Cas uśmiechnął się za Deanem patrząc, jak chłopak wychodzi, opuszcza go na cały dzień. Westchnął łagodnie, skoro tylko Dean zniknął mu z oczu, i zmarszczył się nieznacznie. Ciężko mu było nie widywać Deana za dużo w ciągu szkolnego dnia. Obecnie było nawet gorzej, bo Joanna Harvelle wciąż rzucała im spojrzenia, które mówiły, że wiedziała, iż coś jest na rzeczy, ale nie mogła się za bardzo zorientować, co.
Mimo to dzień na szczęście mijał szybko. Do godziny 14.00 Cas skończył z pracą i mógł iść do domu. Zrobił przebieżkę, potem wziął prysznic i ocenił kilka prac, wreszcie złapał pociąg i udał się do Gabriela, by spędzić z nim trochę czasu.
- Słuchaj, chcesz iść na noworoczne przyjęcie do Zoo?
- Co? W Nowy Rok? Planowałem wypad z przyjaciółmi do Nowego Jorku...
- Sam tam będzie.
- Wchodzę w to.
Sam nie był tak poekscytowany jak zwykle wypadem na pizzę i chociaż Dean miał pojęcie, jaki mógł być tego powód, wahał się całą godzinę, zanim zasugerował zaproszenie Gabriela. Kiedy więc czerwony sportowy samochód zajechał przed ich apartamentowiec o godz. 18.54, Sam wypadł z domu do windy szybciej, niż Dean był w stanie założyć buty. Sam wydawał się jednak autentycznie szczęśliwy widząc Gabriela, więc Dean nie mógł się naprawdę martwić czy wściekać. Podchwycił spojrzenie Casa i nawet się do niego uśmiechnął. Dla dobra Sama postanowił spróbować zaufać słowu Casa i samokontroli Gabriela.
- Chodź, Cas, pojedziemy moim samochodem – powiedział i zaciągnął go do zaparkowanej Impali, zostawiając Sama, by zabrał się z Gabrielem.
Obiad przebiegł gładko, skoro tylko Dean uświadomił sobie, że naprawdę nie było się o co martwić. Gabriel był porządnym facetem, a zarówno on, jak i Sam wydawali się być świadomi ogromnej różnicy wieku. Zatem zaledwie po półgodzinie Dean gawędził z Casem, drażniąc się, że nie był on w stanie przeciąć idiotycznie grubej warstwy sera na swojej pizzy, i oferując mu swą pomoc, na co Sam i Gabe wybuchnęli śmiechem. Już najedzony opadł na oparcie, obserwując, jak Cas i Gabe sprzeczali się ze sobą. Uśmiechnął się do siebie zdając sobie sprawę, jak bardzo go to cieszyło. Nigdy nie oczekiwał czegoś takiego, nigdy nawet nie pomyślał o jakimkolwiek domowym życiu miłosnym... Wiedział, że na to nie zasługiwał – a mimo to wciąż stwierdzał, że tego łaknął; że pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek innego.
Cas mógł stwierdzić, że Gabriel zakochuje się w Samie. Po drodze do mieszkania, po tym, gdy Dean zaprosił na pizzę również Gabriela, brat wyznał coś Casowi. Otóż Sam i Gabriel wysyłali sobie wiadomości i niemal co wieczór rozmawiali przez telefon. Po tej informacji oczy Casa przybrały rozmiar spodków, ale Gabriel szybko zaczął się bronić mówiąc Casowi, że nie było w tym nic seksualnego. Obaj, i on, i Sam wiedzieli, że gdyby się do tego posunęli, Gabriel wpadły w ogromne tarapaty; zarówno od strony prawnej, jak i w postaci braterskiego gniewu Deana Winchestera.
Sam tego Gabrielowi nie życzył, a kiedy Gabriel o tym wspomniał, twarz mu złagodniała przybierając wyraz, jakiego Cas na twarzy brata nie widział nigdy wcześniej.
- ... Zatem w porządku, Gabe... tylko bądźcie ostrożni.
- Jesteśmy... - powiedział Gabriel i na tym się skończyło.
Całą czwórką jedli i rozmawiali, chichotali i gadali o wszystkim, co się działo w ich życiu. Cas wyjaśnił, że zoo poprosiło go o kilka prac na przyjęcie i że cały zysk zostanie przekazany celem wybudowania nowego wybiegu dla tygrysów. Gabriel był naprawdę podekscytowany na myśl o tym, że odwiedzi taką wymyślną imprezę, i zaofiarował się załatwić im wszystkim za darmo smokingi ze sklepu swego przyjaciela.
- Jak długo będziemy mówić każdemu, kto spyta, skąd je mamy, nie będzie problemu – Gabriel zbył protesty Deana przewracając oczami. – Deano, uspokój się, naprawdę, to tylko smoking. Cas uśmiechnął się i wziął Deana za rękę. Ucałował ją i z lekkim uśmiechem spojrzał mu w oczy.
- Będzie fajnie... obiecuję.
Gabriel widząc to zamarł i zerknął kątem oka na Sama, który siedział i w milczeniu zajadał się pizzą. Gabriel zmarszczył się lekko i spojrzał na własne jedzenie; ogarnęła go fala smutku na myśl, że nie może trzymać Sama za rękę tak, jakby tego chciał. Ani Dean, ani Cas tego nie zauważyli, zbyt pogrążeni we własnym małym świecie.
Jednak w drodze powrotnej, na czerwonym świetle, Gabriel zdjął rękę z kierownicy i położył ją dłonią do góry na desce rozdzielczej. Sam przez chwilę gapił się na to otwarte zaproszenie, po czym uśmiechnął się i położył na niej swoją dłoń. Jechali w wygodnej ciszy i pożegnali się uściskiem przed mieszkaniem Deana i Sama.
Gabriel odjechał machając przez okno ręką i zostawiając za sobą pozostałą trójkę. Kiedy jechali na górę, na twarzy Sama po raz pierwszy od tygodni widniał uśmiech. Kiedy zaś weszli do mieszkania, Sam dość głośno włączył u siebie muzykę, obdarzył Casa i Deana lubieżnym uśmieszkiem i zamknął drzwi.
Cas zarumienił się lekko i przez chwilę gapił na zamknięte drzwi, po czym odwrócił się, by spojrzeć na Deana.
- Dziękuję... że zaprosiłeś również Gabriela. Wiem, że nie musiałeś i... myślę, że cieszą się swoim towarzystwem - przechylił głowę i musnął kciukiem policzek Deana. - Jeszcze przez kilka godzin nie muszę wracać do domu...
Dean na widok spojrzenia Sama przewrócił oczami, ale potajemnie był wdzięczny bratu za jego takt i zrozumienie. Wiedział, że Sam nie jest głupi... Sam nigdy wcześniej nie widział go w takim stanie, więc nie musiał się zbytnio wysilać, aby zdać sobie sprawę, że to coś między jego bratem a nauczycielem musiało być czymś innym, nawet poważnym. Zatem, nawet jeśli sypiali ze sobą już od ponad miesiąca i zaledwie dziś rano wyssali się nawzajem przy szkolnym biurku, Dean czuł się niepewny i zdenerwowany. Niepewnie przygryzł wargę i popatrzył na Casa ciemnymi, zielonymi oczami. Nie mówił, nie musiał mówić. Pociągnął Casa za sobą, wepchnął go do swego pokoju i posłał na łóżko, skradając się do niego niczym drapieżnik. Cieszył się, że Sam podkręcił głośność, bo, do diabła, nie było mowy, aby Dean zdołał powstrzymać jęki i krzyki rozkoszy, które musiał tłumić dziś rano. Kiedy Cas wyszedł krótko przed północą, Dean był bezwładny, spocony i obolały, ale czuł się lepiej, niż kiedykolwiek.
Następnych kilka tygodni minęło bez jakichkolwiek incydentów. Nie było dramatu, nie było wielkich problemów i Dean naprawdę czuł się za to wdzięczny. Dwa tygodnie po wypadzie na pizzę Sam wyjechał na weekendową wycieczkę z przyjaciółmi i Cas zabrał Deana na obiad.
Kiedy usiedli przy stole dla dwóch w jakiejś wymyślnej restauracji na obrzeżach miasta, Dean uświadomił sobie, że była to ich pierwsza prawdziwa randka. Niemal dostał świra po tym stwierdzeniu, ale wtedy Cas ujął go za rękę i ścisnął ją lekko, a uśmiech na twarzy kochanka sprawił, że stanęło mu serce. Pozwolił Casowi zabrać się tej nocy do domu, pozwolił mu rozłożyć swe ciało na kanapie i dotykać każdego cala skóry ustami i językiem. Dean stracił rachubę, ile razy tej nocy szczytował, a ostatnie, o czym pomyślał, zanim zasnął w ramionach Castiela, to to, jaki on był kurewsko doskonały...
Ich dziennik stał się sposobem na dzielenie się tym, co widzieli, marzeniami i pomysłami na przyszłość, możliwymi randkami czy rzeczami, które ich irytowały. Minął kolejny tydzień i Boże Narodzenie było już za pasem, a szkoła kończyła się na okres ferii zimowych. Dean i Cas niemal każdy dzień spędzali w łóżku i musieli kupić prezerwatywy hurtowo, żeby im starczyło.
Castiel zdziwił się, kiedy Dean naprawdę zaprosił go na bożonarodzeniowy obiad - nawet już planował spędzić go z Gabrielem w jego mieszkaniu.
Połączyli wysiłki i w rezultacie mieli dwa razy tyle jedzenia, co wcześniej: 6 różnych rodzajów ciasta, dwa indyki, szynkę pieczoną w miodzie, dwa rodzaje stuffingu, trzy sałatki i dania dodatkowe oraz 4 tuziny bagietek, zarówno białych, jak brązowych. Gabriel i Sam próbowali wszcząć bitwę na jedzenie, ale na szczęście Cas i Dean ich spacyfikowali grożąc, że żadnemu nie pozwolą rozpakować swojego prezentu.
Reszta nocy minęła wśród łagodnego przejedzenia i całą czwórką rzucili się na kanapę, by oglądać „Święta Charliego Browna". Castiel kupił Deanowi w prezencie zestaw farb akrylowych i sztalugi, a Samowi encyklopedię na CD, którą ten mógł zabrać ze sobą wszędzie. Gabriel przyniósł każdemu dość smaczny likier słodowy, który smakował jak szarlotka, i poczuł lekkie zaskoczenie, kiedy Dean go za to naprawdę uściskał.
W chwili na osobności, kiedy Cas i Dean rozmawiaali o wyższości farb akrylowych nad olejnymi, Gabriel wręczył Samowi kalendarz. Sam zmarszczył się przerzucając strony dość grubego kalendarza i odkrył, że obejmował on 4 lata. Spojrzał na Gabriela, który zarumienił się jaskrawo, po czym wziął od niego kalendarz i przerzucił o 4 lata do przodu. Tam, zaznaczone dość dużą, czerwoną 18!, widniały 18 urodziny Sama. Gabriel wrócił do aktualnej daty i wyjął z kieszeni pisak. Wręczył go Samowi z niepewnym uśmiechem, który jednak poszerzył się, gdy Sam wręcz wyrwał mu go z ręki i z uśmiechem skreślił dzisiejszą datę. Długo na siebie spoglądali, zanim wreszcie Dean odchrząknął i na widok Gabriela uniósł brew. Ten uśmiechnął się niepewnie. Sam miękko pocałował Gabriela w policzek, po czym pobiegł do pokoju, aby powiesić sobie na ścianie swój prezent świąteczny wszechczasów.
Cas spędził resztę nocy z ramionami zawiniętymi wokół ciała Deana, zwiniętego na kanapie, podczas gdy Gabriel i Sam grali w bierki na podłodze, używając nowego zestawu, który Dean kupił Samowi.
Powiadają, że czas szybko leci, kiedy się dobrze bawisz, zatem gdy zbliżał się koniec grudnia i Sam przypilał Deana, by ten zaprosił Casa (i Gabriela) na święta, Dean się początkowo wahał. Tak był zajęty po prostu byciem z Casem i spędzaniem z nim każdej możliwej chwili, że całkiem zapomniał o tych ważnych świętach. Problem stanowiło to, że nigdy nie miał wystarczająco dużo wyobraźni w kwestii prezentów. Zaszło to tak daleko, że trzy lata wcześniej on i Sam postanowili kupić sobie nawzajem skarpetki lub bokserki, nic zbyt wymyślnego, przedkładając funkcjonalność nad pomysłowość. Został mu jeszcze Gabriel – bo naprawdę polubił tego sukinsyna – i oczywiście Cas. Na szczęście szybko znalazł coś dla Gabe'a – miniaturkę jego sportowego samochodu, która mogła posłużyć za breloczek do kluczy – ale poszukiwania czegoś odpowiedniego dla Casa doprowadzały go do szału.
Tydzień przed świętami wciąż nic nie mógł wymyślić i podczas gdy Cas drzemał mu w ramionach po kilku rundach przewracania się po łóżku, Dean gapił się na sufit i ciężko myślał. Cas nie był zamożnym człowiekiem, ale wnioskując z tego, co mówił o sobie, Dean uznał, że mężczyzna miał w swoim mieszkaniu wszystko, czego potrzebował. A Dean nie chciał mu dać czegoś przydatnego czy praktycznego. Mimo to myślał, że nie powinno to być nic zbyt znaczącego. Jego uczucia nie zbladły w ciągu ostatnich kilku tygodni, przeciwnie, jeszcze spotężniały; Deana ściskało w piersi, kiedy tylko widział starszego mężczyznę; pragnienie, by odrzucić zasady i po prostu go pocałować, pozwolić mu pożreć swoje usta i wchłonąć wszystkie westchnienia i jęki, stawało się niemal nie do zniesienia.
Kiedy więc nadszedł 23 grudnia, Dean wpadł w desperację, a skoro pokazywanie się bez prezentu było nie do przyjęcia, kupił mu książkę, o której rozmawiali przez ostatnie kilka dni, kolejny thriller w serii, którą lubił Cas. Było to żałosne rozwiązanie i Dean poczuł się jak przestępca, kiedy zapłacił i opuścił księgarnię. Podziękował kasjerce, gdy ta zaofiarowała się zapakować książkę. Zamiast tego kupił trochę kolorowego kartonu i wrócił prosto do domu. Spędził resztę dnia i prawie cały następny wykonując najbardziej osobiste i ozdobne opakowanie, jakie kiedykolwiek widział. Przycinał, kleił i malował, rysując na nim małe zakrętasy, liście, ptaszki i inne przypadkowe motywy. Kiedy już wszystko wyschło, Dean ostrożnie umieścił w środku książkę, zaś resztę papieru zużył na kartkę. Słowa przychodziły mu zdumiewająco łatwo; spływały na jasnoniebieską kartkę wprost z duszy Deana. Ostrożnie dobierał słowa, ujawniając czułość i wyrazy uznania, ale każde słowo znaczyło dużo więcej i Dean nie był pewien, czy chce, aby Cas to zauważył, czy też nie.
Kiedy wręczał mu prezent 25 grudnia, podczas gdy Sam i Gabe grali w szachy, Dean nie mógł się zmusić, by zerknąć na Casa, nie chciał widzieć w jego oczach rozczarowania, choć wiedział, że na nie zasługiwał. Zanim Cas zdołał coś powiedzieć, Dean wstał i przyniósł swoją torbę. Pogrzebał w niej przez chwilę, po czym wyciągnął lekko pogniecioną kartkę papieru. Nagłówek głosił „Departament Zdrowia", a poniżej, tłustym drukiem, widniał napis „Wyniki testu na HIV". Dean odchrząknął i zerknął na swego brata siedzącego nieopodal z Gabe'em, najwyraźniej nieświadomego tego, co działo się kilka stóp dalej, po czym z powrotem na Casa, który zdawał się być autentycznie zaskoczony.
