząc na niego z wyższością. Wściekłość gotowała się w jego ciele, wprawiając je w mocne drżenie. – Uważaj, bo możesz przypłacić takie podejście życiem – nabijała się, posyłając mu szeroki, choć nieco szaleńczy uśmiech. Zacisnął szczęki aż do bólu. Nie był w stanie nawet sięgnąć po pistolet, bo nie spuszczała go z oczu. Każdy ruch mógł się skończyć mało przyjemnym nacięciem na szyi, czego wolał sobie oszczędzić.

            Odepchnęła go silnym kopnięciem, przez co na moment stracił równowagę, ale nie dał się przewrócić.

            - Do zobaczenia, Jo – pożegnała się. – Ale lepiej miej oczy dookoła głowy.

a/n: coraz mniej gwiazdek i komentarzy, robię coś nie tak? :(

Continue Reading