— No tak, a ten znowu z tą całą Cho — burknęła Claris, co nie było żadną nowością dla Dorothy i Floyda.
Szli właśnie na śniadanie do Wielkiej Sali, kiedy minęli Diggory'ego i Krukonkę na korytarzu. Co prawda, nie był to pierwszy raz. Widywali ich tak prawie każdego dnia.
— Od dwóch tygodni wszędzie widzę ich razem. I wiecie, co? — zapytała, ale żadne z nich nie wiedziało, co dziewczyna chce powiedzieć. — Przez tą Chang mniej ze sobą rozmawiamy.
Dorothy zerknęła na Floyda, który starał się ignorować tę rozmowę.
— To zapewne kolejna jakaś jego głupia fanka — kontynuowała Claris. — Kiedy on zrozumie, że to nie są odpowiednie dziewczyny dla niego?
Był wczesny ranek i dokładnie miesiąc od urodzin bliźniaków Dench. Kłótnia między przyjaciółkami już dawno poszła w zapomnienie, a teraz kolejnym tematem do marudzenia dla Claris, była nowa znajoma Cedrica.
— Wiecie, on powinien sobie znaleźć dziewczynę, która będzie z nim szczera. Rozumiecie? — zadawała pytania, ale nikt jej nie rozumiał. — To musi być ktoś, kto będzie... — zawahała się. — Wiecie, ktoś taki..., taki...
— Jak ty? — parsknął Floyd, na co został spiorunowany wzrokiem.
— Przecież nie mówię o sobie. Chodzi mi o to, że te wszystkie jego fanki to puste lale, które nic, tylko chcą go, bo gra w Quidditcha. Wiecie, szukający, do tego prefekt. Brzydki też nie jest. Dziewczyny lubią takich.
Dorothy nie mogła się z nią nie zgodzić. Nie ona jedna wiedziała i widziała, że Cedric powodzenie u płci przeciwnej miał dość spore. A może nawet i najlepsze w szkole. Z drugiej jednak strony, nie potrafiła zrozumieć zazdrości Claris. Albo o czymś nie wiedziała, albo jej przyjaciółka zbyt poważnie traktowała przyjaźń z Puchonem.
— No, no, no. Zobaczcie dziewczyny — odezwał się Floyd, kiedy weszli przez masywne drzwi do Wielkiej Sali.
Niemal natychmiast cała trójka rozejrzała się po pomieszczeniu, zapominając o temacie Krukonki.
Nadszedł poranek, w którym Wielka Sala została udekorowana na przyjazd delegacji szkół magicznych. Na ścianach wisiały banery, a każdy z nich reprezentował inny dom w Hogwarcie. Zbroje rycerskie lśniły, a portrety na ścianach, błyszczały nowością. Szkoła została gruntowanie wysprzątana na przybycie gości, a wszystko to wiązało się z nadchodzącym Turniejem Trójmagicznym.
Zagłębiając się w pomieszczeniu, rzucił im się w oczy transparent wywieszony nad stołem nauczycielskim, przedsawiający herb Hogwartu.
— No i w końcu tu jakoś wygląda — zaśmiał się Floyd, zajmując miejsce przy stole. Te, co zawsze, czyli naprzeciw okna. — Podoba mi się, kiedy w Wielkiej Sali jest coś więcej, niż tylko te ogromne stoły i świecie nad głowami. Chyba przyznacie mi rację, że teraz jest tu jakoś przytulniej.
— Ach, tak oczywiście. Zwłaszcza, gdy ogromne transparenty wiszą nam nad głowami — fuknęła ze złością Claris, nalewając sobie do szklanki soku wiśniowego. — Ale dobra, nieważne. Wróćmy do tematu Cedrica i jego nowej faneczki.
Nagle wybrzmiało jednogłośne jęknięcie Dorothy i Floyda.
— Dość o Cedricu i Cho — wyjąkała Dorothy, błagając, żeby Claris zaprzestała. — Nie mam ochoty o nich słuchać.
Dench zmarszczyła swoje ciemne brwi i spojrzała na nią mrużąc wzrok.
— Dobrze, niech ci będzie. Zapomniałam, że ty Cedrica nienawidzisz, więc ciebie nie obchodzi to, z kim się całuje po kątach.
CZYTASZ
Przy zachodzie słońca ~ Cedric Diggory
Fanfiction✼ Rozpoczęcie czegoś na nowo mogłoby się wydawać doskonałym pomysłem. Tylko, jeśli w grę wchodziła przyjaźń, która niegdyś nie miała prawa istnieć, pojawią się komplikacje i uczucia, dość ciężkie do rozwikłania. Opowieść o paskudnych rogalach, trud...