- Wynik jest negatywny – powiedział zwyczajnie Dean i poczuł, że się czerwieni.
Cas przez chwilę gapił się na dokument, po czym zarumienił się silnie i szybko schował go do kieszeni, zanim Gabriel mógłby to zobaczyć i zacząć się dopytywać o szczegóły. Spojrzał na Deana szeroko otwartymi, niebieskimi oczami i uśmiechnął się miękko, przekrzywiając głowę.
- Dziękuję, Dean... to wiele dla mnie znaczy... - zaczerwienił się ponownie i zerknął w dół oblizując usta. – Ja... uch... przebadałem się w zeszłym miesiącu. Też jestem czysty – szepnął Cas i znowu spojrzał na Deana, tym razem z nutką złośliwości i podniecenia w oczach.
Wyszczerzył się, bezgłośnie szepnął „później" i otwarł prezent od Deana. Był niezwykle ostrożny nie chcąc zniszczyć opakowania. Chciał je zachować i być może odtworzyć w płaskiej wersji, aby później móc powiesić na ścianie, obok innej posiadanej oryginalnej pracy Deana, którą, jak był tego pewien, Gabriel by mu ukradł, gdyby tylko ją zobaczył. Książka była doskonała i Cas poczuł, że coś go lekko ścisnęło w sercu, bo Dean słuchał i zapamiętał to, co on opowiadał o tym autorze i tej książce. Pochylił się i pocałował chłopaka w policzek, przeciągle i powoli.
- Dziękuję, Dean – szepnął Cas i odłożył opakowanie na bok. Niemal przegapił kartkę, bo była dopasowana kolorem do opakowania, ale zauważył ją stawiając pudełko przy kanapie. Cas zerknął na kartkę, potem na Deana, i ponownie na kartkę. Otwarł ją i zaczął powoli czytać, przyswajając każde słowo.
Dean poczuł, że policzki mu płoną, a kiedy Cas znalazł kartkę, wstał szybko mamrocząc coś o "dolewce" i zniknął w kuchni. Wziął sobie piwo z lodówki, jednym łykiem wypił połowę i oparł się o szafkę. Policzył cicho do 60 i powoli wrócił do salonu. Cas wciąż trzymał kartkę, ale Dean nie za bardzo widział jego twarz i dlatego nie był w stanie zinterpretować jego miny. Odchrząknął niezręcznie stając za kanapą, zacisnął dłoń na materiale i zerknął Casowi przez ramię. Zauważył, że Sam leżał na plecach, podczas gdy Gabriel siedział w pobliżu; obaj uśmiechali się do siebie i cicho rozmawiali. Dean poczuł przypływ uczucia do brata, najwyraźniej tak pogrążonego w świecie swoim i Gabriela, że nie zwracał nawet uwagi na cokolwiek innego.
Cas zamknął kartkę i odłożył ją razem z pudełkiem, po czym wstał i wziął Deana za rękę, ciągnąc go do jego sypialni. Gdy drzwi się zamknęły, Cas pchnął Deana na ścianę i objął mu głowę dłońmi, opierając się czołem o jego czoło. Było mu niewiarygodnie trudno po prostu tego z siebie nie wyrzucić, nie wypowiedzieć słów, które krążyły mu po głowie już od przeszło miesiąca, wciąż i wciąż od nowa. Ale nie mógł. Nieważne, co Dean napisał, co naprawdę oznaczały te słowa – Dean nie powiedział tego głośno, więc i Cas nie mógł. Nie mógł ryzykować, że odstraszy Deana, skoro wiedział, ile teraz ten chłopak dla niego znaczył.
Zamiast tego westchnął miękko, szepnął „Oddałbym wszystko, by cię teraz pocałować" i objął ramionami ramiona Deana, tuląc go mocno, tak, by Dean nie musiał brnąć w wyjaśnienia, dlaczego to Castiel nie mógł tego zrobić. Cas nie zamierzał zmuszać Deana do zmiany zdania, do wyzbycia się zasad czy przeszkód, jakie nałożył, aby się chronić. Nie znaczyło to jednak, że nie zamierzał protestować przeciwko temu reżimowi, który trzymał cudowne usta Deana z dala od jego ust, kiedy tylko czuł, że tego dłużej nie zniesie.
- Dziękuję, Dean... i... wesołych świąt... - powiedział Cas głosem zduszonym przez ramię Deana.
Cas mówił cicho, głosem będącym zaledwie kłębem ciepłego powietrza na jego ciepłej skórze, a mimo to Dean poczuł się, jakby go dziabnął, pchnął nożem prosto w serce i zaczął nim obracać. Próbował wymyślić jakąś wymówkę, jakieś wyjaśnienie, dlaczego teraz, kiedy Cas to powiedział, teraz, kiedy Dean wiedział, że on tego chce, Dean wciąż mu tego odmawiał. Ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wodził dłońmi po ciele Castiela, gładził mu boki, ramiona, wreszcie oplótł nimi jego szyję. Odsunął się nieco tak, by móc spojrzeć Casowi w oczy. Jego własne szkliły się ze strachu i pożądania. Uniósł do ust własną dłoń, zamknął oczy i pocałował palce, po czym położył je na ustach Casa. Ponownie otwarł oczy mając nadzieję, modląc się, by zdołały wyrazić to, do czego Dean sam nie był w stanie się przyznać – że było mu przykro, że nienawidził siebie odmawiając im obu tego, czego pragnęli, czego desperacko potrzebowali – i że go kochał.
