Rozdział 4 [odświeżony]

175 16 6
                                    


5 lipca 1976


Lipiec tego roku zapowiadał się wyjątkowo upalnie. Już ostatnie dni czerwca były nie do wytrzymania i wcale nie zapowiadało się, żeby w ciągu najbliższych dni ochłodziło się chociaż trochę. To z kolei strasznie nie podobało się Vivienne. Nie chciała chodzić w samych koszulkach, ale temperatura nie pozwalała jej na założenie, chociażby koszuli, żeby jakoś zakryć blizny. Mimo że wszyscy w domu wiedzieli o jej problemie i nawet nie zwracali uwagi na nie, to ona i tak nie czuła się dobrze, mając je na widoku. Kiedy chowała je pod ubraniami, łatwiej przychodziło jej niezwracanie uwagi na owe ślady. Jednak teraz kiedy była zmuszona chodzić w koszulce i część jej blizn była widoczna, nie mogła tego znieść. Fakt obiecała Regulusowi, że spróbuje je zaakceptować, ale nie umiała nie myśleć o nich. Kiedy widziała je za każdym razem jak przeszła obok jakiegoś lustra. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji był fakt, że w domu nikt nie patrzył się na nią dziwnie, ale Viv wiedziała, że tylko w domu będzie to tak odbierane. Jak wyjdzie na miasto, to ludzie będą się na nią patrzeć i to z kolei ją z lekka załamywało. Szczególnie że dzisiejszego dnia miała w końcu się spotkać ze swoją przyjaciółką. Mimo że umówiły się na zakupy na ulicy pokątnej, to zdawała sobie sprawę, że tam też będzie zmuszona wytrzymać ciekawskie spojrzenia innych czarodziei. Szczególnie że oni w porównaniu do mugoli pewnie domyślą się co lub kto zostawił jej takie blizny. 

Odwołanie spotkania nie wchodziło nawet w grę. Lily by ją zabiła, gdyby zrobiła to w ostatniej chwili. Zresztą mimo wszystko nie chciała tego robić. Nie widziały się od przerwy świątecznej, dodatkowo i tak musiała się wybrać na pokątną, żeby zrobić zakupy, chociażby do szkoły.

Długo zastanawiała się co na siebie założyć. Tak, żeby nie było jej zbyt gorąco, ale żeby też zakryć, chociaż większą część blizn. W końcu postanowiła założyć zwykłe jeansowe szorty i koszulkę z jednym z jej ulubionych mugolskich zespołów, The Beatles. Normalnie pewnie by ją związała, żeby było jej chłodniej, ale z wiadomych przyczyn teraz zrezygnowała z tego, po prostu wsadziła ją w spodenki. Na nogi włożyła swoje, już trochę zniszczone czarne trampki. Mimo wszystko jednak schowała do torebki swój kolorowy kardigan. Kompletnie nie pasował jej do całej stylizacji, ale ona go uwielbiała i nosiła tak często, jak to się dało. Schowała jeszcze portfel i zarzuciła sobie torebkę na ramię, wybiegając z pokoju.


W domu nie było nikogo, co wcale jej nie zdziwiło. Było po dwunastej, więc rodzice byli już dawno w pracy. Natomiast James z Syriuszem pewnie siedzieli w ogrodzie, jak mieli w zwyczaju od kilku dni.

Wyszła z domu i od razu skierowała się na ogród. Niby rodzice wiedzieli o jej dzisiejszym wyjściu, ale uznała, że powie też bratu. W końcu byli tylko we trójkę w domu, jeszcze któryś z nich zacznie panikować, jak zauważą, że jej nie ma.

- Jimmy, Black gdzie was znowu wcięło!? - krzyknęła, rozglądając się po ogrodzie.

- Tutaj – nagle usłyszała za sobą głos swojego brata i aż podskoczyła.

- Na Merlina debilu przestańcie tak robić – powiedziała, odwracając się do nich. Już po raz kolejny w ciągu ostatnich dni ją tak nastraszyli. Miała tego serdecznie dość, nie było nic zabawnego w skradaniu się do innych w pelerynie, ale jak widać jej brat i Syriusz sądzili inaczej. Za każdym razem byli bliscy uduszenia się ze śmiechu. A jej zdenerwowanie tylko dodatkowo ich bawiło. Nic do nich nie docierało, aż zaczęła się zastanawiać, czy może nie schować gdzieś im tej peleryny.

- Oj daj spokój Vii, to zabawne.– odezwał się okularnik.

- Dokładnie, The Beatles fatalny zespół, koszulka też taka sobie kwiatuszku – stwierdził Black, przyglądając się dziewczynie. Ta od razu zmrużyła na niego oczy.

till death do us part // huncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz