Przebudziłam się, gdy poczułam delikatne pocałunki na policzkach. Rozwarłam powieki i spojrzałam na lewą dłoń. Po chwili przeniosłam wzrok na Andrésa, który uśmiechał się. Oczy miał lekko zaspane. Leżałam na nim.
- Wyspany? - dotknęłam jego policzka. Wtulił się w moją dłoń.
- Nawet. - wzruszył ramionami. Jego ręce wylądowały na moim tyłku. Przeleciał mnie wzrokiem. - Powoli będziemy musieli wstawać, bo mój braciszek nam zrobi piekło na ziemi.
- Tak mi się nie chce... - wtuliłam się w niego, a on zaśmiał się lekko.
- Leniuszek. - przywarł do mojej szyi.
- Ale twarz mnie szczypie. Chyba wczoraj przesadzliliśmy z tym słońcem, ty też jesteś cały czerwony. - zaśmialiśmy się. Usłyszęliśmy pociągnięcie klamki. Andrés chwycił za koc i przykrył nas szybko. W drzwiach stanął czerwony, jak burak, Profesor. - Puka się. - Andrés przymrużył oczy. - Jesteś taki mądry, ale nie wpadłeś na to, że z rana dwoje kochanków może robić przyjemniejsze rzeczy niż spanie? - jego brat poprawił nerwowo okulary. Otworzył usta, lecz szybko je zamknął. Ponowił czynność kilka razy. Uniósł palec do góry i nabrał powietrza.
- Zapraszam na lekcję. - wydukał. - Ale najpierw się no... ubierzcie. - pomachał rękami i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Spojrzęliśmy na siebie z Andrésem i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Od dziś zamykamy drzwi na klucz. - stwierdziłam i zwlekłam się z niego. Podeszłam do szafy.
- Dobry pomysł, kochanie. - stanął obok mnie. Ogarnęliśmy się i poszliśmy na lekcję.
* * *
Z
upełnie nie mogłam się dziś skupić. Andrés najwidoczniej też. Wciąż posyłaliśmy sobie znaczące spojrzenia.
Po zajęciach udaliśmy się na dwór. Wszyscy usiedliśmy przy stole. Andrés nalał wszystkim wina i wstał dumnie oglądając się po wszystkich.- Chciałbym coś uczcić. Kochanie? - podał mi dłoń. - Zaręczyliśmy się. - mówił, patrząc na mnie.
- O cholera! - Nairobi pisnęła. W sekundzie wypiła lampkę wina. Najpierw rzuciła mi się na szyję, a później Andrésowi. - Gratuluję! - piszczała szczęśliwa. Później każdy po kolei zaczął nam gratulować. Na samym końcu podszedł do nas Martin. Wyglądał na zmęczonego, chyba nie spał w nocy.
- No, gratulacje. - przytulił mnie delikatnie. Andrésa poklepał lekko po barku i odszedł na swoje miejsce.
- No to kiedy możemy się spodziewać ślubu? - Nairobi potarła ręce.
- Po napadzie. - odparliśmy zgodnie z Andrésem. - Teraz nie będzie na to czasu, sami dobrze wiecie. - Martin parskął śmiechem. Wszyscy spojrzęliśmy na niego.
- Widzę, że bardzo optymistycznie do tego podchodzicie. - dolał sobie wina i patrzył na czerwony trunek. - Będzie gorzej niż mieliście w mennicy. Na pewno ktoś zginie. - atmosfera robiła się napięta. - Nikomu tego nie życzę, ale co jeśli padnie na was? Nie będzie się komu żenić. - uśmiechnął się sztucznie.
- Dowodzę tym skokiem i tym razem zrobię wszystko, żeby... - Andrés zaczął.
- Podejrzewam, że podczas napadu na mennicę miałeś podobne zamiary, a jednak zginęło was tam trochę. - Andrés zmarszczył czoło. - Tych dwóch facetów, a na sam koniec naraziłeś jeszcze siebie. - zamilkł. - No i swoją przyszłą żonę. - brunet wstał. Chciałam go zatrzymać, lecz ten podszedł do Martina, który również podniósł się do pionu.
- Do czego zmierzasz? - popchnął go. Wszyscy patrzyliśmy na to w milczeniu.
- Kompletnie nic. - odezwał się Martin, ale patrzył na Andrésa z kpiną. Czarnooki złapał go za kołnierz. Wstałam i szybko podeszłam do nich.
- Odpuść. - poprosiłam Berlina. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę. Po chwili wziął zamach i uderzył Palermo, który w momencie upadł. Andrés zacisnął dłonie na jego szyi. - Puść go. - próbowałam ich od siebie oderwać. Profesor chciał mi pomóc, ale Andrés popadł w jakąś furię. Pochyliłam się i ujęłam twarz bruneta w swoje dłonie. - Puść go, proszę. - powtarzałam. W końcu jego uścisk zelżał na sile. Profesor pomógł wstać Martinowi. - Co to miało być? - pokręciłam głową. Odeszliśmy na bok.
- Nie będę dawał się obrażać. - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Westchnęłam ciężko.
- Przestań odpowiadać na prowokujące zaczepki. - pogładziłam jego dłoń. - Przecież to, co się stało, to nie twoja wina kochanie. Nikt ci nie ma tego za złe.
- Ktoś jednak ma. - spojrzał w kierunku Martina. Chyba się na nim zawiódł. - A nawet go tam nie było.
- Nie słuchaj Martina. On... - zawahałam się i nie wiedziałam, czy powinnam to mówić. - Chyba wciąż coś czuje do ciebie. Pewnie jest zazdrosny o to wszystko. - pocałowałam go lekko w policzek. - Odpuść. Poza tym powinieneś bardziej nad sobą panować.
- Wiesz jaki jestem. - objął mnie w pasie.
- Pracuj nad sobą. - przyciągnął mnie bliżej siebie. - Ciężko nad tobą zapanować, gdy się wściekniesz.
- Daj spokój. - mruknął i przyssał się do moich warg. Odwzajemniłam pocałunek.
- Gołąbeczki, chodźcie na śniadanie, bo zaraz nic nie będzie. - zawołała nas Raquel. Powróciliśmy do stołu. Martin odszedł do pokoju. Jedliśmy rozmawiając na różne tematy.
* * *
Praktycznie cały dzień miałam w głowie słowa Martina. Z jednej strony było mi przykro przez to, co powiedział, ale z drugiej, to Andrés nie powinien się tak unosić.
- Powinniśmy porozmawiać z Martinem. - wstałam z łóżka i stanęłam obok bruneta, który coś analizował przy biurku.
- Chyba żartujesz? - spojrzał na mnie, jak na wariatkę. Ktoś wszedł do pokoju.
- Och, Martin. - uśmiechnęłam się lekko. - Właśnie mieliśmy do ciebie iść. Andrés? - pociągnęłam go za rękaw, żeby wstał.
- Nie wysilaj się, żeby mnie przeprosił. - głos zabrał szatyn. - To ja przesadziłem. - dodał. Brunet uśmiechnął się nieznacznie. Wątpie, że tak szybko miał zamiar odpuścić. - Przepraszam. - podał rękę do Andrésa, który zaraz ją ścisnął.
- Widzisz najdroższa? - przyciągnął mnie do siebie zaborczo. - Zawsze wszystko kończy się dobrze. - cmoknął mnie w nos. Widziałam, jak Martin się spina. - Zwłaszcza, gdy mogę skończyć pocałunek o tutaj. - przyssał się z pasją do moich warg. Robił to specjalnie, żeby Martin czuł się zmieszany. Andrés lubił ranić ludzi, którzy urazili go w jakikolwiek sposób. - A może powinienem zejść niżej, co? - zaczerwieniłam się.
- Chyba przeszkadzam. - szatyn złapał wściekle za klamkę.
- Nie. Siadaj. - wskazałam głową na fotel. Sama odsunęłam się od Andrésa i usiadłam na kanapie. - Jak się trzymasz? - spytałam, gdy usiadł. Idiotka... miałam ochotę walnąć się w czoło za to pytanie.
- Nie narzekam. - zaśmiał się lekko. - Na pewno nie tak dobrze, jak u was. - Andrés usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem. Po chwili przywarł do mojej szyi. Odsunęłam się.
- Berlin! - zdenerwowałam się na niego.
- Berlin? - zdziwił się. Nie lubił, gdy mówiłam do niego po pseudonimie.
- Zostawiam was samych, porozmawiamy jutro. - Palermo wstał.
- Ale... - chciałam coś dodać, ale wyszedł. - Zadowolony z siebie jesteś? - powiedziałam z wyrzutem do bruneta.
- Mhm... - mruknął, chciał się do mnie przysunąć, ale odwróciłam się i opadłam na łóżko.
CZYTASZ
I że cię nie opuszczę... || Berlin || La casa de papel ||
Fanfiction>> Kontynuacja książki ,,To (nie) miłość" << Rajskie i bezstresowe życie Andrésa i Clary momentalnie się zmienia, gdy Profesor ponownie kontaktuje się z resztą bandy. Plan napadu na Narodowy Bank Hiszpanii, który był początkiem znajomości ukochanych...