Przesłuchania miały to do siebie, że każde było kompletnie inne od poprzedniego. Gdy przychodziło do przesłuchań rodziców zmarłego tydzień temu Dawida Mroczyborskiego, Tosia miała ochotę złapać się za głowę. Nie wiedziała, czego tak bardzo bała się w tej pozornie rutynowej czynności procesowej, ale paraliżowało ją na samą myśl o pytaniach, które miałaby zadać podczas takiej rozmowy. W efekcie siedziała teraz z głową podpartą o dłonie i wbijała wzrok w świecącą pustką kartkę. Miała ambitny plan nieco rozpisać sobie te przesłuchania, a w szczególności pytania, które zamierzała zadać, ale była okropnie rozkojarzona. Jej uwaga złośliwie skupiała się na wszystkim, tylko nie na tym, na czym w tamtym momencie powinna.
Odetchnęła ciężko, nim z rezygnacją opadła plecami na oparcie krzesła. Siedzący za swoim biurkiem Sebastian posłał jej zaskoczone spojrzenie, które jednak kompletnie zignorowała, najwyraźniej mocno zaabsorbowana swoimi myślami. Dopiero pojawienie się Brodzkiego tuż obok skłoniło policjantkę do podniesienia na niego wzroku.
— Coś ci nie idzie to przygotowanie do przesłuchania — mruknął nieco kpiąco.
— Daj mi spokój — odparła żałośnie, nim ułożyła na biurku skrzyżowane ze sobą ręce i położyła na nich głowę. — Nic mi ostatnio nie idzie...
Uśmiechnął się delikatnie, zabrał z blatu pustą kartkę, zgarnął jeszcze długopis leżący obok laptopa Tosi, odszukał skrawek wolnej przestrzeni na jej stanowisku, a potem szybko odnotował w punktach siedem kluczowych pytań, zwanych też siedmioma złotymi pytaniami kryminalistyki. Odłożył długopis na jego wcześniejsze miejsce, kartkę natomiast umieścił na klawiaturze laptopa.
— Dobudujesz do tych ogólników szczegółowe pytania na temat sytuacji i masz wszystko, czego potrzebujesz — rzucił beztrosko, czym skłonił ją do podniesienia głowy.
Chwilę analizowała zapisane przez niego pytania.
— Co, gdzie, kiedy, w jaki sposób, dlaczego, jakimi środkami, kto... — odczytała punkt za punktem.
— Dobrze, że czytać jeszcze potrafisz — dogryzł jej, przysiadając z powrotem za swoim biurkiem. Kiedy posłała mu wymowne spojrzenie znad trzymanej w dłoni kartki, wyszczerzył się w jednym ze swoich popisowych uśmiechów. — Jak nie będziesz dawać rady, to przecież ci pomogę, Tośka. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale obydwie rozmowy prowadzimy razem — dodał jeszcze beztrosko.
Wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze, nim na jej ustach zatańczył delikatny uśmiech.
— Przez moment o tym zapomniałam — przyznała już nieco bardziej żywym głosem. — Dzięki.
— Nie ma za co, żółtodziobie. — Niemal niezauważalnie wzruszył ramionami.
Węcińska przewróciła oczami, gdy tylko usłyszała przezwisko.
— Tak długo nie użyłeś „żółtodzioba" i już myślałam, że się zmieniłeś — sarknęła jedynie, co skwitował cichym śmiechem oraz przeczącym ruchem głowy.
— Ludzie się nie zmieniają. To tylko my zmieniamy sposób, w jaki na nich patrzymy.
W szoku aż uchyliła usta. Przeskanowała uważnym spojrzeniem całą jego twarz — od rozciągniętych w nieznacznym uśmiechu ust, przez pokryte delikatnym zarostem policzki, lekko przygarbiony nos, aż do ciemnobrązowych oczu, które również od dłuższej chwili miał utkwione w niej.
— Nie wiedziałam, że jesteś w stanie powiedzieć coś tak mądrego — bąknęła rozbrajająco szczerze po długiej ciszy, co ponownie skłoniło go do parsknięcia niehamowanym śmiechem.
