Rozdział 2 - Szkoła

33 6 2
                                    

Aneta

Wstałam niewyspana i zaczęłam sobie mościć stanowisko przed komputerem. Nie bardzo przytomna dwa razy musiałam się wracać po właściwy zeszyt. Nie wiem czemu, ale zamiast zeszytu do matematyki zawsze brałam ten do angielskiego, a zamiast do polskiego trafiał mi się do WOS-u. Pod koniec wzięłam też koszyk z Żanetą i postawiłam obok komputera, żeby mieć ją na oku. Na szczęście żabka jeszcze spała, owinięta watą, może więc jeszcze się załapię na godzinę spokoju. Włączyłam komputer i jako jedna z pierwszych zalogowałam się na lekcję. Po dziesięciu minutach kolega z awatarem krasnala zapytał, czy to aby na pewno matematyka. Hm... Napis u góry ekranu się zgadzał, ale może dzisiaj jest konferencja? Chociaż to byłoby zbyt piękne, by być prawdziwym. No i miesiąc był taki sobie, bo w lutym z reguły niewiele się działo. Dla mnie to jest zawsze taki miesiąc w roku, którego wyróżniają tylko większe fale mrozu nad naszym miasteczkiem. Z nudów weszłam na portal informacyjny i szybko przejrzałam tytuły najnowszych wiadomości. ,,2021 w walce z koronawirusem". ,,Monitoring na osiedlu Zielona Łąka". ,,Ponowne otwarcie lodowiska na ul. Zimowej". ,,Zwycięzcy konkursu plastycznego o tematyce zimy". ,,Radny Nowak: Pola Przebaczenia pomyłką". ,,Technikum wspiera schronisko dla zwierząt - weekendowa akcja charytatywna". ,,Odnaleziono zwłoki zaginionego Łukasza Zalewskiego". Ostatnie miesiące 2020 roku naznaczyły szkoły w naszym miasteczku tragediami. Naszego liceum też nie oszczędziły.
-Do matury powinniście umieć zagadnienia, które wysłałam wam na skrzynkę mailową. -nauczycielka zaczęła bez zbędnych wstępów. Szybko wyłączyłam wiadomości i włączyłam „tryb słuchania" na lekcji. Ogarnęła mnie lekcyjna flegma. Niestety sielanka wykładowa nie trwała długo, bo z koszyka zaczęło dochodzić ciche kumkanie. Po dłuższej chwili część waty rozścieliła się dookoła koszyka, a na pałąku uwiesiła się Żaneta.
-No cześć.-powiedziałam, notując do zeszytu piątą linijkę jakiegoś kosmicznego działania matematycznego.
-No cześć. - odpowiedziała żabka i zaczęła się huśtać.
-Przypominam, że pod koniec lekcji kilku wybrańców wyśle mi notatki, żeby udowodnić swoją pracowitość podczas zajęć. W piątek kartkówka z trzech ostatnich lekcji. - kontynuowała nauczycielka, wyświetlając zadanie do przepisania.
-Aneta? - usłyszałam głos kolegi z awatarem krasnala. Po tonie wyglądało to tak, jakby tłumił rozbawienie. - Siedzisz nad stawem?
-Reh, reh, reh, reh, rrrabyt! Łuuu... Łuuu...
-Aneta, może lepiej wyłącz mikrofon. - powiedziała nauczycielka, a kilku uczniów parsknęło śmiechem.
-Żaneta! - ofuknęłam żabę.
-Aneta? - zapytała zaniepokojona matematyczka, więc szybko wyłączyłam mikrofon.
-Aneta. - potwierdziła żaba przekrzywiając łebek i wspinając się na monitor. Dobrze, że nie wyczuła stojącego w pobliżu kubka z herbatą - błyskawicznie wstawiłam go w bezpieczne miejsce. Szuflada to może dziwny schowek na takie rzeczy, ale sprawdza się. Z czystym sumieniem mogę polecić takie rozwiązanie opiekunom papierowych żab. Korzystając z przerwy w notowaniu, pozbierałam watę i z powrotem zgarnęłam ją do koszyka, po czym rozłożyłam się z zeszytem do polskiego. Żaneta z kolei zaczęła się huśtać na monitorze -to w lewo, to w prawo -jakby uprawiała gimnastykę. Swoją drogą to dość niezwykłe uczucie mieć żabkę za towarzysza na lekcji - na pewno sprawia, że czas szybciej leci.
-Żaneta? - zapytałam, coś sobie przypominając.
-Aneta? - odpowiedziała żaba, przesłaniając sobą strategiczne części ekranu.
-Pójdziemy do sklepu. - poinformowałam ją, sprawdzając w planie, o której kończę lekcje.
-Pójdziemy. Rrrabyt?
-Atrament i płatki śniadaniowe.

