Obudził go przeszywający chłód. Kiedy otworzył oczy nadal było ciemno. Opanowany jeszcze sennym otępieniem, nie zwrócił uwagi na to, że nie znajdował się u siebie. Dopiero gdy odwrócił głowę z zamiarem odnalezienia kołdry (gdyż był święcie przekonany, że zrzucił ją gdzieś na podłogę) natrafił spojrzeniem na śpiącego na wznak Todorokiego.
Mimowolnie przed oczami przeleciały mu wspomnienia minionego dnia, a wraz z nimi paraliżujące poczucie winy.
Do tej pory wyciszony głos sumienia, nagle ze zdwojoną siłą zaczął mu wypominać błąd jakim było ponowne spotkanie z Shoto. Boleśnie uświadomił sobie, że wówczas poddał się walkowerem i zapomniał o wszelkich konsekwencjach, które teraz narosły do niebotycznych rozmiarów i przytłaczały go.
Co miał uczynić?: Czekać do rana i powiedzieć Todorokiemu, że jego przyjście było poważnym błędem? A może wszystko potoczy się jeszcze inaczej: usłyszy od niego, że zaproszenie było jednorazowe i zostanie wrzucony do worka ze znudzonymi zabawkami? Albo...
Wtem obsesyjnie uczepił się rodzącej w głowie myśli.
Midoriya spojrzał kontrolnie na mężczyznę. Nie widział jego twarzy, ale miarowe oddechy, wprawiające w ruch klatkę piersiową, świadczyły o głębokim śnie. Wówczas postanowił się podnieść.
Uczynienie tego nie okazało się takie łatwe jak zwykle. Bezwiednie opadł na materac, doświadczając drastycznie zmożonego bólu oraz wyczerpania.
Zatopiwszy twarz w poduszce, zacisnął mocno powieki, a następnie wstrzymał oddech.
Nie chciał obudzić Shoto, gdyż równałoby się to ze skomplikowaniem własnego położenia do granic możliwości.
Kiedy odczekał odpowiednio długo, aby przekonać się, że stan rzeczy pozostawał nadal niezmienny, ponowił próbę wygrzebania się. Udało się ku ogromnej uldze Izuku przeprowadzić ją bezproblemowo.
Kładąc ostrożnie stopę na podłogę, natrafił na pierwszy element garderoby, jakim okazał się być but.
Automatycznie doznał rozgoryczenia, a wraz z nim nasunął mu się szereg pytań. Zastanawiało go jakim trzeba być egoistą, aby: po pierwsze - nie zamienić ani słowa z gospodarzem - nawet coś tak oczywistego, jak zwykłe przywitanie nie wyszło z jego ust; po drugie - wparadować bezceremonialnie w butach pod samo łóżko.
Po takim pokazie braku jakiegokolwiek szacunku do drugiego człowieka, nie mógł dalej negować obelg Kiyoshiego. Stał się bez wątpienia bezczelny.
Wtem stracił pewność pokładaną w swoje plany. Może powinien jednak poczekać do rana? Albo może napisać jakiś krótki liścik z przeprosinami?
Im dłużej rozważał inną opcję niż dotychczas, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że co by nie zrobił i tak w konsekwencji wyszłoby źle.
Zmęczony Izuku zacisnął powieki, obiecując sobie poprawę. Musiał w reszcie zabrać się na poważnie za poszukiwania pracy, spłacić dług u Ikedy - i co najważniejsze - dojrzeć.
Pchany owym poczuciem obowiązku prędko skompletował swój ubiór i uczynił to, co pierwotnie zakładał: wyszedł bez słowa.
Zamknął ten epizod wraz z drzwiami za sobą, co nie obyło się bez przygniatającego poczucia winy. Było ono jednak według niego kompletnie bezzasadne. Wiedział dobrze, że decyzja została nieodwołalnie podjęta. Dlaczego więc jego uczucia nie potrafiły tego pojąć i przestać żałować? Czy zrobiło mu się szkoda Todorokiego? Czuł, że nie zachował się honorowo?