- Wesołych świąt, Cas.
Dean i Cas spędzili kolejną godzinę w sypialni chłopaka, po prostu rozmawiając i dotykając się, całując się nawzajem po powiekach, skroniach i palcach. Było pięknie, czule i w każdym calu tak, jak powinno być w święta – odrobina cudu dla każdego z nich, że udało im się to osiągnąć. Już po 1 w nocy Cas uświadomił sobie, że powinien się zbierać, więc wyszli do salonu. Zastali tam Gabriela zwiniętego na kanapie z Samem leżącym mu przy piersi, z nogami zwisającymi mu poza krawędź i chrapiącego lekko w kałuży śliny, którą zostawił Gabrielowi na koszuli. Gabriel spał również, rękami mocno obejmując przytulonego do niego chłopca.
Cas zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na Deana z łagodnym uśmiechem.
- Aż wstyd ich budzić...
Dean wciąż przyzwyczajał się do widoku swojego malutkiego braciszka z mężczyzną o blisko 20 lat starszym od niego, ale przyznał, że był to słodki widok. Objął Casa za biodro, przyciągnął go do siebie i oparł mu głowę na ramieniu.
- Więc ich nie budźmy... - szepnął.
Dean na paluszkach zakradł się do kanapy i naciągnął na nich puchaty, biały koc, po czym wrócił do Casa, wziął go za rękę i ponownie pociągnął do swojej sypialni. Zamknął drzwi puszczając Casa tylko na chwilę i wtedy dotyk wrócił. Dean złapał krawędź swetra Casa i gładko ściągnął mu przez głowę. Dzisiejszy wieczór był wszystkim, czego Dean, nie wiedząc o tym, pragnął; każde spojrzenie, każdy łagodny dotyk kochanka pochłaniały go, obejmowały go z ciepłem i szczęściem, jakiego wcześniej nie doświadczył. Dean nie spieszył się rozbierając Castiela, ostrożnie badał jego ciało, głaskał każdy kawałek bladej skóry i uśmiechał się widząc dreszcze przebiegające ciało mężczyzny, w którym był zakochany. Kiedy już obaj byli nadzy, Dean łagodnie popchnął Casa do tyłu, aż wreszcie jego kolana uderzyły w łóżko i mężczyzna padł na nie, pociągając Deana za sobą. Leżeli na bokach, dotykając się czule nawzajem. Dean dotykał piersi Castiela, tuż ponad miejscem, gdzie wyczuwał bicie serca, podczas gdy palce Casa bawiły się miękkimi, kręconymi włosami biegnącymi od pępka Deana w dół, aż do jego na pół twardego fiuta.
Cas zaczął całować Deana po szyi, aż do ucha, do którego przyssał się delikatnie.
- Dean... chcę... - zarumienił się, niezbyt pewien, jak powiedzieć to na głos, więc wyraził to ciałem. Przygryzł ramię chłopaka, a palcami powiódł od fiuta Deana aż do jego wejścia, bawiąc się nabrzmiałym ciałem, delikatnie napierając na nie opuszkiem palca. Jęknął i przytulił się bardziej, jego własna erekcja ocierała się Deanowi o biodro.
Cas nigdy nie uprawiał seksu bez zabezpieczenia... nawet z Meg. Za każdym razem był bezpieczny, bojąc się popełnić śmiertelny błąd, dla którego nie warto było ryzykować gorączkowego dotyku skóry na skórze.
Ale teraz, skoro wiedział, że Dean był czysty, tak samo, jak on... nie było niebezpieczeństwa. A jedyne, co mogłoby tę chwilę uczynić lepszą, to pozwolić Deanowi wiedzieć, ile to dla niego znaczyło, że chłopak się przebadał. Cas ześlizgnął się w dół łóżka całując Deana po brzuchu i docierając aż do fiuta. Delikatnie polizał i possał główkę, po czym uniósł chłopakowi nogi aż do piersi i powędrował jeszcze niżej, zanurzając język w jego wejściu, otaczając je, nawilżając, wreszcie usztywniając go i wpychając do środka. Cas jęknął – myślał o zrobieniu tego już kilka razy, ale nigdy nie poruszał z Deanem tego tematu.
Wszystko działo się bardzo szybko i zanim Dean zdołał zajarzyć, co się dzieje, już leżał na plecach z nogami przyciśniętymi do piersi, a mokry czubek języka Castiela wpychał mu się do wewnątrz. Dean sapnął zaskoczony i szybko złapał się za kolana unieruchamiając je w obawie, że zrobiłby Casowi krzywdę, bo poczuł skurcze ciała w obliczu nieoczekiwanego najścia. Ale było dobrze, nawet lepiej niż dobrze, bo Dean wiedział, że był to dla Casa pierwszy raz. Dean odczuł przypływ dumy i wdzięczności. To on był tym, z którym Castiel postanowił tego doświadczyć.
