I

122 19 4
                                    

Czuję, że moja twarz
puchnie, a szum w uszach zagłusza placz Igora. On ma tylko dwa lata. Pomyślałam. Stał u progu salonu, ledwo trzymając się na nóżkach. To ostatni rozmyty i zamazany obraz, jaki pamiętam. Po piątym ciosie w twarz moja głowa odbiła się od paneli. Krzyk mojego synka, był tak przerazliwy, że słyszę go do teraz. Otwieram oczy pełne lez. Na szczęście to już za nami. Rozmyślałam.

- Mamusiu daleko jeszcze?

Jego głos wyrwał mnie z zamysłu.

- Kochanie, jeszcze bardzo, bardzo daleko. Musimy jechać przez całą noc. Ale możesz wtedy spać na moich kolanach.

Igorek spojrzał w okno autokaru, w którym się znajdowaliśmy. Końcówka września w tym roku przypominała środek lata. Poranki szroniły rosą i chłodem, ale w dzień temperatury były dosyć wysokie. Mieliśmy ze sobą tylko jedna dużą walizkę i torbę podręczną z jedzeniem. Nasze całe życie właśnie zostawilialiśmy z mijającymi za oknem kilometrami. Nie zostało nam nic, mieliśmy tylko siebie. Jeszcze czternascie godzin do końca podróży. Autokar, którym za kilka godzin powinniśmy przekroczyć granice kraju, był przeladowany ludźmi. Oczywiście, że posiadałam prawo jazdy. Jednak moje auto, mieszkanie i całt dobytek zostały w Polsce. Nie chciałam z tego nic. Jedyne czego pragnęłam, to uciec jak najdalej. Wpatrywałam się w okno bez celu. Czułam tylko obojetność, do tego, co zostawiamy za sobą. Strach przed jutrem był paraliżujący, ale determinacja przeważała. To był ten moment, w którym kobietę nie bylo w stanie zatrzymać nic. Okryłam niebieskim kocykiem mojego synka, który zasnął na fotelu i wyczekiwałam końca podróży. Ten sam kocyk kupiłam przed jego narodzinami. Igor nie rozstawał się z nim od pierwszych swoich chwil. Bardzo pragnęłam mieć dziecko, oby dwoje go pragnęliśmy. W pewnym sensie także myślałam, że dziecko ocali i ożywi nasze małżeństwo. No właśnie....
Na całą podróż miałam tylko kilka drobnych pieniędzy. Potrzebowałam ich, by zapłacić za toaletę. Modliłam się tylko, by autokar zawiózł nas do celu. Do mojej matki. Nie miałam z nią dobrego kontaktu. Och. Na pozór był dobry, lecz mało wiedziała o moim życiu. Zresztą nie miałam ochoty słuchać wywodów typu. " A nie mowilam?". Byłam bardzo nieszczęśliwa, ale kto by pomyślał? "Żona komandosa", trenerka personalna. Cudownego życie, u boku przystojnego antyterrorysty. Piekny synek, ładne mieszkanie, wspaniałe zdjecia i wpływowe towarzystwo. Szkoda tylko, że jedynie inna żona mundurowego, była w stanie zrozumieć przez co przechodziłam. W myślach kpiłam sama z siebie. Przecież byłam trenerem, motywatorką innych kobiet. Kochałam to co robię, uwielbiałam pomagać matkom i żonom, które zapomniały o swoim istnienieniu. Już nie chodziło o sam fakt metamorfozy ciała. Najcudowniejsze były przemiany psychiczne i sposobu myślenia. Gdy zaczynałam współpracę z którąś z kobiet, zawsze prosiłam o zdjecie sylwetki do późniejszego porównania. Nigdy się nie myliłam. Zauważyłam to, juz przy którejś z klientek. Gdy po trzech miesiącach metamorfozy, prosiłam o drugie zdjęcie sylwetki, dostawałam zazwyczaj to samo. Na fotografii nie było już kobiety z wyciągnięta bawełniana bielizną. Na drugim zdjęciu zawsze stała kobieta w nowej sexownej bieliźnie. Właśnie za to kochałam swoją pracę. Wedy wiedziałam, że udało się. Zmieniałam sposób myślenia, kobiet, które żyły samymi zakupami, sprzątaniem i gotowaniem. Bo przecież w pocie czoła biegały od szkoły, po plac zabaw, do garów i z powrotem. Tym czasem dostawałam setki wiadomości. W jaki sposób ja potrafię pogodzić pracę, dziecko, dom, treningi i dlaczego wyglądam tak dobrze. O to było pytanie. Nie zaczęłam trenować z powodu sylwetki.

Dochodziła godzina 20.00, to ostatnia przesiadka. Pomyślałam. Ja i mój synek zajęliśmy swoje miejsca na drugim piętrze. Numer 31 i 32 powiedział pilot autokaru. Było mi okropnie niewygodnie, ale wiedziałam, że nie mam wyjscia. Igor był zadowolony, że jedzie tak wysoko. Ja myślałam o jednym, toaleta jest na dole. Po niecałej godzinie krajobraz za szybą umykał z oczu. Robiło się ciemno, a w autokarze nastała cisza. Na 3 trzech telewizorach wielkości mojego tableta pan pilot włączył film. "Notting Hill" z Julia Roberts. Od razu pomyślałam, że kierowca i pilot muszą znać każdy tekst tego filmu na pamięć. Przecież pokonują tę trasę codziennie. Igor ściągnął skarpeteczki i wyciągnął nóżki na moich kolanach. Nie minęło 20 minut i spał, jak zabity. A ja nie miałam możliwości poruszyć się ani trochę.
Byłam okrutnie zmęczona, marzyłam tylko o prysznicu, łóżku i jedzeniu. Bolało mnie całe ciało. Po siedemnastu godzinach w autokarze dojechaliśmy na miejsce. Zabrałam bagaż od kierowcy i podążałam w stronę mojej matki. Czekała na parkingu w samochodzie.

-Babusia! -

Krzyknął Igor. Kompletnie nie zmęczony podróżą pobiegł do niej. Dosłownie wskoczył na nią. Szkoda, że ja nie pawałam takim entuzjazmem. Moje życie było roztrzaskane na najmniejsze drobinki. Nie widziałam żadnej koncepcji na jutro, ani na najbliższe godziny. Zbliżałam się do nich, zacisnęłam zęby. Mimo, że nigdy nie płakałam w towarzystwie mojej matki, wiedziałam, że zwyczajnie puszczą mnie największe emocje. Moje oczy były tak zmęczone, że słońce przykryte kilkoma chmurkami razilo mnie, jak lampy. W okół nie rozumiałam nic, słyszałam tylko bełkot znienawidzonego przeze mnie języka niemieckiego.

-Dziecko, jak Ty...-

Mama chciała dokończyć.

- Wiem, nie mam sił Mamo.-

Ostatnie słowo ugrzezlo mi w gardle, zacisnęło się tak, że moja głowa z klatką piersiowa zdawała się wybuchnąć. Puściło wszystko... Rozpłakałam się. Zawsze byłam silna i nie okazywałam przy rodzicach emocji. Tym razem czułam się, jak siedmioletnia dziewczynka, która wrocila ze szkoły z obdartymi kolanami i dwiema jedynkami. Nie wiedziałam co powiedzieć. Poczucie żalu, porażki, smutku, złości. Gorące, grube, ciężkie łzy nie płynęły. Leciały jak bomby, jedna po drugiej. Moja twarz jednak pozostała taka sama. Matka pokiwała głową, przytuliła Igora do piersi, objęła mnie drugim ramieniem.

-Czemu Ty nic nie powiedziałaś?

Pierwszy raz widziałam łzy w jej oczach. Ona rzadko płakała. Mimo to, poczucie porażki, które tłumiłam w sobie rozrywało mnie wewnątrz.

-Jedziemy do domu. -

Dodala, nie oczekując żadnej odpowiedzi.
Po czterdziestu minutach podjechalismy pod garaż. Weszliśmy do domu od strony ogrodu. Niewielki, ale uroczy perfekcyjnie wysprzątany ogródek. Pomyślałam tylko o tym, że z malutkim Igorem już nic nie będzie tu tak czyste, jakby moja matka chciała. Przeszklone drewniane drzwi z brązowymi antywłamaniowymi roletami prowadziły do kuchni. Nigdy tam nie byłam.

W Roli Głównej. Where stories live. Discover now