LX

313 27 20
                                    

            Życie wróciło na właściwe tory, Ron pogodził się z Hermioną, więc oni razem z Harry'm dowoli mogli wrócić do wiecznego spiskowania i łamania wszelkich możliwych zasad. Również sprawy miały się całkiem dobrze pomiędzy pewną Gryfonką, a pewnym Ślizgonem. Jedynie nauki było więcej niż zawsze, SUMy się zbliżały, a Ginny nie wyrabiała, jakby tego nie było dość, Potter zwiększył liczbę treningów przed meczem z Hufflepuffem. Padła na kanapę przed kominkiem w Pokoju Wspólnym i wydała z siebie bliżej nieokreślony jęk.

- Zabij mnie, Colin, zabij! Raz a porządnie i będzie po sprawie!

- Ruszaj dupę, bo się spóźnimy na Numerologię!

- Ty mi tutaj nie mów, że mam ruszać dupę! – zagroziła.

- Bo?

- Bo powiem Vector, że nie policzyłeś nic, tylko wpisałeś randomowe wyniki!

- Zrobiłaś dokładnie to samo!

Złapała się za serce.

- Myślałam, że się przyjaźnimy! – dramatycznie odbijając się od ścian wyszła na korytarz.

- Kobiety... - westchnął biedny Creevey.

                         Po kolacji zasypiała, czy ze znudzenia, czy zmęczenia, któż wie? A przed nią był jeszcze szlaban... Dobra, może trochę ją poniosło na ostatniej Obronie Przed Czarną Magią, ale Snape dał jej Okropny za wypracowanie na trzy stopy, które pisała przez cholerne cztery godziny! To co? To ,,niechcący" trafiła w niego zaklęciem, gdy ćwiczyli akurat Expulso. Gdy się podniósł z ziemi, posłał jej mordercze spojrzenie, iż Rudowłosa praktycznie czuła, iż powinna sama położyć się do trumny, zresztą myślała, że tak właśnie będzie wyglądać szlaban – profesor zakopie ją żywcem.

- Dobry wieczór. – mruknęła wchodząc do umówionej sali.

- Czy ja wiem, czy taki dobry. – odrzekł cierpko.

A powinnam robić zadanie z Transmutacji. Będę siedzieć nad tym do rana...

Czuła się żałośnie, kolejna nieprzespana noc się zapowiadała.

To chyba czas uzależnić się od kawy.

- Siadaj, Weasley.

No to usiadła. Nawet jego wredny głos jej nie pobudzał. Mogłaby na mrozie stać, być w jeziorze, obojętnie – wszędzie by zasnęła.

- Przepisz tę księgę.

- Ale ona ma z trzysta stron. – zauważyła.

- Masz mnóstwo czasu. – skrzywił się, co chyba miało być ironicznym uśmieszkiem w jego wykonaniu. - Wrócę tu. – a potem zostawił ją w kompletnej ciszy.

Ziewała i przepisywała, wiele nie było trzeba, by rozbolała ją ręka. Zegar tykał wybijając kolejne godziny.

- Czy to piekło, Merlinie? Najwyraźniej. – powiedziała do siebie, dlatego, gdy usłyszała odpowiedź, aż podskoczyła ze strachu.

- To lochy.

Uniosła głowę, Malfoy posyłał jej uśmiech opierając się o framugę.

- Widzę, że zabawa przednia, to chyba nie będę przeszkadz...

- Czekaj!

Roześmiał się cicho.

- Czy Snape jest sadystą?

- To jest pytanie retoryczne. – usiadł obok niej, oparła głowę o jego ramię. – Nie myśl, że napiszę to za ciebie!

- Mmhm. – wymruczała. Co miała poradzić? Oczy same jej się zamykały, a w dodatku czuła jego ciepło, tak przyjemnie, już prawie była w objęciach Morfeusza.

          

- Kawy?

- Mmhm...

Delikatnie wstał, a ona nachyliła się nad książką, nawet nie widziała słów. Była coraz niżej, a świat, jakoby szeptał...

- Oh, Ginny... - westchnął Draco. Wrócił z dwiema kawami, lecz ona już spała. Obserwował, jak uroczo marszczyła nosek, gdy tak bezwładnie oddychała.

Uważnie przyjrzał się jej pismu, a następnie wziął się do roboty.

                   Coś ją uszczypnęło.

- Auć! – zaraz jednak ucichnęła, bo usłyszała kroki na korytarzu.

Snape.

Spięła się.

Przecież zapisałam może czterdzieści stron! Już po mnie!

Spojrzała na swoją pracę, szeroko otworzyła oczy, gdy zrozumiała, że znajduje się na ostatniej stronie.

Ale jak? Przecież...

Snape wziął obie książki i oglądnął, coś tam wymruczał pod nosem, ale nareszcie rzekł:

- Możesz iść.

Zostawił ją samą. No...nie do końca samą... Ślizgon wstał i otrzepał się z kurzu. Nie miał czasu, by skryć się w lepszym miejscy, niż za starą szafą.

- Draco. – szepnęła. – Dziękuję.

Wziął ją w ramiona.

- Oh, dam radę iść. – zachichotała. – Trochę już się rozbudziłam.

- Nie wyglądasz. – po prostu chciał ją zanieść pod samą wieżę. Może i tej nosy długą się na nią patrzał, ale zawsze mogło trwać to jeszcze chwilę dłużej.

- Jak się odwdzięczę? – znów oparła głowę na jego ramieniu, czuł jej oddech na swojej szyi, więc przeszedł go niezwykle przyjemny dreszcz, omal nie zatrząsały mu się nogi.

- Możesz wziąć odpowiedzialność za walentynki.

- Boisz się mnie zaprosić? – postanowiła się podroczyć.

Trochę.

- Teraz to już nie mój problem. To ty zapraszasz mnie.

- Należy ci się.

Miała jeszcze trochę czasu.

                      Ranek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, a Draco postanowił pozbyć się worów pod oczami, więc wyciągnął korektor, a do łazienki, jakby nigdy nic, wszedł Zabini.

- Maluj się, maluj. Ja tylko chcę się czegoś dowiedzieć.

- Zapewne czegoś, co kompletnie cię nie dotyczy. – odparł Malfoy, w końcu jego przyjaciel kochał wkładać nos w nieswoje sprawy.

- Coś późno w nosy wróciłeś...

Oczywiście chodzi o to.

- ...czyżbyś zabalował z Ginny? – poruszył brwiami.

- Raczej bym tego tak nie nazwał. – nie było sensu wykręcać się z odpowiedzi. Blaise męczyłby go tak długo, że w końcu i tak by mu powiedział.

- Znaczy?

- Ona spała. – odpowiedział rozsmarowując maź.

- Nie mów, że ona zasnęła podczas..?! – zapytał wyśmiewczo.

- PODCZAS SZLABANU! – sprostował natychmiastowo. Jak Zabini mógł pomyśleć, że on i Ginny...że oni coś...r o b i l i.

- Oh, przyjacielu. Musisz się bardziej starać. – poklepał go po plecach. – Aż nie wierzę, że to mówię, ale może pójdziemy pooglądać ich trening?

Ryzykowne wybory Draco Malfoy'aWhere stories live. Discover now