To Dean pozwalał mu przekraczać każdą granicę, zapuszczać się na nieznany teren i prowadził go przez wszystko, co ekscytujące i nowe. Chłopak zamknął oczy, kiedy z ust Castiela dobiegł niski jęk, posyłający wibracje po wrażliwej skórze jego krocza.
- ... Bbb-Boże... Cas...
Nie zdołał powiedzieć dużo więcej. Głos mu się załamał, a oddech zaczął rwać wpływem przedłużonego dotyku języka Castiela; doznanie aż skręcało go w środku.
Cas kontynuował, co zaczął, mocno łapiąc Deana za uda i ugniatając ciało, podczas gdy jego język nadal badał, wślizgiwał się w Deana i zwijał się, smakując go i rzucając się pod wpływem płynnego żaru jego ciała. Jeszcze kilka razy posunął Deana językiem, aż wreszcie nie był w stanie tego dłużej znieść, pragnąc do bólu znaleźć się wewnątrz chłopaka; fiut aż go bolał, pulsował mu między nogami.
- Potrzebuję cię, Dean... muszę być w tobie... - wychrypiał Cas głosem szorstkim od pożądania. Sięgnął na stolik nocny po lubrykant i nawilżył jednocześnie dwa palce i swojego fiuta, wiedząc, że pójdzie szybko. Szybko wsunął palec w Deana i pchnął mocno, jednocześnie biorąc penis chłopaka do ust i ssąc. Ruszał głową w równym rytmie ze swoim palcem. Dodał drugi, w tym samym czasie wodząc językiem po główce i patrząc w górę na twarz Deana, chcąc zobaczyć, jaki to wszystko miało wpływ na chłopaka.
Po słowach Casa Dean zadygotał całym ciałem i szeroko otwarł oczy, gdy poczuł jego usta wokół swego fiuta, a jego palce poruszające się w środku. Było szorstko, szybko i dokładnie tak, jak tego teraz Dean chciał, jak tego desperacko potrzebował. Rozłożył nogi szerzej, a palce u nóg zwinęły mu się pod wpływem doznań przebiegających jego drżące ciało.
- C-cas, proszę... nie mogę... nie mogę czekać... - Dean złapał Castiela za barki, wbił palce w ciepłe ciało i podciągnął go do góry, aż ich nosy dotknęły się, a oddechy zaczęły mieszać. - Za długo na to... czekałem... - Dean oblizał się; w oczach płonęło mu pożądanie oraz czyste, całkowite oddanie. Przesunął jedną z dłoni w dół ciała Castiela i objął nią jego fiuta, pocierając raz i drugi i nie spuszczając z mężczyzny wzroku. Kiedy odezwał się ponownie, głos miał schrypnięty, szorstki pod wpływem żądzy; mógł tylko szeptać. - Rżnij mnie, Cas...
Cas odsunął się od łóżka i przez chwilę tylko stał, gapiąc się na Deana szeroko otwartymi oczami, po czym sięgnął i przyciągnął chłopaka do siebie, mocno łapiąc go pod kolana. Ustawił się odpowiednio i po prostu pchnął, pozwalając, by tors mu opadł. W ten sposób jego ręce otoczyły go, splecione wysoko ponad głową Deana, a on mógł mu spoglądać w oczy. Casowi zaparło dech, bo oto pierwszy raz w życiu wchodził w kogoś bez prezerwatywy. Dotyk skóry na skórze był absolutnie rozkoszny, lateksowa tacza już nie stała na drodze milionom maleńkich doznań, które do tej pory przegapiał. Cas zadławił się szlochem i zwiesił głowę, gdy jego biodra rzuciły się naprzód. Nie był w stanie się zatrzymać i nie pogrążyć wewnątrz Deana jednym szybkim ruchem. Otwarł oczy i pochylił się bardziej, opierając się na przedramionach i obejmując policzek Deana.
- D-Dean... wszystko w porządku?
Cas zadał to pytanie szorstkim, choć cichym głosem, zaledwie powyżej szeptu, ale jego biodra wciąż wwiercały się w Deana, zataczając fiutem powolne koła i w ten sposób wchodząc w chłopaka jeszcze głębiej z każdym pchnięciem.
Dean znał to uczucie, wiedział, co to znaczy być całkowicie wypełnionym, a wciąż... to było coś innego. Przed Casem miał tylu facetów, przeżył tyle ostrych, pospiesznych rżnięć w jakichś alejkach za klubami i barami San Francisco, tyle pijackich jednonocnych przygód, popchnięty na ścianę własnego pokoju; każdy jeden facet wbijał się w niego bez miłosierdzia, bez żadnego względu na to, czego Dean pragnął lub chciał.
A teraz był Cas.
Cas obejmujący go delikatnie. Cas dotykający jego twarzy, gładzący kciukiem rozgrzany policzek. Cas wnikający w niego powoli i w równym tempie, nie spuszczający z niego wzroku, szukający najlżejszej oznaki bólu, wypowiadający słowa otuchy, które mówiły o uczuciu, o trosce.
Dean odrzucił głowę do tyłu i poczuł w oczach piekące łzy. Otwarł usta w niemym krzyku obezwładniającej rozkoszy. Przez kilka sekund oddychał ciężko trzymając się barków Castiela i desperacko obejmował go za szyję. Uniósł głowę i uśmiechnął się, jednocześnie szklanym wzrokiem szukając zmartwionych, niebieskich oczu Casa.
- Nic... nic mi nie jest... - powiedział nie wahając się ani trochę. – Nic mi nie jest... Cas... tak dobrze...
Castiel musiał zacisnąć powieki i złapać kurczowo pościel, by powstrzymać się przed pocałowaniem Deana, tak silna była ta potrzeba. Niemal czuł usta Deana na swoich, silne łaskotanie; zacisnął wargi, by zdławić odczuwaną frustrację. Jednak zamiast się poddać Cas po prostu zanurzył twarz w szyi Deana i podjął gładkie, szybkie tempo, wdzierając się w chłopaka mocnymi uderzeniami ciała o ciało. Mokry, niemal nieprzyzwoity dźwięk niósł się po pokoju, gdy on rżnął Deana coraz mocniej.
- D... Dean... t-tak dobrze... - Cas zadygotał ocierając się o ciało Deana i jednocześnie wokół jego fiuta. Tarcie wywoływało żar, płonący w cudowny sposób, gdy on poruszał się coraz szybciej, stękając chłopakowi w szyję. - Dean, jesteś piękny... cudowny... - mężczyzna złapał Deana za włosy i odchylił mu głowę. Odsłonił więcej szyi i przyssał się do niej.
Deanowi odjęło mowę. Nie miał po prostu słów, by opisać, co się wewnątrz niego działo. A nawet gdyby były, byłby zbyt zajęty sapaniem i jęczeniem po każdym z szybko przyspieszających pchnięć Castiela. Próbował utrzymać oczy otwarte, chciał tego doświadczyć, być świadkiem wszystkiego. I warto było, bo Cas wyglądał teraz zachwycająco, z półprzymkniętymi oczami, ale wciąż lśniąco niebieskimi i tak cholernie pięknymi, że zapierało mu dech. Jego blada skóra odbijała przytłumione światło ulicznych lamp, które podkreślało zarysy jego ciała i sprawiało, że lśniło wręcz bosko. Dean objął nogami drżący tors Castiela i przyciągnął go jeszcze bliżej, jęcząc z powodu nieopisanych doznań. Castiel ocierał mu się o prostatę niemal po każdym pchnięciu i wszystko było czymś więcej, czymś dużo lepszym niż to, co zrobili do tej pory. Przez ciało Deana przebiegły skurcze. Chłopak jeszcze mocniej wbił palce w barki Casa, a jego fiut co jakiś czas ocierał się o brzuch Castiela, cieknąc i drgając z oczekiwania.
- gh... Cas... w-więcej... - Dean zaczął wręcz błagać, głos miał żałośnie cienki i płaczliwy.
Cas podniósł się i obiema rękami mocno złapał Deana za biodra. Wysunął się, po czym wbił ponownie do środka, coraz mocniej, z każdym pchnięciem zanurzając się całkowicie. W tej pozycji Casowi łatwiej było wejść tak głęboko, jak to możliwe; jego fiut z każdym pchnięciem niemal rozrywał Deana na pół.
- KURWA... k-kurwa, Dean... taki ciasny... och... o Boże!
Po jego rękach z pewnością jutro zostaną siniaki, ale Cas zaszedł za daleko, aby się w tym momencie czymkolwiek przejmować. Skupił się jedynie na tym, jak niesamowicie było być wewnątrz Deana i czuć ten jedwabisty żar zaciskający się wokół niego jak imadło. Było mu wręcz szaleńczo dobrze; ten żar, który mógłby stopić lodowce, chwycił go i wciągał głębiej i Cas był pewien, że zaraz oszaleje.
- M... mhg... D-Dean... z-zaraz dojdę, skar-bie...
Cas stracił rytm, podciągnął nogi Deana jeszcze wyżej i zarzucił je sobie na barki tak, że stopy miał za głową, po czym ze zdławionym szlochem natarł na niego jeszcze mocniej.
- Och... O Boże, Dean!
Przez chwilę, mimo rozkoszy zaćmiewającej mu umysł, Dean poczuł, jak usta wygięły mu się w uśmiechu. Cas nigdy nie był tak głośny w trakcie seksu, jeszcze nigdy nie poczuł tej niemożliwej potrzeby, by w ten sposób wyrazić swoje uczucia. Nigdy też nie powiedział do niego „skarbie" i było to coś, o czym Dean musiał pomyśleć później, coś znaczącego i ważnego. Ale akurat teraz za bardzo pochłaniało go samo bycie. Czuł Casa wszędzie. Czuł go w środku, nad sobą, pod sobą i wokół siebie. Dean nigdy nie czuł się tak bezpieczny, jak teraz. Przejechał paznokciami po plecach Castiela, po czym mężczyzna jęknął jeszcze głębiej. Dean uniósł biodra w górę, z ochotą wychodząc naprzeciw pchnięciom Castiela.
- t-tak blisko... dalej, Cas... dojdź dla mnie... chcę, byś...
Dean wciągnął głęboko powietrze, gdy Cas wcisnął się w niego jeszcze silniej. Całym torsem poderwał się do góry, po czym ciężko opadł na materac. Wtedy Cas ponownie trafił go w prostatę i Dean wiedział, że nigdy nie miał szansy długo wytrzymać; jego ciało rzucało się pod ciałem Castiela, nasienie malowało im brzuchy, gdy jego fiut drgał szaleńczo. Dean mocno przywarł do Castiela i poczuł w sobie jego fiuta jeszcze mocniej, teraz, gdy ciało miał wrażliwe i obolałe.
