W KOŃCU WYBIERAMY SIĘ Z NINĄ ODWIEDZIĆ SARĘ. Tym razem, nic nie powinno nam w tym przeszkodzić. Nie jestem pewna, jak delikatnie podpytać staruszkę o mamę i Emmę.
Od stresu pocą mi się ręce, a w gardle czuję wielką gulę, której nie potrafię ot tak przełknąć. Mam wrażenie, jakby świat kręcił się, szybciej niż robi to zazwyczaj.
— Tylko na spokojnie — ostrzega mnie Nina.
— Luz, nie mam zamiaru zamęczyć biednej staruszki, obiecuę — oznajmiam. — Chciałabym, tylko żeby mnie jakąś naprowadziła na prawdę.
Gdybym tylko miała w sobie odwagę, aby zadzwonić ojca i go o to zapytać. Może coś wie na ten temat. Ta, o ile w ogóle, by odebrał ode mnie telefon.
— Wiem, wiem, po prostu Sara to trudna osoba, często sama tracę cierpliwość, ale to przecież nie jej wina — naprostowuje Nina.
Weszłyśmy do środka, a opiekunka od razu przywitała nas uśmiechem. Ninę zna raczej o wiele bardziej niż mnie, ale mimo to, nie odczuwam jakiejś różnicy. Bardzo miła kobieta, nawet jeśli nadal staję przy tym, że Sara to Emily.
— Witaj Saro — mówię, kobieta uśmiecha się do nas szeroko.
— Jesteście sobie bliskie? To dobrze, powinnyście być. Musicie się chronić — mamrotała kobieta.
Spojrzeliśmy na siebie z Niną, nie do końca rozumiejąc słowa kobiety. Usiadłyśmy przy stoliku, po czym nalałyśmy sobie herbaty.
— Saro, czy mama i tata wspominali kiedyś pani, o eliksirze? — zaczyna pytać Nina. Spojrzenie Sary spochmurniało — Tylko nie zwykłym eliksirze, tylko takim, który daje wieczne życie.
— Nie chcę żyć wiecznie — odparła Sara.
— Jasne, ale może zna pani kogoś, kto chce? — dopytuje Nina.
Upijam łyka herbaty.
— Był taki jeden, on odwiedził mnie niedawno — odpowiada Sara, po czym — zrobił jej krzywdę... Właśnie... A-ale on nie chciał — mamrotała Sara.
— Rufus? Komu zrobił krzywdę? — pytam nieco zdenerwowana.
Boję się, że usłyszę imię mojej matki. Sara nie odpowiada, jedynie potwierdza, że chodzi o Rufusa, więc Nina postanawia przekierować rozmowę na trochę inne tory.
— Skąd pani zna tego Rufusa?
— Bawiliśmy się kiedyś razem w dzieciństwie — odpowiada kobieta z delikatnym uśmiechem.
— To chyba niemożliwe...
Patrzę na Ninę znacząco.
— Słodki był z niego chłopak — uśmiecha się Sara.
— Nino, pokaż Sarze zdjęcie Victora — zwracam się do dziewczyny, kiwa głową, zgadzając się ze mną i wyciąga fotografię.
— Saro czy znasz tego mężczyznę?
Oczy Sary rozszerzają się, jakby się czegoś bardzo wystraszyła. Najwidoczniej naprawdę tak jest, a ja sama zaczynam się bać.
— O nie, nie, nie. To on! — panikuje Sara. — On chce to zrobić, chce przeważyć szale żywota.
— Proszę cię, Saro. Przepraszam, przepraszam, Saro — Nina próbuje uspokoić staruszkę, a ja zastygam bezruchu.
— To on, on ich zabił, a teraz chce żyć wiecznie! — mówi Sara. — Spij już malutka, tatulek ci kupi czarne ptaszysko...
Więc Sara naprawdę znała Victora, jak i Rufusa, co jest przerażające.
Przygnębione i skołowane wracamy do domu Anubisa, darując sobie rozmowę na temat tego, co usłyszałyśmy. Przynajmniej na ten dzień chcę udawać, że wszystko jest całkowicie zwyczajne.
RANKIEM POCIESZAM MARĘ.
Nawet odpuściłam sobie śniadanie, aby przy niej być i jakoś podeprzeć na duchu. Trwa to już od godziny, nadal nie ma zbyt wielkich efektów, ale czego nie robi się dla przyjaciół. Mogę się nawet spóźnić na zajęcia, jeśli to jakoś pomoże Pannie Jaffray.
— Maro proszę cię, w żadnym wypadku Mick nie ma racji, nie jesteś wcale nudna! — wrzeszczę, pozbawiona krzty cierpliwości.
— Jestem! — jęczy w kołdrę Mara.
— Bo Mick Idiota Campbell tak powiedział? — pytam, wtedy do pokoju wchodzi Patricia.
— Maro? Mick czeka na ciebie na dole — informuje.
— Niech sobie czeka do śmierci — prycha Mara.
Patricia posyła mi pytające spojrzenie, wzruszam ramionami. Kto zrozumie zakochane nastolatki, bo napewno nie takie nastolatki, jak ja i Patricia. Williamson wzdycha i siada przy Marze.
— Jestem nudziarą! — jęczy zrezygnowana Mara i odkrywa twarz.
— Co ty gadasz, według kogo? — dopytuje rudowłosa.
— No bo jestem, przyznaj — burczy Mara. — Wyglądam nudno, zachowuje się nudno.
Wstaje i w końcu przebieram koszulkę do spania na koszulę mundurku. Przeczesuje włosy, patrzę na siebie w lustrze i stwierdzam, że ja wcale na ciekawszą nie wyglądam. Nie zgadzam się z Mickiem, ale ja i Mara zbyt mocno się od się nie różnimy z wyglądu.
— Jesteś super, nie marudź. Czekaj, czy to przez Micka?
— Mick obgadywał ją z Jerome'em i Alfiem, że pocałunek to pomyłka i tak dalej, no dureń po prostu — odpowiadam, bo wiem, że Mara nie ma zamiaru znowu o tym mówić.
Wtedy wpadam na pewien pomysł. Stoję przez kilka sekund z durnym uśmieszkiem na ustach, że nawet Patricię się niepokoi. Dziewczyna macha mi przed twarzą dłonią.
— Patricio masz może pożyczyć dodatkowe rajstopy? — pytam i uśmiecham się szerzej niż zwykle.
Patricia i Mara spoglądają na siebie, a potem na mnie. Przewracam oczami, w końcu mówię im o swoim planie, który ma zrobić trochę na złość Mickowi. Mara jest cudowna taka, jaka jest, ale Mick zrozumie to, jeśli troszeczkę podrasujemy dziewczynę.
Jeszcze nie wiem, że wszystko wymsknie się nieco spod kontroli.
Lubię robić makijaż.
Mimo że nieczęsto chce mi się malować swoją twarz. Mars trochę zbytnio się wczuwa i przekracza ustanowione przeze mnie granice w planie, jaki wymyśliłam. To niepokojące, ale rozumiem jej zachowanie, więc się specjalnie nie wykłócam. Sama również robię sobie mocniejszy makijaż oka.
Idziemy do klasy, w środku pomieszczenia od razu łapię kontakt wzrokowy z Williamson. Rudowłosa wyszła do szkoły wcześniej niż my. Kiedy tuż po mnie wchodzi Mara, wszystkim opada szczęka. To dosyć spora zmiana, więc cóż, sama bym się pewnie zdziwiła, gdybym w tym nie uczestniczyła od początku.
Wyraz twarzy Micka rozbraja wszystko.
— Nie musiałyście naraz zużywać wszystkiego — zwraca się do nas Patricia.
— Powiedz to jej — mówię bezgłośnie.
— Zluzujcie, pora na zmiany — mówi trochę aroganckim tonem Mara.
Pani Andrews od razu zwraca na nią uwagę.
— Maro czy ty masz w ustach gumę? — pyta. — Kto jak kto, ale ty powinnaś znać zasady tej szkoły, nie powinno się żuć gumy w klasie...
Mara wyciąga gumę i przykleja ją sobie za ucho, co powoduje u innych wyraz obrzydzenia.
— No dobrze, oddajcie mi pracę domową — nakazuje nauczycielka.
W tle tego wszystkiego słyszę, jak Mick nawołuje Marę, która usilnie go ignoruje.
— Maro? — mówi pani Andrews, chcąc odebrać od dziewczyny zadanie.
— Nie odrobiłam — burczy lekceważąco.
Odwracam się do niej nieco zdziwiona. Nie omawiałyśmy, aż tak daleko idącej zmiany. Po krótkiej nie zbyt uprzejmej wymianie zdań, między Daphne Andrews a Marą, kończy się na tym, że Mara musi zostać po lekcjach.
Bogowie, stworzyłam potwora.
Na zajęciach teatralnych robimy próbę próbnego tekstu Niny. Nie miałyśmy jeszcze zbytnie okazji, aby przy nim współpracować. Więc w żadnym wypadku się pod nim nie podpisuje. Nina uparła się, że na razie nie poprosi nikogo o pomoc.
— Jak byśmy mogło pomóc Ninie? Ktoś ma jakiś pomysł? — pyta Winkler, po krótkiej wymianie niezbyt pochlebnymi opiniami.
— Laski w bogini — mówi Jerome.
— Uwłaczające — wywracam oczami.
— Tak, zanotuje to jako sugestie co do garderoby — stwierdza niepewnie Winkler. Tak wszyscy wiemy, że pomysł odpada. — Alfie zdaje się, że chciałeś tu widzieć więcej akcji...
— I więcej szczegółów z historii Sary — wyrywa się nagle Amber.
Mamy ochotę zamordować ją wzrokiem.
— Kim jest Sara? — ciekawi się Winkler.
— To taka pani która...
— Ona pracuje w muzeum — przerywa Amber, Fabian.
— Właśnie — potwierdza Nina. — Pani z muzeum. Rudowłosa. Spod znaki bliźniąt.
— Co ona opowiadała?