— Czasem mi się zdarzy — skwitował, biorąc w dłoń teczkę akt. Wyjął z niej wprawdzie tylko protokoły oględzin miejsca zdarzenia, rzeczy i zwłok wraz ze zdjęciami, ale wciąż był to materiał, któremu należało się dokładnie przyjrzeć. — Za jakieś dwa, może trzy tygodnie, powinny przyjść ekspertyzy odnośnie materiału biologicznego na nożu i swetrze, który tam znaleźliśmy. Sekcja zwłok jeżeli nie dzisiaj, to pewnie pojawi się jutro — poinformował partnerkę, przy okazji zgrabnie zmieniając temat z jego wcześniejszych słów na coś bardziej zbliżonego do śledztwa.
— Fajnie. Czyli nabieramy rozpędu — skwitowała.
— W dużym uogólnieniu można tak powiedzieć. Sporo pracy jeszcze przed nami — powiedział, nim przeniósł spojrzenie na otwierające się właśnie drzwi.
Do środka weszła Justyna, witając się żywiołowo z przebywającą w pokoju dwójką. Odpowiedzieli jej nieco mniej entuzjastycznie, co skłoniło kryminalną do podejrzliwego zmarszczenia brwi.
— Co tacy sztywni jesteście dzisiaj? Jak nie wy — stwierdziła z dużą dozą niepewności w głosie.
— Ty też jakaś taka rozproszona. — Tosia skupiła wzrok na przyjaciółce.
Justyna uśmiechnęła się cwanie, podeszła do swojego biurka i na chwilę przepadła, skupiając całą uwagę na telefonie. Kiedy skończyła uderzać palcami o ekran, ponownie uniosła błękitne spojrzenie na przyjaciół.
— Mam powody. Jadę po robocie odebrać suknię na ślub i ty jedziesz tam ze mną — mruknęła w stronę Węcińskiej, której po tych słowach aż zabłyszczały oczy.
— No w końcu — rzuciła entuzjastycznie.
— Też się cieszę — skwitowała Justyna. — Swoją drogą, to jeszcze nieoficjalnie, Seba, ale masz już zaproszenie — dodała tym razem w kierunku Brodzkiego.
Zerknął na nią spod nieco uniesionych brwi, a potem uśmiechnął się kwaśno.
— Zastanowię się... — bąknął pozornie zamyślony. Widząc jej oburzone spojrzenie, parsknął śmiechem. — No przecież, że przyjdę — poprawił się. — Tak dawno nie byłem na weselu, że zapomniałem już, jak to wygląda — dodał jeszcze nostalgicznie.
— Masz idealną okazję, żeby sobie przypomnieć. A nasza Tosia z tego, co wiem, potrzebuje osoby towarzyszącej, także podwójnie dobrze się składa. — Justyna wyszczerzyła białe zęby w szerokim uśmiechu.
Dobrze wiedziała, jakiej reakcji może się spodziewać po tej dwójce, i jej założenia okazały się niezwykle trafne. Służbowi partnerzy spojrzeli po sobie z niemal namacalną niechęcią, Tosia prychnęła pod nosem, Sebastian przewrócił oczami.
— Absolutnie nie potrzebuję osoby towarzyszącej pokroju Brodzkiego — rzuciła kwaśno Węcińska.
— Tośka wyprowadziłaby mnie z równowagi szybciej niż ktokolwiek inny — aspirant nie zwlekał z ciętą odpowiedzią.
Justyna zachichotała pod nosem.
— No nie wiem... — mruknęła prowokacyjnie. — Jakoś tak do siebie pasujecie.
Jawna sugestia spotkała się z nową falą oburzenia, co tylko bardziej rozbawiło policjantkę. Dobrze wiedziała, że nie żywili do siebie żadnych uczuć, a łączyła ich tylko wspólna służbowa więź, ale denerwowanie tej dwójki sprawiało jej niewypowiedzianą przyjemność.
***
Rok szkolny chylił się już ku końcowi, a długie czerwcowe już dni sprzyjały wagarowaniu. Agata wreszcie czuła, że żyje. Nawet teraz, kiedy szła ze swoją przyjaciółką Pauliną oraz jej chłopakiem Albertem przez park, miała ochotę skakać z radości. Powietrze było ciepłe, korony drzew szumiały wysoko ponad nimi, a ptaki siedzące pomiędzy liśćmi wygrywały do sobie tylko znanych taktów melodie, które przyjemnie koiły słuch po kilku godzinach spędzonych w liceum.
Agata zerknęła kątem oka najpierw na przyjaciółkę, a dopiero potem na trzymającego ją za rękę, starszego od nich o pięć lat chłopaka. Niby znali się we trójkę bardzo dobrze, ale Wojciechowska wciąż nieco obawiała się rozmawiać na temat swojego prywatnego śledztwa akurat przy nim. Bardzo chciała zdać Paulinie sprawozdanie z tego, co udało się jej dotychczas osiągnąć, jednak postanowiła wstrzymać się z tym do momentu, kiedy zostaną same.
Taka okazja miała szansę nadarzyć się już niebawem, bo Albert chwilę temu oznajmił swojej dziewczynie, że gdy wrócą do Krzesikowa, chce iść spotkać się z kolegami. Paulina nie miała z tym najmniejszego problemu, toteż właśnie całą trójką kierowali krok do samochodu chłopaka zaparkowanego nieopodal budynku liceum, w którym obydwie się uczyły. Niedługo później siedzieli już w środku srebrnego bmw, a Albert zgrabnie wyjeżdżał z miejsca parkingowego. Droga do Krzesikowa upłynęła im na wyjątkowo intensywnej rozmowie, dzięki czemu nim się zorientowali, już wjeżdżali do miasteczka. Albert wysadził je pod domem Pauliny, która już od kilku dni była umówiona ze swoją przyjaciółką na nocowanie.
Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, a bmw opuściło podjazd, Agata odetchnęła z zauważalną ulgą.
— Nareszcie mogę ci o wszystkim powiedzieć — rzuciła w kierunku idącej obok niej brunetki.
Paulina zmarszczyła nos w odpowiedzi. Mimo że nie podobało jej się to całe śledztwo przyjaciółki, nie odezwała się nawet słowem na ten temat. Wiedziała, że to bez sensu. Agata była zbyt uparta, żeby słuchać kogokolwiek.
— Zamieniam się w słuch — mruknęła jedynie, kiedy przeszukiwała torebkę w poszukiwaniu kluczy do domu.
— Udało mi się ustalić tożsamość tego gościa, którego zabito — podjęła półgłosem Wojciechowska. — Próbowałam też odszukać trochę informacji na temat kryminalnych, ale nie da się ich znaleźć kompletnie nigdzie. Nawet na portalach społecznościowych mają poustawiane prywatne profile, więc tutaj niestety znam tylko dane osobowe i stopnie — dodała, kiedy weszły do środka i zaczęły zdejmować buty.
— Może moja kuzynka będzie wiedzieć coś więcej na ich temat? Wiesz, też pracuje w policji — podsunęła Paulina. Może i nie była fanką pomysłu swojej przyjaciółki o prowadzeniu prywatnego dochodzenia, ale przecież temat policjantów nie dotyczył tegoż dochodzenia jakoś bardzo bezpośrednio... Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. — Mogłabym ją w sumie podpytać.
— To chyba zależy też od wydziału, w jakim pracuje — mruknęła z namysłem Agata.
— Myślisz, że to wiem? — Paulina posłała jej ironiczne spojrzenie. — Na co dzień nosi mundur, takie mam informacje — uzupełniła, gdy wchodziła do kuchni.
— W takim razie na nic nam się zda. Oni byli bez mundurów — odparła jej przyjaciółka, przysiadając na stołku barowym umieszczonym przy wyspie kuchennej.
— Słabo...
— Nie ma tego złego. Te informacje nie są mi aż tak potrzebne. Mam ci ciekawsze rzeczy do opowiedzenia. Ostatnio poszłam nad zalew i w jednej z budek była jakaś kobieta. Czaisz, że okazała się narzeczoną tego Dawida Mroczyborskiego, którego ktoś zabił? — rzuciła entuzjastycznie, na co jej przyjaciółka aż szerzej otworzyła oczy w niedowierzaniu.
— I co z nią zrobiłaś? — mruknęła ewidentnie zaciekawiona.
Agata posłała jej swój firmowy uśmieszek.
— To, co potrafię robić najlepiej. Dowiedziałam się jeszcze więcej i nawiązałam stały kontakt — odparła dumnie.
Paulina pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Ty serio powinnaś zostać jakąś śledczą.
Wojciechowska z dumą podparła obie dłonie na biodrach, a jasne oczy błysnęły w świetle zachodzącego słońca wpadającego do kuchni.
— Złapię tego zbira i pomogę policji wsadzić go za kratki, a potem sami się do mnie odezwą w sprawie pracy, zobaczysz — rzuciła pewnie. — Mam jeszcze coś. Dawid miał brata. Kojarzysz Adriana Mroczyborskiego? Chodził z nami do klasy w gimnazjum.
— Kojarzę — odparła coraz bardziej zaintrygowana Paulina.
Wojciechowska zabrała się za opowieść o ustaleniu tożsamości brata Dawida. Udało jej się tak szybko dostać do wspominanego Adriana tylko dzięki Aleksandrze Górskiej, która wspomniała jej podczas jednej z rozmów o dość wyboistej relacji między braćmi. Pociągnięcie kobiety za język znalazło swój skutek w poznaniu tożsamości młodszego z rodzeństwa. Tutaj pojawił się problem. Agata dobrze znała tego chłopaka i nieco głupio było jej pytać kolegę o sprawę zabójstwa. Ostatecznie doszła jednak do wniosku, że przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by przeprowadzić całą rozmowę tak, żeby Adrian niczego się nie domyślił. Miała zamiar najpierw złożyć mu kondolencje, a potem niezobowiązującą wymianą zdań wyciągnąć wszystkie potrzebne jej informacje. Sytuację poprawiał fakt, że młody Mroczyborski podkochiwał się w niej całe gimnazjum i Agata zamierzała ten fakt skrupulatnie wykorzystać.
Jak na razie wszystko szło po jej myśli. Mimo że policja trzymała się na baczności, a na krzesikowskim posterunku przez całą dobę stacjonował jakiś patrol, Wojciechowska była dobrej myśli. Uważała się za spostrzegawczą osobę, która większość zmian zauważała bardzo krótko po ich wprowadzeniu. Tym sposobem wiedziała już, że w Krzesikowie oprócz policjantów z miasteczka pojawiali się też funkcjonariusze z komendy powiatowej. Po ulicach oprócz radiowozu z kodem K511 jeździł też drugi — kia ceed posiadająca kod K516.
Agata wiedziała, że nic jej nie umknie. Całe śledztwo szło zgodnie z dotychczasowym planem i nie zanosiło się, by miało zbaczać z obranego toru. Teraz śmiało mogła pozwolić sobie na kilka dni odpoczynku. Wiedziała, że nie może działać zbyt gwałtownie, a dodatkowy czas na przemyślenie dalszych działań na pewno jej nie zaszkodzi.
W ramach resetu dla głowy postanowiła przystać na propozycję Pauliny i zgodziła się na nocowanie.
— Naprawdę jestem pod wrażeniem, że tyle osiągnęłaś, wariatko — skwitowała z rozbawieniem jej przyjaciółka, wyrywając nastolatkę z zamyślenia. — Dzisiaj odpuszczasz sobie śledztwo. Napisał Kuba, robią imprezę na stadionie i obydwie jesteśmy zaproszone — dodała wesoło.
Agata aż szerzej otworzyła oczy.
— Kuba? — mruknęła z niedowierzaniem.
Paulina uśmiechnęła się cwanie. Dobrze wiedziała, że jej przyjaciółce od bardzo dawna podobał się ten chłopak.
— Nooo... I w pierwszej kolejności pytał o to, czy ty zamierzasz się pojawić — odparła.
— Zamierzam, ale najpierw muszę się odpowiednio przygotować — mruknęła zdecydowanie Agata.
— To zostaw mnie. Zrobię cię na bóstwo.
***
Krzysiek wyszedł z domu w doskonałym humorze. Nawet jeśli zaczynał właśnie nockę, to czuł, że ta służba podobnie do całego dnia upłynie mu dość przyjemnie, bez żadnych większych niedogodności. Utopijną wizję przerwało dopiero uświadomienie sobie, że temperatury na zewnątrz mimo wieczornej pory wciąż pozostawały wysokie, a długie spodnie od munduru wcale nie poprawiały sytuacji. Z myślą, że upał będzie stopniowo słabł w miarę zapadania nocy, wsiadał do granatowego peugeota i odjeżdżał w kierunku posterunku.
Kilka minut później był już na miejscu. W drodze do budynku zbił piątkę ze schodzącym z porannej służby kumplem, zauważając przy tym, że funkcjonariusze z Lubaczowa zajechali właśnie radiowozem na parking. Nie czekał na nich — wiedział, że za chwilę też pojawią się w środku. Kiedy wszedł na korytarz posterunku, wpadł na kierownika. Rzucili sobie jedynie zdawkowe przywitanie, a potem każdy odszedł w swoją stronę. Między nimi nie panowały zbyt dobre relacje — kierownik pomimo świadomości, że Krzysiek ma dwójkę małych dzieci, uporczywie ustalał mu wyjątkowo niekorzystny grafik, przez co niektóre służby pokrywały się z godzinami pracy żony Żergowskiego. Szukanie opiekuna dla dwójki rozbrykanych bliźniaków bywało uciążliwe i chociaż dzielnicowy nieraz zwracał uwagę na stan rzeczy, kierownik jakoś nie kwapił się do zmian.
W chwilowo gorszym po spotkaniu kolegi humorze zajmował miejsce za swoim biurkiem. Posiedział tam może pół godziny. W tym czasie na posterunku oprócz policjantów patrolu z Lubaczowa pojawił się też jego służbowy partner, co oznaczało, że mogli wyruszyć na obchód. Komenda powiatowa zobligowała ich do wzmożenia częstotliwości patrolów prowadzonych w mieście, więc nie mieli innego wyboru, jak tylko wcielić polecenie w życie. Gdyby olali sprawę, mogliby ponieść nieciekawe konsekwencje. Gdyby w najgorszym przypadku doszło do kolejnego zabójstwa, nie mieliby już czego po sobie zbierać. To oni jako pierwsi ponieśliby odpowiedzialność w takiej sytuacji.
Wyjeżdżając spod posterunku, dostrzegli, że rynek pomimo napiętej sytuacji panującej w Krzesikowie wciąż stanowił miejsce spotkań, w szczególności młodzieży. W sporej grupie nastolatków udało im się dostrzec Agatę Wojciechowską, która wiodła wzrokiem za oznakowanym radiowozem.
Krzychu omiótł ją uważnym spojrzeniem. Od dłuższego czasu przypuszczał, że dziewczyna próbowała prowadzić w jakimś zakresie czynności podobne do tych, które wykonywali oni. Nie byłoby to dla niego wielkim zdziwieniem, gdyby okazało się, że Agata stara się po cichu ustalić tożsamość zabitego mężczyzny. Dopóki nie miał rzetelnych dowodów, nie mógł jej wprawdzie nic zarzucić, ale intuicja nakazywała mu myśleć w ten sposób. Nadrzędnym celem dzielnicowego stało się złapanie dziewczyny na gorącym uczynku. Chciał raz na zawsze pokazać jej, jak wielkie konsekwencje niesie za sobą wpychanie nosa w cudze sprawy.
Obchód przebiegał wyjątkowo spokojnie, toteż wrócili na posterunek kilka godzin później. Lubaczowski zespół wyjechał na patrol dwie godziny po nich i jeszcze nie wrócił, co oznaczało zupełnie pusty posterunek. Weszli do środka, rozmawiając o kursach strzeleckich, a po zajęciu stanowisk zajęli się pisaniem notatek służbowych. Około pierwszej w nocy odbierali przerwę, więc Krzysiek wyszedł zwyczajowo zapalić. Przystanął przy drzwiach, na szczycie schodów prowadzących do posterunku, oparł się o barierkę, odpalił papierosa, przyłożył go do ust, zaciągnął się, a po chwili wypuścił dym.
Otwierający się przed jego oczami rynek był zupełnie pusty. Jedyny wyjątek stanowił jakiś młody chłopak, który chyba jeszcze go nie zobaczył, bo stał nieopodal zaparkowanego radiowozu i robił mu zdjęcia. Po kolejnym błysku flesza, Żergowski zgniótł resztkę papierosa pod butem, a następnie szybkim krokiem zbiegł po schodach. Gdy tylko chłopak usłyszał czyjeś kroki, puścił się biegiem przed siebie. Policjantowi nie trzeba było więcej do szczęścia. Dopadł uciekiniera kilkaset metrów dalej, a potem przeszedł najspokojniej w świecie do wylegitymowania się.
— Sierżant sztabowy Krzysztof Żergowski, proszę o dokument potwierdzający tożsamość, podstawą prawną legitymowania jest artykuł piętnasty Ustawy o Policji.
Zachowanie tego małolata budziło wiele podejrzeń, a kiedy dzielnicowy przekonał się, z kim miał do czynienia, jego podejrzenia nabrały jeszcze większego sensu. Powiązana ze sprawą tajemniczej śmierci na przystanku osoba robiąca zdjęcia policyjnemu samochodowi późno w nocy to nie był codzienny widok.