To był ewidentny dowód na jego hipokryzję, a nie faktyczny żal.
*
Kiedy znalazł się nieopodal mieszkania, jutrzenka zaczęła nieśmiało rozlewać na najbardziej wysuniętym na wschód fragmencie nieboskłonu. Wraz z ustępującą nocą wszelkie wcześniejsze mary traciły na powadze i ukazywały swoją błahą istotę. Już się nie obawiał. Spokój ducha obalił tyranie rządy paniki. Promienie słoneczne padły na rzekomą zjawę.
Zwyczajnie wszedł do środka. Zapalone światło oraz unoszący się w powietrzu zapach świeżo zaparzonej kawy świadczyły o tym, że Ikeda nie spał.
Nie zważając na to, odprawił swoją rutynę. Zdjął buty, zawiesił płaszcz na wieszak i skierował się do swoich czterech kątów. Już niemal osiągając punk docelowy swojej wędrówki, nagle wyrósł przed nim współlokator.
Izuku nie potrafiłby wskazać kto wtedy był bardziej zaskoczony. Nie spodziewał się takiej wręcz uderzającej impulsywności ze strony Kiyoshiego, a raczej impasu i udawania, że nic się nie stało. Przez głowę przeleciało mu z prędkością światła pewne spostrzeżenie: może faktycznie wszystko co uznawał za rzeczywistość, było jedynie grą pozorów?
Zmieszanie oraz wątpliwości wyraźnie odbiły się na twarzy Ikedy, ale Midoriya nie potrafił nie negować ich dobrych intencji. Pochodziły ze szczerego żalu czy może bardziej z chęci zachowania twarzy przed Ayame?
- Ja... ja... przeprasza... - urwał niespodziewanie, jakby ze strachem, widząc zbliżającą się dłoń.
Midoriya początkowo nie zrozumiał tej reakcji i wbrew wszelkim kalkulacją Kiyoshiego, klepnął go przyjacielsko po ramieniu na znak zgody. Ten, jednak zacisnął powieki i minimalnie podskoczył w miejscu. Wtem Izuku przypomniał sobie moment, w którym zanurzył paznokcie w ranach, co nie obyło się bez wzdrygnięcia. Potem skierował swoje spojrzenie na starannie związany bandaż.
- Oh... - mimowolnie wypadło z jego ust. - Byłeś z tym gdzieś?
- Nie. To tylko draśnięcie. - podniósł rękę i poruszał palcami na udowodnienie własnych słów, lecz nagle jego twarzą wykrzywił grymas bólu. - Naprawdę to nic takiego. - tłumaczył, przyciskając kurczowo obolałą kończynę do klatki piersiowej. - Mam za swoje. - dodał pod nosem, czego Izuku nie próbował już w żaden sposób skomentować.
- Prześpij się trochę. - rzucił na odchodne i wszedł do swojego pokoju, nie czekając na odpowiedź zwrotną.
Opadł bezsilnie na łóżko i sięgnął po dziennik. Otwarł go na czystej stronie i zapisał na kolanie:
Czyżbym zrozumiał istotę sztuczki magika?
*
Nie potrafiłby ubrać w słowa własnego rozczarowania nieobecnością Rena. Całe podekscytowanie związane z pulą pytań, na jakie oczekiwał odpowiedzi, uleciało niczym powietrze z balonika, pozostawiając jedynie nieznośne uczucie niepewności. Na domiar złego poprzedni dzień tak prędko zleciał, że Izuku nawet nie zaglądnął do notatek, co było równoznaczne z oddaniem czystej kartki skalanej jedynie podpisem. Wraz z tym nie umiał już dalej oddalać od siebie podejrzenia, że wisiało nad nim fatum.
Ta koncepcja niespodziewanie wyewoluowała do rangi niezachwianego przekonania zaraz po wizycie w prosektorium
- Dobrze się czujesz? - rozległ się nieopodal niego donośny głos, lecz zignorował go. Niekoniecznie wszystko, co usłyszał musiało być skierowane do niego. Szczególnie zważywszy na fakt, że po dziedzińcu szkoły przewijali się studenci różnych kierunków, a wraz z nimi rozbrzmiewały gwarne dyskusje. - Halo! Słyszysz mnie?! - nagle został poddany energicznemu potrząsaniu.
Uniósł ociężale wzrok z czerwonych trampek, aby ujrzeć z pewnością znajomą twarz. Do pełnej identyfikacji brakowało mu dopasowania do niej imienia i nazwiska.
- Czuję się świetnie. - odpowiedział niemrawo, uprzednio otrząsając się z zawieszenia.
Kobieta zmrużyła sceptycznie powieki. Wygrzebała z torebki butelkę wody, a następnie wręczyła mu ją.
- Obserwowałam cię od wyjścia z sali. Nie najlepiej wyglądałeś. Midoriya, prawda? - zapytała, co spotkało się ze skinieniem głowy u rozmówcy. - Myślałam, że po takim czasie wszyscy zdążyli się przyzwyczaić. Szczególnie osoba, która dostała się z najlepszym wynikiem. - dodała z przekąsem.
Wówczas otrzymał jak na tacy potwierdzenie własnych spostrzeżeń. Na przetrawienie owego faktu potrzebował dłuższej chwili.
- Dziękuję, Mizuno. - odkręcił zakrętkę i zabrał haust wody, starając się nie zwracać uwagi na zaskoczenie rozmówcy.
- Nawet najlepszym przytrafia się zapomnieć o podstawach. - skomentowała niejednoznacznie, przy czym mimowolnie skrzywił się. Egzaminy wstępne napisał na fali silnej determinacji podsycanej złością. - Wejściówka była z budowy komórki. Student medycyny powinien to napisać z palcem w nosie, niezależnie od pory dnia. - dodała bezwiednie.
Zaraz zamarł.
- Niemożliwe! - krzyknął, krztusząc się.
- Nie miałabym interesu w okłamywaniu ciebie. - na ustach pomalowanych malinową szminką wykwitł nieznaczny uśmiech. - Z tego co mi się wydaje, to nawet nie mieliśmy okazji ze sobą porozmawiać. Oczywiście za sprawą pewnego jegomościa. - rzuciła wręcz rażącą sugestią, która dotarła z opóźnieniem do Midoriyi. - Na medycynie są same cwaniaczki, które myślą, że pochłonęły już wszystkie mądrości świata. - kontynuowała, nie czekając na jakąkolwiek reakcję. - Dlatego nie zaniedbuj siebie, bo kiedyś będzie za późno. - skwitowała złowróżbnie, po czym wbiła drapieżnie piętę w ziemię i nim się spostrzegł ulotniła się z terenu szkoły.
Wtem w Izuku zabrała głos do tej pory drzemiąca duma. Czuł silną potrzebę zrekompensowania chociażby zwróceniem pieniędzy za wodę.
Zapomniał o dotychczasowym zmęczeniu i zerwał się z miejsca. Mógł jedynie stawiać na najbardziej prawdopodobną opcję, czyli na to, że kobieta mieszka w akademiku i złapie ją w drodze do niego.
Przebiegł truchtem krótki dystans przez miasteczko studenckie, aby pod wpływem krążącego przed oczami obrazu prędko skapitulować. Komako Mizuno zniknęła jak kamfora.
Ze zmęczeniem oparł dłonie o kolana, jakby w rzeczywistości pokonał co najmniej kilka kilometrów. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, aby faktycznie było aż tak źle z jego kondycją fizyczną. Komako nie mogła mieć racji, gdyż według niego wcale się nie zaniedbywał. Wszystko tłumaczył sobie narządami - jakie został zmuszony obserwować przez ostatnie dwie godziny - a szczególnie ich zapachem. Każdy przecież opadłby z sił po czymś takim, a kwestia przyzwyczajenia nie miała tutaj żadnego większego znaczenia.
Tak wewnętrznie usprawiedliwiając się na moment kompletnie odpłynął, zapominając o tym, że nadal stał na środku chodnika. Tyle w zupełności wystarczyło, aby stał się podatny na atak z zaskoczenia.