W chwili, w której Dean doszedł, Cas obsunął się za nim, niczym z klifu, w obmywane rozkoszą zapomnienie. Krzyknął i wepchnął się głęboko w ciało chłopaka, doszedł w środku i chociaż raz Dean był w stanie naprawdę to poczuć, to ciepło, kiedy Cas falami wyrzucał z siebie orgazm.
Padł na ciało Deana, sapiąc jego imię niczym zepsuta płyta, zacinająca się bez przerwy na tym samym słowie. Cas zadygotał i jęknął cicho czując, jak mięśnie drgały mu z wysiłku. Wiedział, że jutro wszystko będzie go bolało od tego, jak ostro właśnie zerżnął Deana.
- Dean... - szepnął Cas, objął chłopaka ramionami i przygarnął go bliżej; powoli i miękko całował go w szyję.
Było czymś niesamowitym nareszcie to zrobić, być wewnątrz niego, pogrążyć się głęboko w jego ciele bez niczego, co by ich od siebie oddzielało. Wziął głęboki wdech zapamiętując zapach Deana, zmieszany teraz z wonią seksu i potu, który nauczył się kochać. Cas westchnął miękko i dalej przyciskał nos do szyi chłopaka, leżąc na nim przez chwilę i po prostu oddychając.
Dean wciąż czuł odurzenie po sile swego orgazmu, kiedy Cas zaczął rzucać się nad nim. Wypełnił go mokrym żarem i sprawił, że chłopak sapnął pod wpływem tego doznania, którego nie czuł już od dawna. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, ile przegapił. Czuł, jak Cas wewnątrz niego mięknie, i gdy mężczyzna na niego opadł, poczuł, jak jego fiut się wysuwa, zostawiając go pustym, ale śliskim od lubrykantu i spermy. Dean zacisnął powieki czując, jak wypływa z niego wilgoć, i całe ciało mu zadygotało. Cas ześlizgnął się z niego i położył się na boku z rękami luźno obejmującymi chłopaka, więc Dean ruszył się i przyjął tę samą pozycję. Całe ciało go bolało, ale to był dobry ból, pochodzący z absolutnej rozkoszy i spełnienia. Na początku było mu trudno, ale kiedy wreszcie dał radę ruszyć ręką, pogładził nią swoje ciało, a palce znalazły wciąż wyciekające z niego strużki spermy. Zadygotał ponownie i zamknął oczy, opierając czoło o ramię Castiela, po czym wsunął w siebie palec i przez chwilę tylko odczuwał, uznając, że to się naprawdę wydarzyło.
Cas obserwował poczynania Deana i z niedowierzaniem otwierał oczy i usta. To było takie... nieprzyzwoite i lubieżne... i, Boże, kurewsko gorące. Oblizał się drżąc lekko, po czym pocałował Deana w szyję.
- Więc... czy to było dobre? – w głosie Casa słychać było przekomarzanie. Skubnął delikatną skórę szyi i zrobił na niej kolejną malinkę. – Dziękuję, Dean. Za to, że mi tak zaufałeś... że to dla mnie zrobiłeś.
Cas łagodnie pocałował Deana w czoło i westchnął miękko, po czym odprężony ułożył się przy chłopaku.
Dean zachichotał nisko, oblizał usta, po czym wtoczył się na Casa przyciskając go do materaca.
Pochylił się, by musnąć ustami jego ucho, poskubać ciepłą skórę w tamtym miejscu, wreszcie ukrył twarz w jego włosach.
- Nie zadawaj głupich pytań – szepnął i również Cas się uśmiechnął.
Dean ponownie opadł na łóżko obok mężczyzny; ramiona zarzucił na tors Castiela, a głowa spoczywała mu na jego piersi. W tej pozycji mógł słyszeć bicie jego serca, równe, powoli zwalniające bębnienie oraz krew szumiącą kochankowi w żyłach.
Głos Casa, gdy się ponownie odezwał, był cichy i spokojny, i mógłby być żartobliwy, ale żaden z nich się nie przejął, więc miękkie „nie ma za co" zabrzmiało bardziej jak „dziękuję", „potrzebuję cię" czy „kocham cię".
Cas westchnął lekko.
- Umyjmy się i śpijmy... dobra? - wymamrotał Deanowi przy czole. Powoli wstał i również Deana pociągnął do pionu, uśmiechając się na widok grymasu na twarzy chłopaka. – W porządku z tobą?
Dean skrzywił się nieznacznie, potrzebując chwili, by się otrząsnąć, ale potem kiwnął głową i wymamrotał „w porządku". Podszedł do drzwi, otwarł je i sprawdził korytarz, po czym wyciągnął Casa i razem poszli do łazienki. Wzięli szybki prysznic, tylko dotykając się łagodnie i całując, a kiedy ponownie znaleźli się w pokoju Deana i Cas naciągnął już na nich koc, Dean był zbyt zmęczony, by przejąć się tym, jak mocno przywarł do mężczyzny.
Gdzieś na krawędzi snu na usta przybłąkały mu się jakieś słowa, zawisając w powietrzu i sprawiając, że Cas uśmiechnął się lekko.
- ... najlepsze święta w życiu...