— Coś więcej o plagach egipskich — wymyśla Fabian.
— Nino idź jeszcze do tej pani Sary i podpytaj o jakieś ciekawostki — nakazuje Winkler.
Po lekcji, przy szafkach rozmawiamy z Amber na temat jej zbyt długiego języka.
— Dziewczyno, proszę cię, rozumiesz, co oznacza "sekret"? — mówię zrezygnowana.
Kiedyś sprowadzi na nas kłopoty, a mamy ich przecież już tak wiele.
— Przecież zgodziliśmy się na wykorzystanie historii Sary, aby sprawdzić reakcje Victora — broni się Amber.
— Tak, ale nikt nie powinien wiedzieć, że ona nadal żyje i mieszka niedaleko — przypomina Nina.
— Amber, Victor porwał Rufusa, być może ma na sumieniu coś więcej. To niebezpieczne, aby miejsce pobytu Sary wyszło na jaw. Niebezpieczne dla niej — stwierdzam.
— Tam macie racje. Poprawie się — mówi.
— To nic, nieważne — odpowiada Fabian. — Jakoś z tego wybrnęliśmy. Częściowo masz rację, musimy wpleść kilka szczegółów z życia Sary.
— Tym razem Nino, usiądziemy nad tym razem — nakazuje stanowczo.
— W porządku — zgadza się dziewczyna.
— Mamy ważniejsze sprawy niż szkolny teatrzyk — burzy się Patricia.
— Aa zagadka...
— Dobra tam — przerywa Fabianowi — A co z eliksirem?
— Właśnie, też o tym pomyślałam — stwierdza Nina.
— A odpowiedzi nadal brak — mówi Amber.
— Dobra ludzie, zobaczymy, co będzie. Wymyślimy coś. Nie mamy wyjścia — pocieszam ich.
DO PÓŹNEGO WIECZORA siedzimy z Niną nad scenariuszem, obmyślając pierwszą i drugą sekwencję scen. Dopracowujemy szczegóły fabuły, której zarys już dawno mamy. Tym razem kusimy się wykorzystać więcej szczegółów życia Sary. Tak, jak postanowiliśmy. To męczące zajęcie, czuję, jakby ręka miałaby odpaść od pisania.
Opuściłam nawet kolację. W ogóle niewiele dzisiaj jadłam, zwłaszcza że ze śniadania także zrezygnowałam. Dlatego też dłuższy czas po rzuceniu szpilką postanawiam zakradać się po jakieś jedzenie. Zaglądam przez drzwi i upewniam się, że jest bezpiecznie. Victor smacznie śpi w gabinecie, jakby przez większość nocy balował.
Mimo to bardzo cichutko, na paluszkach schodzę po schodach, nie chce nikogo niepotrzebnie budzić i idę prosto do kuchni. Robię dla siebie trzy spore wegańskie kanapki. Jedną połówkę zjadam na miejscu, a resztę postanawiam zabrać do pokoju.
Wychodzę na korytarz, nagle na kogoś wpadam. Upuściłabym trzymane jedzenie, gdyby nie to, że Jerome mnie przytrzymał.
Wyswobadzam się z jego uścisku. Czuję się niezręczne, ale staram się tego nie pokazywać. Zachowując się, jak zwykle. No prawie jak zwykle.
— Jerome?! Fabian?! — dziwie się. To niepokojące widzieć ich razem o tej porze. Unoszę brew. — Tylko mi nie mówcie, że macie potajemną schadzkę.
— Alfie został w piwnicy — syczy Jerome, przyciszonym głosem. — Idziemy go ratować, jeśli nie chcesz pomoc, to spadaj.
Widocznie, musi być naprawdę zmartwiony o przyjaciela. Albo po prostu czuje się winny.
— Jak to został w piwnicy?! — panikuje. — Co wyście tam znowu robili?
— Poszedł po maskę, którą tam wtedy zostawił — oznajmia szeptem.
— Gratuluje — burczę.
— Mogłabyś pójść po Ninę, żeby otworzyła dla nas przejście? — pyta Fabian.
— Jasne — oznajmiam i wpycham Jerome'owo kanapki. — Odstaw to do lodówki.
Budzę Ninę, która jest równie zdekoncentrowana co ja. Wszyscy schodzimy do piwnicy, poszukując tam Alfiego. Misja ratunkowa i to dosyć przerażająca.
— Jeśli to jakiś żart... — zaczynam ostrzegawczym głosem.
— To nie żart, Appie — ucina Jerome. — Chcieliśmy się zemścić za to, że wydałaś nas Winklerowi, ale Alfie zapomniał maski. Zszedł po nią, Victor mnie zauważył, a Alfie... Alfie, już tam został.
— Alfie? ALFIE?! — nawołują Nina i Fabian.
Słyszymy dziwne dźwięki dobiegające z jednej z szafek. Nina otwiera ją, a tam zastajemy Alfiego.
— Alfie? Wszystko w porządku? Alfie? — wypije go Nina, trochę zbyt nachalnie.
— Jest w szoku, zaprowadźmy go do pokoju, niech idzie spać — postanawiam.
🥀