Najpierw rozległ się przenikliwy pisk opon, który sprawił, że wszystkie jego włosy na głowie stanęły na baczność. Następnie ujrzał jak niemal przed jego nosem mignęły koła, spod których unosiła się chmura pyłu. Równocześnie usłyszał warkot silnika, przez co serce podskoczyło mu do gardła. Wtedy był już w stu procentach pewien, że tym razem zadarł z samą Yakuzą.
Ze strachem uniósł wzrok, aby nagle spotkać się vis-a-vis z dużym, nieporęcznym pudełkiem. Izuku nie miał pojęcia, w którym momencie jego dłonie drgnęły z miejsca i złapały za zagrażający mu obiekt.
- Niezły refleks.
Zabrał głębszy oddech, dając upust nagromadzonemu napięciu i spuścił ręce wraz z podłużnym kartonem. Wówczas ujrzał wbrew wszelkim własnym oczekiwaniom rower - a nie motor; zamiast gangstera - cowboya z naciągniętą chustą na nos. Nawet nie przyznawał się sam przed sobą, że jego wyczerpany umysł spłatał mu figla.
Skutecznie o tym niewygodnym spostrzeżeniu pozwoliło mu zapomnieć rosnące niezadowolenie. Nim się zorientował ów uczucie opanowało go w pełni. Podszedł do żartownisia i bez zbędnej delikatności zerwał mu materiał z twarzy.
- Co to ma znaczyć... - urwał z zaskoczeniem.
- Nic szczególnego. - odparła Ayame. Spuściła prędko głowę, przez co widział jedynie rondel kapelusza. - Przepraszam. Czasami coś zrobię, nie myśląc o konsekwencjach. - tłumaczyła ze skruchą.
Izuku zrobiło się automatycznie przykro i gdy miał już otworzyć usta z zamiarem pocieszenia Hamasaki, usłyszeli:
- Mamo! Mamo! Patrz! Cowboy! - krzyczał chłopiec po drugiej stronie ulicy, szarpiąc rodzicielkę za rękę.
Ta próbowała go odciągnąć, ale z daremnym skutkiem.
- Pilnuj roweru. Zaraz wracam, kapralu. - Ayame klepnęła go w ramię i pobiegła w stronę dziecka.
Midoriya wpatrywał się jak wryty na sesję zdjęciową chłopca z cowboyem i dopiero otrząsnął się z transu, gdy było już po wszystkim.
- Skąd pomysł na takie przebranie? - zapytał, obserwując jak Hamasaki składa nóżkę od roweru.
- To jest marketing! - uśmiechnęła się zadziornie, wskazując skinieniem głowy na chłopca, dzierżącego w rączce ulotkę pizzerii. - W Tokio jak coś nie jest oryginalne, to ginie bez słuchu. To jest najprawdziwsza dżungla, kapralu! - chwyciwszy kierownicę w oburącz, przeszła kawałek, po czym rzuciła w jego stronę. - Idziesz do mieszkania, prawda?
- Tak. - przytaknął, zrównując się. Nie rozumiał tej nagłej zmiany tematu i dopiero wówczas uświadomił sobie, że nadal trzymał pudełko z pizzą. - Nie śpieszy ci się z zamówieniem?
- Spokojna głowa, kapralu! Masz właśnie do czynienia ze specjalistą do spraw profesjonalnych dostaw. - wskazała dla rozwiania wszelkich wątpliwości na siebie. - Czyżbyś wątpił w to?
- Nie, wcale nie wątpię. - odparł bez przekonania. - Ale wydaje mi się, że lepiej wychodzi ci ściąganie klientów. - przyznał zaraz.
- Prawda! Uwielbiam takie słodkie dzieci. - przytaknęła z entuzjazmem. - Szkoda, że Ren nie jest takim kochanym młodszym braciszkiem.
