Rozdział 1

24 3 4
                                    


Każdy ma takie dni, w których nie widzi sensu w tym, co robi. Uznaje, że jego projekt tak naprawdę nie przyda się w ratowaniu ludzkości. Że tak naprawdę jego najnowszy eksperyment nie wniesie nic nowego do ludzkiego życia. Że jego najnowszy system dokarmiania mrówek nie przyczyni się do rewolucji kulturowej na świecie. Że praca jego życia pójdzie na marne.

Był 24 października 1922 r.

To był jeden z takich dni - dla mnie, dla Howarda Cartera, dla George'a Carnarvona. Byliśmy wyczerpani po kolejnym dniu przetrząsania Doliny Królów. Nie był to jednak zwykły dzień. Dlaczego? Ponieważ prawie do godziny 17 byliśmy przekonani, że coś znaleźliśmy. Wszystko zaczęło się od tego, że wykopaliśmy kość. Nie była duża, jej rozmiar porównałabym do mojego małego palca, jednak było to chyba jedno z największych znalezisk ostatnich dwóch lat. Przypuszczaliśmy, że może być to kość któregoś z budowniczych jakiegoś grobowca – możliwe że poszukiwanego przez nas grobowca Tutanchamona - który zginął w czasie wznoszenia go. Jak na skrzydłach popędziliśmy do naszego prowizorycznego laboratorium mieszczącego się w większym namiocie i kazaliśmy im zbadać owe znalezisko. Przez pół godziny siedzieliśmy jak na szpilkach. Nareszcie ktoś nas zawołał – musieliśmy wyglądać jak małe dzieci, liczące na piątkę ze sprawdzianu z tabliczki mnożenia. Niestety, dostały zero punktów.

Kość kota. Kota! Przecież to mógł być jakikolwiek kot, który padł akurat w tym miejscu. Dlaczego daliśmy się nabrać? Dlaczego pomyśleliśmy, że to coś cennego?

Zrezygnowani wróciliśmy do poszukiwań. Szwędaliśmy się jak duchy jeszcze przez kilka godzin, aż wreszcie uznaliśmy to za bezsensowne i wróciliśmy do naszej kwatery. Czuliśmy się wypaleni.

- Pamiętacie kiedy ostatnio coś znaleźliśmy? – spytał oskarżycielskim tonem lord Carnarvon. – Naprawdę nie po to wam to wszystko finansowałem.

- Przecież wiesz, jak wygląda sytuacja – Howard rzucił się do defensywy. – harujemy całymi dniami, czasem nawet nocami. Nie możesz powiedzieć, że nie. Przecież robisz to razem z nami. Satysfakcjonują cię znaleziska.

- Jakie znaleziska?? Jakie znaleziska?! Powiedz mi, Carter, kiedy ostatnio widziałeś jakieś ZNALEZISKO?

- Przecież...

- Aha, no tak, przecież dzisiaj wykopałeś wielkie znalezisko! Przypomnij mi, Carter, co to było?

- George...

- Co to było Carter?!

Howard westchnął. Wyglądał jakby miał się spłakać.

- To była – tu jego twarz jeszcze bardziej zobojętniała. – kość kota.

- Kość cholernego kota – Carnarvon wycedził każde słowo przez zęby. – Brawo, Howardzie Carter. Odnalazłeś kość kota. – mężczyzna podniósł się i wyszedł z namiotu.

Siedzieliśmy w milczeniu. Bardzo niemiłym milczeniu. Howard siedział ze spuszczoną głową. Rozglądałam się po namiocie. Łóżko – stolik – łóżko – stolik.

- Howardzie... - odpowiedziało mi milczenie. Wstałam i podeszłam bliżej niego. Kucnęłam i popatrzyłam w jego zaszklone oczy. – Oj Howardzie – Przytuliłam go najłagodniej jak umiałam.

- A może to faktycznie jest bez sensu? Może powinienem to wszystko rzucić w diabły i wreszcie założyć rodzinę?- rzucił. Uśmiechnęłam się lekko, ale on nie odwzajemnił gestu. Mówił na poważnie.

- Myślę że jedno nie przeczy drugiemu – posłałam mu miły uśmiech. – Ale Howardzie... Słuchasz mnie? – spytałam, bo utkwił oczy w jednym punkcie nad moją głową.

- Emm... tak, tak

- Posłuchaj mnie. Wiesz doskonale, jaki jest George. Wiesz również, że nie pierwszy raz ci tak nawrzucał. On ma naprawdę wybuchowy charakter. Nie mówię oczywiście, że nie powinieneś się tym przejmować, bo wiem że to raczej niemożliwe znając ciebie, ale po prostu nie bierz tego tak do siebie. Wiesz, że najpewniej jeszcze dziś przyjdzie i przeprosi. Hm? – dotknęłam jego twarzy i uśmiechnęłam się. Odwzajemnił uśmiech. 

Na tropie TutanchamonaWhere stories live. Discover now