Tego dnia w biurze zapasy kawy były zwiększone do maksimum, nowa dziewczyna spędzała więcej czasu na bieganiu do Starbucksa, niż przy swoim biurku. Wkrótce zaczęła krwawić przez swoje szpilki, odciski były nie do zniesienia i niemalże przez to ją zwolnił, zirytowany tym jak nie mogła nadążyć za tak maleńką rzeczą, podczas gdy jego życie dosłownie się rozpadało.
Zayn wziął to na siebie, by zrobić gniazdo w biurze Louisa, bo rozumiał go jak nikt inny i nawet jeśli miał genialną fasadę, Zayn mógł go odczytać w ciągu kilku sekund.
Zamiast zwyczajnego przywitania, teraz przekazywał Louisowi jak Louis czuł się danego dnia. Dzisiaj było 'robi się coraz gorzej' z opóźnionym 'martwię się o ciebie' i Louis zlekceważył to, standardowa procedura. Zayn nie naciskał na niego, w zamian siadał na krześle, które uznał za swoje na tyle biura Louisa i otworzył swojego laptopa, cicho nucąc do Florence.
Do teraz wszystkie dni wyglądały dla Louisa tak samo i głównie mógł je rozróżnić jedynie przez paskudną obecność Zayna. Po tym jak Dolce & Gabbana pokazali swoją zimową kolekcję, Zayn nakazał zamówienie wszystkich swetrów z tejże kolekcji. Ubierał je przez cały tydzień, przychodząc do biura dzień w dzień ubrany jedynie w jeden z ohydnych swetrów, krzycząc rzeczy jak 'jestem królową', kiedy miał na siebie sweter z wielką, złotą koroną, albo 'jestem obrazem w obrazie' na drugi dzień, kiedy ubrał się w czerwony sweter z małym nadrukim obrazu na środku.
Louis śmiał się za każdym razem, swetry były naprawdę traumatyczne i Zayn wyraźnie był zbyt dumny, by to dostrzec i na końcu tygodnia jego umysł zadawał sam sobie ciche pytanie o tym, co by się stało, jeśli w jego życiu nie byłoby Zayna? Natychmiast przestał o tym myśleć, zanim rozpadł się na środku swoje biura, po środku Manhattanu, na szczycie świata.
Zabawne jak ten sam górski szczyt był dla niego jak trzeci krąg Boskiej Komedii Dantego, ten, gdzie występowało łakomstwo i zimny deszcz.
Wyłączył swoje myśli i zignorował pytania, z powrotem przybrał maskę, wracając do pracy.
Przynajmniej jego Tumblr znakomicie sobie radził.
Był to wyraźny sukces, jeśli chodziło o jego życiowy plan i poczuł triumf, który wkradał się pomiędzy szczeliny smutku. Był to dzień kto-to-w-ogóle-wiedział-który, odkąd widział twarz Harry'ego, zakaz mediów społecznościowych trwał przynajmniej od miesiąca.
Była nowa struktura w sposobie, w jakim podążał za planem w pracy i jego własnym planem, kiedy był poza biurem. Z każdym nowym biegiem był bliżej maratonu i z każdym dniem jego Tumblr zdawał się osiągać większy sukces. Udostępniał rzeczy regularnie, nie za dużo rzeczy od wewnątrz, zatrzymując to dla Instagrama, ale bardziej misz masz wszystkiego, co go inspirowało, fragmenty ze starych wydań Vogue i zdjęcia vintage, wiersze i czasami nawet celebrytów. Zostało to dobrze przyjęte przez publikę, nawet nazwane przez The Times rewolucyjnym podejściem i szczycił się tym i włożył w to dużo pracy, żeby nie była to jedynie jego strona na Tumblr, ale sposób, by ludzie odwiedzali stronę Vogue i kupowali magazyn, by zdobyć profit nowymi sposobami.
I nawet jeśli było to znakomite, sposób, w jaki normalnie oddychał każdego popołudnia, podczas gdy odhaczał zadania do zrobienia na dany dzień, rano i wieczorem nie miał harmonogramu, z wyjątkiem budzenia się i przygotowania do spania i ta ogromna przestrzeń kompletnie go wyprzedzała. Podczas dnia robił krok do przodu i wieczorem wciąż robił dwa kroki w tył.
Townsend wezwał go na lunch i zjechał na piętanste piętro, by zjeść z pracownikami, tradycja, którą ich szef lubił utrzymywać by pokazać wszystkim poczucie wspólnoty.
Dla Louisa było to śmieszne, nigdy nie czuł silniejszego uczucia hierarchii niż w tym miejscu, ale wygładził swój czarny, kaszmirowy sweter i wsadził go w swoje zamszowe, czarne spodnie, które przywierały do jego ud niczym druga skóra.
Był na autopilocie i podał nowe pomysły dla Vogue.com swojemu szefowi, raczej oczywiste przeprosiny za ostatnie schrzanienie roboty, które składało się z nie podania rekomendacji do Vanity Fair. Jak podejrzewał, Townsend kupił to, gdy tylko Louis zaczął mówić o przewidywanych liczbach i mógł dostrzec znaczki dolara w oczach swojego szefa, wyraźny znak, że wygrywał.
Jeśli jego praca była jedyną rzeczą do przetrwania, wygrywałby wszystko.
Przestał odliczać dni od minionego tygodnia mody i kiedy ostatni raz widział śliczną twarz Harry'ego. Nie pamiętał jego zapachu, albo sposobu, w jaki czuł jego loki pod swoimi palcami i słowa, które wymienili odeszły w niepamięć. Był tym zażenowany, ale to nie tak, że miał jakąś kontrolę nad czymś, naprawdę.
Zmartwione spojrzenie Zayna i jego sweter z nadrukiem korony przywitały go, gdy wrócił i jego mina zrzędła, kiedy zobaczył nieme pytania swojego przyjaciela wypisane na jego powiekach.
- Powiedz mi, że to się nie dzieje - był to ledwo szept, ale był tam. Złamał się pod presją, jego krew wrzała ze strachu i wstrętu do wszystkiego, do życia w obecnej sytuacji. - Proszę, Zayn, powiedz mi, że to nie jest prawdziwe.
Jego najlepszy przyjaciel milczał, czekając aż Louis usiądzie na swoim fotelu. Pochylił się do przodu, nachylając się nad biurkiem oddzielającym ich i uniósł swój głos tylko po to, żeby Louis doskonale go usłyszał, nie wydostało się to poza ich małą bańkę mydlaną.
- Wszystko, co możesz sobie wyobrazić jest prawdziwe. Tym samym wszystko, czego nie możesz sobie wyobrazić nie jest prawdziwe. To zależy od ciebie, Louis, by zdecydować. Czy czujesz jakby to było prawdziwe?
Nie odsunął się, czekając aż Louis to zrozumie.
- Nie - Louis był równie cicho kiedy odpowiedział i jego głos niepewny. Ale nie mogło tak być. - Nie, to- - przełknął gule w gardle i jego oczy przyklejone były do biurka, żeby nie zaczął płakać. - Nie czuję, że to prawdziwe.
- Zatem to nie może być prawdziwe, racja? - Zayn wziął dłoń Louisa i mocno ścisnął.
- Okej.
Louis przytaknął, raz i pomiędzy nimi doszło do cichego porozumienia, żeby zacząć od początku. Zaczynając tutaj, znaleźć wspólny język w tym prostym stwierdzeniu. To nie było prawdziwe.
- Powinienem dzisiaj przenocować? - po namyśle spytał Zayn.\
- Proszę.
Wrócili do pracy, każdy do swojej, godziny zmieszały się ze sobą i Louis niemalże zapomniał o wszystkim. To głos Zayna przywołał go z powrotem, gdy czytał artykuł i kiedy podniósł wzrok, oczy, które napotkał były niesamowicie uprzejme.
- Trzymasz się tak dobrze. Pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć. Domyśliłem się że to ja powinienem być tym, który ci to powie.
- Naprawdę nie. To tylko moja duma jest silniejsza od moich uczuć. Gram w udawanie 24/7.
- Czy jest inny sposób? - czuł, jakby w gardle Zayna było więcej słów, ale zatrzymał się po pierwszym pytaniu, czekając.
Louis zagryzł wargę i wsunął dłonie pod swoje uda, siadając na nich, lekkie dreszcze zaczęły się nasilać, gdy otwierał się na mężczyznę przed sobą. - Co? Zjedzenie kwasu i popicie tabletek? Pójście do kościoła? Nagranie jak uprawiam seks z nieznajomymi? Co mogłoby być bardziej toksyczne od tego? Co mogłoby zadziałać lepiej?
Zayn dalej na niego patrzył, niedowierzanie i smutek pojawił się na jego twarzy. Zamiast zostać, by to obserwować, czyste emocje tak widoczne na twarzy Zayna, Louis wstał i udał się do łazienki.
Tego popołudnia sushi, które zjadł było zbyt mdłe i kawa zbyt mocna i jego brzuch źle się zachowywał. Odnalazł Boga w malutkich pęknięciach na ścianie, kiedy zwracał swoje wnętrzności.
Zayn trzymał jego biały płaszcz od Diora z czarnym suwakiem, kiedy wrócił do biura i zaprowadził go do domu, dając Louisowi czas jedynie na zabranie swoich papierów.
Kiedy tylko opuścili budynek, Zayn zapytał go czy chciał się upić albo najarać, albo cokolwiek. I Louis chciał uderzyć go za zasugerowanie tego, prosto pomiędzy jego brwiami, żeby zepsuć jego śliczną twarz. To nie było sprawiedliwe jak Zayn był taki radosny i przystojny, jak pieprzył wszystko, co dobrze wyglądało i miał kutasa pomiędzy swoimi nogami i Louis widział samego siebie jak rozpada się każdego, nędznego dnia. Chciał uderzyć Zayna i chciał uderzyć Harry'ego, ale przede wszystkim chciał uderzyć lustro, kiedy zobaczył tam swoją twarz. Ostatecznie chciał po prostu wszechświat, gdzie to wszystko się nie działo lub gdzie Harry nie istniał. Chciał tę możliwość, by nigdy nie poznać Harry'ego i zarazem żeby mieć szansę poznać go po raz pierwszy jakieś tysiąc razy albo i więcej.
- Jestem taki zły - przyznał w samochodzie, w drodze do jego apartamentu. - Jestem taki zły przez cały czas.
Łzy zaczęły płynąć jakby pierwszy raz, kiedy w rzeczywistości już przestał liczyć, liczba zbyt wysoka. Po prostu to się działo, kiedy ktoś jeszcze był obok i w jakiś sposób to sprawiło, żee jeszcze bardziej szlochał i jego ciało czuło wszystko.
Mimo to czuł się zupełnie nijako.
Zayn przejeżdżał dłońmi po każdym skrawku ciała Louisa który mógł sięgnąć i potem również zaczął płakać, z sympatii i ponieważ gdzieś tam głęboko, Louis wiedział że zayna również to bolało.
- Tak bardzo za to przepraszam - wydał z siebie, kiedy ramię Zayna było kompletnie mokre i potem zaczął pociągać nosem w sposób, który był zbyt tragiczny by był chociaż odrobinę śmieszny.
- Jasna cholera, Lou. Nie wiem co dzieje się w twojej głowie - Zayn również płakał i razem wyglądali jak para szaleńców, desperacko do siebie przylegając i Louisowi było niedobrze przez to, jak żałośni byli. - Nie mam pojęcia co się dzieje i wiem, że nie mogę pomóc, ale jestem tutaj.
Ten samochód widział lepsze dni, naprawdę.
Louis próbował przypomnieć sobie jaki był dzień tygodnia, ale nie mógł. To ledwo zaliczało się do niskiego ciosu w ogólnym programie załamania Tomlinsona.
Gdy wrócili do apartamentu Louisa zjedli i krzyczeli na To Właśnie Miłość. Potem wypili i jeszcze pokrzyczeli, tym razem na przechodniów, skryci za ochronnym szkle na balkonie Louisa. To sprawiło, że Louis śmiał się i zaliczał to do sukcesów tego dnia, przybijając piątkę Zaynowi i gratulując mu sukcesu.
- Zrobiłeś to. Zepsułeś mnie. Teraz jestem bardzo śmieszny.
Okazało się to prawdą później, kiedy szykowali się do snu po tym, jak Louis w końcu zatwierdził wersje próbne magazynu na styczeń i wysłał mailem artykuły do poprawy. Było późno, o wiele za późno, jeśli chciał pobiegać jutro rano, ale to ostatnio często się zdarzało, ale nie dochodziło do tego punktu, gdy to go faktycznie martwiło.
Zamiast tego, poszedł do łazienki i wziął prysznic, ogolił się i powoli wyszczotkował zęby, początki i końce dnia były dla niego najcięższe. Był skupiony na jednej czynności po drugiej i na głosie Zayna dochądzącym z jego pokoju, gdy śpiewał sam do siebie.
Był z siebie dumny aż do momentu, gdy dotarł do łóżka i zanurzył się pod pościelą, głupkowaty uśmiech Zayna widoczny kątem oka. Miał się położyć, kiedy nagle ostre uczucie nicości uderzyło w niego i to było czuć, jakby ktoś uderzył go siekierą prosto w głowę.
Louis chciał wziąć oddech, ale nie mógł, nie porządnie, jedynie mały korytarzyk w jego gardle był otwarty i nagle zakręciło mu się w głowie.
Upadł na plecy, jego ciało tak sztywne, że nie mógł poruszyć się o centymetr, w zamian komicznie rozłożony na pościeli, jego dłonie przylegały do kolan i głowa upuszczona nisko.
Głos Zayn był wokół niego i pomimo wszelkich starań, nie mógł zrozumieć słów.
Czuł się, jakby miał eksplodować i w jego płucach nie było powietrza, żadnego tlenu, który by pomógł i jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w tym samym czasie. Wciąż zero powietrza. Sapał jak ryba wyjęta z wody i walczył i nie poddawal się.
Starał się coś powiedzieć, ale nic się nie działo, jedynie łzy wypływały z jego oczu. W uszach mu dzwoniło i jego usta wydawały dziwny, dyszący dźwięk. Nie mógł niczego kontrolować.
- Louis - był to głos Zayna i dłoń Zayna na jego i twarz Zayna. Wyglądał na przerażonego i Louis chciał mu powiedzieć, że wszystko było w porządku, ale nie mógł.
Może dlatego, bo tak nie było. Nie do końca.
- Jest okej, Louis - powiedział, piętrząc się nad nim. - Musisz oddychać.
Louis powoli pokręcił głową, signalizując odpowiedź nie, nie było mowy. Jego serce biło tak głośno w jego uszach, jakby miało wyskoczyć z jego klatki piersiowej.
- Tak, możesz, no dalej - Zayn był nieugięty, jego ton pilny. - Tak jak wtedy, gdy biegasz. Policz w swojej głowie i zrób to.
Zaraz zemdleje.
Na swoich dłoniach poczuk nacisk i był to Zayn, ściskający je, mocno. Powtarzał to samo zdanie i kółko i za każdym razem to było coraz głośniejsze w uszach Louisa.
- Nie, nie, nie, nie - było wszystkim, co zdołał z siebie wydobyć i miało to zły skutek, jego gardło zacisnęło się. Pomimo wszelkich starań, nie mógł nic przełknąć. Jego łzy były tak grube, że rozmazywały jego wzrok i Zayn był jedynie plamą kolorów. To bolało, bolało tak bardzo.
Płakał jeszcze bardziej, upokorzony tym wszystkim i niepewny co się z nim działo. Było mu tak wstyd i Zayn patrzył na niego inaczej i zemdleje, nie może tego zrobić.
Zaczął działać model przetrwania i zdołał wyciszyć wszystko i skupić się na brązowych oczach Zayna. Powoli zaczynał widzieć więcej i zaczął odliczać w swojej głowie.
Raz, dwam trzy, cztery, pięć. I wydech.
Jego łzy były słone, kiedy spłynęły na jego język i uścisk Zayna był silniejszy z każdych oddechem, który zdołał złapać.
Zayn powtarzał ciche 'no dalej' w kółko i kiedy Louis ponownie zaczął płakać, nie będąc w stanie się powstrzymać, objął Louisa wokół klatki piersiowej i ścisnął tak mocno, że Louis myślał, że zaraz zwymiotuje przez to jak to wszystko bardzo bolało.
Było to w jakiś sposób uziemiające i kiedy panika ponwnie się nasilała i nie mógł ruszyć ani jednym mięśniem, oparł się o Zayna i pozwolił sobie przez to przejść, myśląc o niczym i potem jedno za drugim, dodając słowa zachęty gdy czuł, że mógł, słuchając Zayna mówiącego mu, że był odważny i mógł to zrobić i że wszystko będzie w porządku i tak w kółko.
Jakiś czas później, kiedy jakoś to się skończyło i miał dosyć świata, tak wykończony, że nie mógł myśleć o tym czym to było, tylko jak upokorzony był. Smutek się do niego zakradł i zawładnął nim i pozwolił łzom spływać i lądować na jego poduszce, gdy skulił się leżąc na boku, pytając siebie samego co się stało tak wiele razy, że to pytanie było ostatnią rzeczą którą pamiętał, zanim połknęła go ciemność.
-----
- To trwało dwie godziny - powiedział mu Zayn, gdy jedli śniadanie, ubrani jedynie w bokserki. Louis uniósł wzrok znad The Times, który przeglądał podczas gdy jadł swoje jajka i wzruszył ramionami.
- To nigdy wcześniej się nie wydarzyło.
- Gówno prawda i doskonale o tym wiesz - patrzył się na niego ze złością i Louis czuł się całkowicie zawstydzony. Chciałby, żeby Zayn się do cholery zamknął.
- To nigdy wcześniej się nie wydarzyło, nie w ten sposób.
Nie kłamał. Wczorajszy dzień był koszmarem, od początku do końca. To również był pierwszy raz.
- To było cholernie przerażające, Louis. Byłem blisko od posrania się w gacie. Byłem bezradny! - Zayn wyrzucił swoje ręce w powietrze i jajecznica powędrowała z jego widelca na drugi koniec pomieszczenia.
- I myślisz, że jak ja się czułem? Huh?
Znalazł stopę Zayna pod stołem i szturchnął ją swoją, próbując utrzymać neutralną minę.
Na to, jego najlepszy przyjaciel złagodniał i pochylił się, by oprzeć się łokciami o stół, kładąc głowę w dłoniach. - Nie wiem. Ale nie wiedziałem co zrobić.
- Wiem, co czujesz.
Zayn jedynie na niego patrzył, jego oczy odzwierciedlały przerażenie, które osadzone było w klatce piersiowej Louisa.
- Nie mogę ci powiedzieć, że będzie okej, bo nie mam pojęcia, naprawdę. Nigdy nie widziałem cię w takim stanie. Byłeś kompletnie poza kontrolą. I nie mogłem sprowadzić cię z powrotem przez tak długi czas. I jestem przerażony, Louis.
- Wiem.
Zdecydował się na ciężkie westchnienie i wstał za Louisem, idąc za nim do garderoby i kradnąc jego ubrania. Uczucie znajomości przytłoczyło Louisa i tym razem nawet nie protestował, w zamian rzucając w stronę Zayna parę skarpetek, który właśnie wybierał pomiędzy dwiema takimi samymi koszulami od McQueena, tylko w innych kolorach.
Zayn podszedł do niego, kiedy był ubrany i gotowy. Mocno przytulił Louisa i Louis wiedział, że próbował w to włożyć wszystko, czego nie był w stanie powiedzieć. Zayn przez chwilę go nie puszczał i Louis czuł jak bicie jego serca zwalnia do normalnego rytmu.
Kiedy oparł głowę o ramię Zayna, drugi mężczyzna w końcu powiedział to, co musiało krążyć po jego głowie przez cały czas.
- Wiem, że teraz nie możesz, ale chcę, żebyś powiedział mi kiedy możemy o tym porozmawiać. Prawdziwa rozmowa, zero bzdur - jego dłonie krążyły po krzywiźnie pleców Louisa, jego głos kojący. - I porozmawiamy o sięgnięciu po pomoc, w którymś momencie. Bo ta rzecz, ona sobie po prostu nie pójdzie, wiesz?
Louis mruknął i pomyślał, że to był jakiś początek.
- Sam to powiedziałeś, robi się coraz gorzej. Nasila się. I boję się.
Przytulił Zayna wszystkim, co miał, zamykając oczy i wdychając jego zapach.
Przyrzekł sobie, że spróbuje i sprawi, żeby zadziałalo co tylko mogło i skupił się na tym, co miał zrobić w danym momencie, wybierając najpiękniejszy strój ze swojej garderoby.
Wybrał białe spodnie z nadrukiem czarnego ptaka po wewnętrznej stronie nogawki i ponadczasową czarną koszulę od Givenchy. Wybrał czarny, kaszmirowy płaszcz Berlutti i beżowy szalik i na jego stopach znajdowały się creepersy od McQueena z grubą podeszwą wysadzanym czubkiem, do tego skórzana torba na ramię Thom Browne.
Mógł się ubrać. Mógł pracować. I mógł oddychać.
Narzucił torbę na ramię i złapał Zayna pod rękę, gotowy stawić czoła dniu, wbrew wszystkiemu.