- Właśnie! Ren! - ożywił się, podchwytując temat. - Co z nim? Nie widziałem go dzisiaj.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. - odpowiedziała z uśmiechem Buddy, co w oka mgnieniu zmroziło krew w żyłach Izuku. Milczeli przez dłuższą chwilę, aby Ayame zrozumiała, że uderzyła go tak zimna odpowiedź. - Pewnie chodzi o kobietę. Niekoniecznie o Uchiyamę. Z resztą przecież wiesz jaki jest, prawda?
- Tak. - przytaknął niemal szeptem.
Przyzwyczaił się do tego, że zmieniał kobiety jak rękawiczki i nawet przestał zwracać na to uwagę.
- Renuś łatwo nie da się zmienić. - przyznała z trudem. - Czasami troszkę mu zazdroszczę takiego powodzenia. - dodała nieco ciszej jakby to był jakiś wstydliwy sekret. - Ale oczywiście to nie znaczy, że może być taki rozwiązły! Co o tym myślisz, kapralu? - odbiła z lekkością piłeczkę.
W jednej chwili oblał się potem. Nie uważał, aby jego krytyka była w tym miejscu wskazana. Obrona także nie stanowiła dobrego wyjścia, a jedynie mogła go postawić w złym świetle.
Został niechybnie zaszachowany.
- Nie wydaje mi się, żeby taki styl życia cieszył go. - rzucił przyparty do muru, wybierając jak najbardziej ugodową ścieżkę.
Zielone światło migało. Ayame zerwała się do biegu i w ostatniej chwili przeszła przez przejście, zostawiając go po drugiej stronie.
Tkwił w miejscu nieubłaganie długą minutę, podczas której zżerał go stres. Im więcej czasu mijało od chwili wypowiedzenia się, tym - jak na złość - przychodziły mu do głowy znacznie lepsze rozwiązania.
Kiedy znalazł się ponownie u boku Hamasaki, miał już przygotowane przemówienie precyzujące jego opinię, lecz wygłoszenie go zostało mu uniemożliwione.
- Jejku, kapralu. Ty to masz głowę. Z taką łatwością rozgryzłeś Renusia. - odparła ze szczerym podziwem przy czym musiał powstrzymywać się, aby nie rozdziawić ust w geście całkowitego zdziwienia. - Powiem ci o czymś, ale musisz mi obiecać, że nikomu tego nie powiesz. W szczególności Renowi. - zatrzymała się i wyciągnęła do niego mały palec.
Z wahaniem odwdzięczył się tym samym. Gdy ich palce się splotły mimowolnie zauważył, że Ayame miała znacznie drobniejsze od niego dłonie.
- Obiecuję.
- Okay. - skinęła głową i puściła go. Następnie ponownie chwyciła za kierownicę i kontynuowali podróż. - Na wstępie chciałabym ci podziękować, że nie zniechęcasz się nim. Lgnie do ludzi i jednocześnie z własnej woli robi sobie dookoła wrogów. - uśmiechnęła się smutno.
- Zbliżysz się, a cię pokuje. - dodał przypominając sobie o rozmowie z Mizuno.
Ona także miała z nim na pieńku, mimo że Midoriya nie widział, aby kiedykolwiek ze sobą rozmawiali.
- Róża także ma kolce, ale nikt nie kwestionuje jej piękna. Tym bardziej ja nie powinnam, bo przecież nie znam się na kwiatach.- zabrała ciężki oddech. - Co myślisz o związkach między uczniem i nauczycielem? - zapytała wprost.
- Obrzydliwe. - rzucił zaraz. - Coś takiego nie może przejść w szkole.
Wtem zaczął sie martwić: do czego miało prowadzić to pytanie?
- Podobne mam zdanie na ten temat. - kiwała nerwowo głową, jakby tik ten pozwalał na uporządkowanie myśli. - Ale mój słodki braciszek nie widział w tym żadnego problemu. Jako szesnastolatek spotykał się z nauczycielką angielskiego. - sprecyzowała od razu. - Chociaż słowo spotykali to eufemizm. Rozumiesz? - zerknęła na niego kontrolnie.
- Tak. - wydusił przez zaciśnięte gardło, otrząsając się z szoku. - Ale żartujesz? Prawda? - spytał się, nie kryjąc nadziei na nagły zwrot.
- Nie. - odparła smutno, co zadziałało na niego jak kubeł z zimną wodą.
Nie odzywał się przez dłuższy czas żmudnie trawiąc nabytą informację, aby następnie zaatakować Hamasaki poprzez powtórzenie tego, co zrozumiał. Był święcie przekonany, że w którymś momencie doszło do nieporozumienia, co miało zostać sprostowane na jego życzenie:
- Tak, wszystko dobrze zrozumiałeś. - otrzymał tę odpowiedź, której nie chciał usłyszeć. - Na jego obronę powiem, że to była ładna i młoda kobieta. - dodała bez szczególnego zapału, co nie czyniło z niej dobrego adwokata.
- Jak do tego doszło? - wydukał niemal potykając się o nierówność w chodniku.
Jednocześnie wzbierała w nim niepohamowana ciekawość oraz paliła się czerwona lampka - wkraczał bez wątpienia na grząski teren.
- Nie wiem. Nawet nie podejrzewałabym, gdybym ich nie przyłapała. - wzruszyła bezsilnie ramionami. - Ren nie wie, że widziałam... - jej głos zadrgał niebezpiecznie.
- Uciekłaś niezauważona. - bardziej stwierdził niż zapytał.
- Stchórzyłam. - poprawiła go.
- A potem?
- A potem milczałam. W pewnym momencie rodzice zorientowali się, że wagarowałam. - zamilkła na moment. - Mama przycisnęła mnie i wyśpiewałam wszystko.
- Oh... - niespodziewanie wypadło z jego ust, po czym zacisnął powieki, wyobrażając sobie skalę afery.
- Nigdy wcześniej ani później nie widziałam swoich rodziców takich wściekłych. - kontynuowała z melancholią. - Później wszystko szybko potoczyło się. Najpierw ta kobieta zniknęła, potem zmieniliśmy szkołę, a Ren na moich oczach osiągnął dno totalne. - wyliczała, puszczając kolejno palce z kierownicy. - Od tamtego momentu traktuje kobiety przedmiotowo. To jego sposób na samookaleczenie. - wytłumaczyła.
- Samookaleczenie? - przestrzeń między brwiami przecięła mu pojedyncza zmarszczka.
Obiło mu się o uszy, że z reguły ludzie mają sentyment do osoby, z którą odbyli pierwszy stosunek. Ren najwyraźniej stał się potwierdzeniem tej teorii, co w dalszym toku myślenia stawiało Izuku pod ścianą. Nawet nie chciał myśleć o tym, że mógłby wpaść w podobną pułapkę niewyjaśnionego przywiązania z Todorokim. Nie śmiał podzielić się tym spostrzeżeniem, bo musiał w nim tkwić ewidentnie błąd. Tak nie mogła wyglądać prawda.
- Ren jest zbyt dumny, aby chwycić za fizyczną żyletkę i wykorzystuje do tego innych. Jedno, drugie, trzecie cięcie po sercu. - zaprezentowała za pomocą zamaszystych pociągnięć palcem w powietrzu.
Raptownie zatrzymała się, po czym spojrzała wprost na niego. Schowane pod zacienionym rondlem kapelusza kowbojskiego oczy migotały ognikami niegasnącej determinacji, ale także wstrzymywanych łez.
- Mówię ci o tym, abyś ty też nie dał się wykorzystać. Jesteś dla niego cennym przyjacielem. - jej twarz zaraz zaznaczył szczery uśmiech. - Po prostu bądź przy nim... - uderzyła go krawędzią dłoni w lewe, potem prawe ramię, co zwieńczyła znacznie mocniejszym ciosem w głowę. - ...plutonowy. - zarechotała złośliwie.
Zaskoczony Midoriya dotknął głowy, prawie upuszczając pudełko. Równocześnie do tego, Hamasaki przerzuciła nogę przez rower i gdy miała już nacisnąć na pedał, zatrzymał ją:
- Generale! Zamówienie!
- Przywiozłam pod wskazany adres. - odwróciła w jego stronę głowę. - Patrz. - pokazała mu notesik z zapisanymi adresami z czego ostatni okazał się znajomy.
Dopiero wtedy zorientował się, że stał pod blokiem.
- Nie rozumiem. - zerknął ze zdezorientowaniem najpierw na karton, potem na dostawcę.
- Przekaż swojemu współlokatorowi, żeby więcej nie zamawiał u nas pizzy. - powiedziała z powagą, co spowodowało u Izuku napad dreszczy. - Ta jest dla ciebie. Zjedz z tą pięknością, którą wcześniej goniłeś. - puściła figlarnie oczko, a następnie odjechała zostawiając go z mętlikiem.
Wbrew wszelkim oczekiwaniom nie skierował się do mieszkania. Midoriya należał bez wątpienia do tego typu ludzi, którzy nie umieli usiedzieć w miejscu, gdy musieli coś przeanalizować. Wraz z całkowitym skupieniem umysłu, jego nogi zaczęły prowadzić go w znanym tylko sobie kierunku.
Każdy krok przybliżał go do skrzętnie skrywanej i niezwykle niewygodnej prawdy. Nim się spostrzegł, biegł. Nie dlatego że chciał jak najszybciej pozbyć się ciężkiej kurtyny obłudy: uciekał - a tak mu się przynajmniej wydawało.
Aktualne poczynania zaczęły osiągać zupełnie odmienny skutek, co zaliczało się do zwykłej rutyny: chleba powszedniego, jaki zmuszony był spożywać i udawać sam przed sobą, że był smaczny. Posmaku goryczy tym razem nie dało się zbagatelizować i wmówić: smaczne.
Obrzydliwe - przyznał.
Ale co z tego, skoro zaplątał się w sieć uplecioną z własnych kłamstw?
Nie miało to żadnego znaczenia po fakcie dokonanym i nieodwracalnym. Przecież powinien liczyć się z tym, że ze skrępowanymi nogami wreszcie się przewróci. - brzmiała odpowiedź.
I tak się stało, ale nie potrafił ukryć zaskoczenia. W końcu wszystko perfekcyjnie zaplanował: zadanie sobie jak i Todorokiemu bólu, przy jednoczesnym zrzuceniu winy na niego i uczynieniu z siebie ofiary.
W hipokryzji i powierzchowności Kiyoshi nie dorastał mu do pięt. W przenikliwości jednorazowego umartwienia Ren wymiękł przy nim.
Długo nosił i tłumił hańbę poniżenia, jakim został naznaczony podczas spotkania w kawiarni. Bał się tego stwierdzenia określającego jednoznacznie charakter tego arcyplanu, a było nim słowo: zemsta. Musiał skrywać swoje zamiary - nawet przed sobą chroniąc zdanie na swój temat.
Izuku nie mógł być złym człowiekiem.
Wypełnił sumiennie każdy punkt: rozpalenie namiętności, a potem kompletna destrukcja.
Do swoich rachunków nie doliczył jednak okruchów chleba: tej nieznacznej cząstki siebie świadomej arcyplanu: to ona przeważyła szalę; to ona przelała czarę goryczy; to wreszcie ona nie wytrzymała i zalała go niczym fala tsunami, nie pozostawiając po sobie kamienia na kamieniu.
Midoriya szlochał, wijąc się w emocjonalnej agonii - jako jedyny bohater autorskiej tragedii.
Sam tego chciał. - taka była prawda.
*
- Zemsta jest słodka, więc dlaczego mówisz mi to wszystko? - rozbrzmiał głos jedynego widza sztuki, Todorokiego.
Nawet jeśli znałby odpowiedź, to i tak nie mógłby jej z siebie wydusić. Jedyne, co wypadało z jego ust to szloch tłumiony dłonią.
- Czyżbyś nie wiedział? - pytanie odbiło się echem: pierwszy raz jakby koło niego, natomiast drugi w słuchawce.
Oderwał telefon od wilgotnego policzka, aby dowiedzieć się, że połączenie zostało zakończone. Wtem uniósł minimalnie wzrok, żeby zaraz natrafić na stojącą przed nim sylwetkę. Nie musiał widzieć twarzy tego człowieka, aby wiedzieć z kim miał do czynienia.
- Jak mnie znalazłeś? - wypalił niebezpiecznie rozedrganym głosem, szybko ścierając łzy.
Pozory musiały zostać zachowane.
Todoroki nie kwapił się z udzieleniem odpowiedzi, a raczej rozwlekł to do granic możliwości. Na początku wykonał kilka nieśpiesznych kroków w jego kierunku, później zasiadł na drugim krańcu parkowej ławki i zarzucił nogę na nogę, przez co Izuku zmuszony był patrzeć na lśniący w świetle latarni czubek czarnego buta. Całą zaś ceremonię zwieńczył wygładzeniem materiału garnituru.
- Po tym wszystkim mam niezbite dowody na to, że głośne myślenie jest u ciebie normą.
Zacisnął mocniej palce na kolanach. Jak mógł tak zwyczajnie się wygadać? Odebrał Shoto możliwość pociągnięcia za język poprzez całkowite zdominowanie rozmowy (która w istocie była monologiem). Nie chciał, żeby ktokolwiek widział go w takim stanie, a w szczególności źródło całego zamętu.
- Wiem, że znasz odpowiedź na moje pytanie. - naciskał dalej.
- Nie jestem normalny. - schował twarz w dłoniach, kryjąc tym samym spływające swobodnie łzy. Czuł się jak tonący wrak. Jeszcze trochę i lodowata toń morska go pochłonie. - To jest na pewno jakaś choroba psychiczna.
Jego rozmówca westchnął przeciągle.
- Psychiatra ze mnie żaden, ale jestem pewien, że masz bujną wyobraźnię. - odparł z ledwie słyszalną nutką irytacji. - Mam pomysł. Wykonajmy eksperyment. - zaproponował nagle.
Nim dotarł do niego sens wypowiedzi, nie czekając na aprobatę, mężczyzna przystąpił do działania. Jednym ruchem ręki uniósł i odwrócił twarz niczego nieświadomego Midoriyi, aby potem złożyć na jego ustach pocałunek.
Todoroki wychodził na wyżyny swoich umiejętności, co uwidoczniło pewną różnicę między nimi. Na pierwszy rzut oka dało się ustalić, kto przez całe dotychczasowe życie był singlem, a kto zgarniał tytuł pierwszego w dziedzinach życia drugiego.
Izuku otrząsnął się dopiero, gdy zaczęła się w nim budzić niebezpieczna chęć na więcej. Odepchnął zaraz od siebie Shoto, czując jak serce niemal wyskakuje mu z klatki piersiowej a policzki przybierają kolor dojrzałego pomidora.
- Zapomniałeś gdzie jesteś?! - fuknął, odwracając wzrok w przeciwną stronę. - Twój test miał wskazać poziom głupoty?
- Nie ma tutaj nikogo. Nie wiesz, że po dziesiątej zamyka się wszystkie parki w Tokio? - odparował zaraz.
Wściekły Midoriya spojrzał na wyświetlacz, aby po chwili zdębieć na widok godziny. Było kilka minut przed jedenastą.
- To niby jak się tutaj dostałeś? - ciągnął dalej, nie spuszczając z pretensjonalnego tonu.
- Furtka była zamknięta, więc przeskoczyłem przez płot. - odparł spokojnie.
- Kłamiesz. - syknął od razu.
- Oczywiście. - przytaknął bez zaangażowania. - Życzę ci miłej nocy pod gołym niebem. Będziesz miał okazję do przemyślenia kilku spraw. - wstał z ławki i nie patrząc za siebie, odszedł.
Midoriya pobiegł zaraz za nim, wmawiając sobie, że salaryman wdrapujący się na płot to rzadki widok. Jednakże po chwili zrehabilitował się, odkrywając sens eksperymentu.
Zakochał się.
*
Rozdział inspirowany 132 sonetem Petrarki - polecam znaleźć na internecie i przeczytać.