Dwie godziny później...

-Złaź z ekranu, przez ciebie tracę czas. - powiedziałam i po raz piąty tego dnia wsadziłam żabę z powrotem do koszyka.
-Ciebie tracę. Złaź! - odpowiedziała z pretensją i wskoczyła na klawiaturę, zaznaczając odpowiedź B na teście z polskiego. Pytanie zablokowało się, a czasu na kolejne wciąż ubywało. Westchnęłam z zazdrością. Jakie to żabie życie jest proste. Nie muszą znać się na epoce romantyzmu ani logarytmach, tylko na sposobach łapania much lub, w przypadku Żanety, na punktach sprzedaży atramentu. To mniej- więcej tak, jakbym musiała znać się tylko na rodzajach płatków śniadaniowych i tylko dlatego, że jest mi to potrzebne do życia. Żadnego, bo tak i już". Nagle coś mnie zastanowiło. -Żaneta?
-Aneta? - zapytała żaba kontemplując kabel łączący myszkę z komputerem.
-Bociany naprawdę jedzą żaby?
-Bociany naprawdę jedzą żaby. - potwierdziła.

Piętnaście minut później...

-Mam nadzieję, że test był prosty. - powiedziała polonistka śpiewnym głosem i otwarła podręcznik. Jako jeden z niewielu nauczycieli pokazywała się w kamerze i naprawdę cieszyłam się, że nie wymaga tego od uczniów. Bez kamerki było znacznie mniej niezręcznie i miało się trochę prywatności.

Żaneta

Siedzenie z Anetą na lekcjach było nudno-ciekawe. Z jednej strony ciągle patrzyła w monitor i trzecią godzinę oglądała film o różnych paniach i ich pasjach. W dodatku prawie nie rozumiała żabiego. A z drugiej strony mogłam jej podpowiadać. Aneta nie zawsze dawała sobie powiedzieć, ale czasami słuchała.
-Mamy mianownik, biernik i wołacz. Jakie jeszcze znacie przypadki?- rozbrzmiewało z mikrofonu.
-Aneta- podpowiedziałam, a Aneta spiorunowała mnie wzrokiem.
-Aneto, masz jakiś taki przeziębiony głos. - zauważyła nauczycielka.
-Tak no... Uroki sezonu zimowego. - mruknęła Aneta.

Pięć minut później...

-Rrrrabyt... Reh... Reh... Klik.
-Aneto, włącz proszę mikrofon. Wolę prowadzić dialog z uczniami, zamiast nic nie wnoszących wykładów. - powiedziała, a Aneta szybko odpisała coś na czacie.
-Przed chwilą działał, ale cóż... Kontynuujmy. - zdziwiła się pani w monitorze.
Nagle Aneta wstała i zaczęła się ubierać do wyjścia na dwór. Przyglądałam się teraz jej programowi i nie bardzo rozumiałam jej zachowanie. Czyżby uznała, że moje rady są tu niepotrzebne? Bo prowadząca program raczej uznawała je za konieczne, skoro się o nie upominała. Aneta ubrała jeansy, czarne kozaki, rękawice i czapkę. Po chwili owinęła szyję granatowym szalem i dopięła kieszenie szarej kurtki. Sprawdziła czy ma klucze i nożyczki, po czym zabrała mnie sprzed komputera.
-Są jakieś granice. - powiedziała, a jej głos odbił się upiornym szeptem na klatce schodowej. Zauważyłam też klepsydrę ze zdjęciem młodego mężczyzny, powieszoną na tablicy z ogłoszeniami. Zaczęłam się zastanawiać, ile średnio żyją ludzie. A potem ułożyłam się w jej kieszeni i zasnęłam. Moje serduszko było chyba jedyną częścią ciała, które potrzebowało jej bliskości bardziej niż tlenu.

Jesteś daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz