*Maraton cz. 1/4*
* Clara *
Wracałam z drobnych zakupów. Chciałam oderwać się od myślenia o Andrésie. Minął już prawie miesiąc, a ja tęsknię za nim coraz bardziej. Nie wiem czy kiedykolwiek nauczę się żyć z tą raną. Mam wrażenie, że wcale nie posiadam już serca. Ma je Andrés, a ja już nigdy do niego nie wrócę.
Swoją drogą... ciekawe czy też jestem jego myślą gdy kładzie się do łóżka i gdy wstaje z niego rano. Każdy papieros, który palę przypomina mi o naszym pierwszym pocałunku, każdy łyk wina o naszych przygodach łóżkowych, każda łza o kłótniach, a każdy uśmiech o całej naszej historii.
Szłam powolnym krokiem do mieszkania. Zauważyłam kątem oka, że już przez dłuższy czas jakiś facet idzie za mną. Był brunetem o brązowych oczach, miał okulary. Był ubrany w marynarkę, co najmniej o rozmiar za dużą. Zdenerwowana stanęłam i odwróciłam się do niego. Mężczyzna również zatrzymał się i zaczął nerwowo czyścić swój płaszcz. Podeszłam do niego.
- O co chodzi? - chwyciłam go za krawat.
- Spokojnie. - wystękał i podniósł dłonie w geście kapitulacji. Przewróciłam oczami. Odsunęłam się od niego kawałek.
- Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie, bo nie jestem w humorze. - warknęłam w jego stronę i patrzyłam na niego wyczekująco.
- 2,4 miliarda euro. - powiedział. - Napad na 2,4 miliarda euro. - spojrzałam na niego z kpiną i lekko się zaśmiałam.
- To jakiś żart? - przeleciałam go wzrokiem. Mężczyzna patrzył na mnie poważnym wzrokiem. Mówił serio... zmarszczyłam brwi. - Cholera, ty mówisz poważnie. - skinął głową. - Jak mnie znalazłeś? - spytałam ciszej. Chwyciłam go pod ramię i zaczęliśmy zmierzać w kierunku mojego mieszkania.
- Szukam ludzi, którzy siedzą w tym już trochę. - stwierdził. - To nie będzie zwykła akcja.
- Rzeczywiście. - mruknęłam. - A może przedstawiłbyś jakieś szczegóły?
- Mam rozumieć, że wchodzisz w to? - spytał i poprawił nerwowo okulary.
- Nie mam nic do stracenia. - rzekłam zgodnie z prawdą. Straciłam już rodzinę, najlepszego przyjaciela i miłość życia.
- W takim razie jutro wieczorem, około 18, ktoś z moich ludzi przyjedzie po ciebie. - mówił cicho. - Spakuj trochę swoich rzeczy. Omówimy wszystko na miejscu. - odsunęłam się od niego.
Pogładziłam lekko jego ramię i skinęłam. Mężczyzna odszedł, a ja jeszcze przez chwilę patrzyłam na jego sylwetkę. Spadł mi z nieba, będę mogła zająć się czymś poza zmartwieniami.
* * *
Wyszłam z mieszkania ciągnąc za sobą walizkę. Jakiś dzieciak wylazł na balkon i machał mi.
- Będzie pani tęsknić? - spytał. Ughh irytował mnie przez cały czas, gdy tu mieszkałam.
- Nie. - sztucznie się uśmiechnęłam i przewróciłam oczami. Zauważyłam, że kierowca już jest. Stał odwrócony plecami i palił. - Może byś mi pomógł?! - rzuciłam ostrym tonem. Nie wyspałam się, a co za tym idzie, nie byłam w humorze. Mężczyzna zdeptał papierosa.
- Jak zwykle bardzo uprzejma. - odwrócił się w moją stronę, a ja zamarłam.
- Andrés? - złapałam się za usta, puszczając walizkę. - Co ty tu do cholery robisz? - zakręciło mi się w głowie z wrażenia. Byłam przekonana, że odpuścił. Że zapomniał. Że to, co nas łączyło minęło na zawsze.
- Stoję. - wzruszył ramionami. - Spodziewałem się raczej tego, że rzucisz mi się na szyję. Ale w końcu jesteś jedyna w swoim rodzaju i wysiliłaś się na jedyne co ty tu do cholery robisz. - zaśmiałam się lekko i zrobiłam to, czego chciał. Uwiesiłam się na jego szyi, a on pocałował mnie w czubek głowy.
- Przełóżmy czułości na później. Nienawidzę ludzi stąd i nie chcę robić przedstawienia. - mężczyzna zgodził się. Wpakował moją walizkę do samochodu i ruszyliśmy. - Mogłam spodziewać się, że 2,4 miliarda euro nie wzięło się znikąd. Andrés de Fonollosa i jego wszelkie sposoby.
- Lepsze to niż nic. - chwycił moją dłoń. Splotłam nasze palce i przyglądałam mu się. Nie mogłam nacieszyć się tego widoku. Znów był obok. - Mam coś napisane na czole, czy mnie podziwiasz? - uśmiechnął się w swoim stylu. Widać jego samoocena nie zmalała. Zarumieniłam się i spojrzałam przed siebie.
- Co z Martinem? - zmieniłam temat i westchnęłam. - Nie dostałam od niego żadnej wiadomości. Z resztą nie dziwię się...
- Ciężko mu z tym wszystkim. - odparł. - Może dystans pomoże mu wyleczyć rany. - milczał przez chwilkę. - Swoją drogą mogłaś pożegnać się ze mną, gdy postanowiłaś wrócić do Hiszpanii.
- A pozwoliłbyś mi wyjechać? - gładził swym kciukiem moją dłoń, a drugą ręką stukał palcami o kierwonicę.
- Nie. - wzruszył ramionami i spojrzał na mnie. Parsknęłam śmiechem. Było w nim tyle sprzeczności, ale to w pewnym stopniu sprawiało, że się w nim zakochałam. Bo zakochałam się w nim do szaleństwa. Straciłam rozum dla tego człowieka.
- Tęskniłaś za mną choć troszkę? - przerwał ciszę i wyrwał mnie z moich myśli.
- Może, odrobinę. - odrzuciłam włosy na plecy. Nie potrafiłam wyobrazić sobie przyszłości bez niego. Mimo, że znaliśmy się krótko to miałam wrażenie, że każda minuta bez niego jest minutą straconą.
- Wiesz, że twój znajomy mógł wczoraj stracić życie? - wspomniałam wczorajszy dzień.
- Tak? - zaśmiał się lekko i skręcił pojazdem w prawo. - Będziesz musiała go przeprosić.
- No nie wiem. - westchnęłam. - Mógł kulturalnie podejść i porozmawiać, a nie śledzić mnie przez pół miasta.
- Może go zawstydziłaś. - uniósł brwi do góry. - Też bałbym się podejść do takiej atrakcyjnej kobiety.
- Rzeczywiście... - przewróciłam oczami. - Ten napad... to też twój plan?
- Nie. - zaprzeczył. - To akuart pomysł mojego... znajomego. - odparł.
- A co z napadem na Bank Hiszpanii? - przeciągnęłam się lekko.
- Narazie nic. - wzruszył ramionami. - Być może nigdy nie dojdzie do skutku. - powiedział to z nutką zawodu w głosie. Przez jego twarz przeszła fala smutku.
- Był dla ciebie ważny. - przekręcilam się w jego stronę.
- Tak, był. - odparł. - Ale są rzeczy ważne i ważniejsze. - pogłaskał mnie po policzku. - Być może Martin sam będzie go kontynuował.
- Może. - westchnęłam. - Myślisz, że kiedyś mi wybaczy? To wszystko, co mu zrobiłam?
- Wybaczy, nie jest przecież głupi. - położył swą dłoń na moim udzie. - Zda sobie sprawę, że serce, nie sługa.
- Chyba masz rację. - westchnęłam. - Właściwie to dokąd jedziemy? Niczego się dokładniej nie dowiedziałam.
- Ciekawska... - uśmiechnął się i ścisnął moje udo. - Kierunek, Toledo.
- Toledo? - zdziwiłam się. Do głowy wpadł mi pewien pomysł, ale nie byłam pewna czy wynieść go na światło dzienne. Poprawiłam lekko sukienkę. Andrés musiał wyczuć napięcie z mojej strony i spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
- O co chodzi? - spytał, zwolnił nieco samochód.
- Stałoby się coś, gdybyśmy się trochę spóźnili? - niepewnie na niego zerknęłam.
- Nie mów, że czegoś zapomniałaś... - pokręcił głową. - Kupimy po drodze. - dodał po chwili.
- Andrés! - spojrzałam na niego oburzona. - Nie o to chodzi...
- Może mnie olśnisz, kochanie? - jego wzrok padł na mnie.
- Chciałabym załatwić pewną sprawę. - na jego twarzy pojawiła się ciekawość. Milczał. - Tak się składa, że po drodze do Toledo znajduje się miejscowość, gdzie mieszkałam gdy byłam jeszcze dzieckiem i... - przymknęłam oczy. - Chciałabym odwiedzić grób matki... i brata. - przełknęłam ślinę. - Moglibyśmy...
- Moglibyśmy. - odparł. Lekki uśmiech pojawił się na mojej twarzy.