Rozdział 10 | Wyprawa do Rumowiska

40 3 17
                                    


11.04.ANNO ROWANI


Wszyscy ochotnicy mieli się zebrać przed wejściem do Zajazdu. Dzień był pochmurny, ale gdzieniegdzie promienie słońca przebijały się przez kurtynę chmur. Bora zastanawiała się, czy będzie padać. Deszcz mógłby wiele zmienić, ale wątpiła w to, że Rowan odwołałby swoje przemówienie. Niezależnie od warunków, przedstawienie musi przecież trwać.

Zdawało się, że przybyła jako pierwsza. Postanowiła więc, że poczeka na zewnątrz. Zaczęła krążyć w tą i z powrotem, zastanawiając się nad tym, co może się dzisiaj wydarzyć. Jaką propagandę tym razem sprzeda ludziom Rowan? Nie ma co, ten człowiek jest naprawdę niezłym mówcą, patrząc na to, ile ludzi mu uwierzyło.

– Jak tam humorek? – spytał Nico, podchodząc do dziewczyny. Stanął koło niej, po czym zapalił papierosa. Widząc zdegustowany wzrok szatynki, dodał: – No weź, chociaż ty nie rób dramatu o to, że lubię sobie zapalić.

– No wiesz, ludzie różne rzeczy lubią. Twoja decyzja, czy chcesz się truć czy nie – powiedziała z lekka się odsuwając, by nie wdychać dymu. – A co do nastawienia to jestem naprawdę ciekawa, co tam się dzisiaj wydarzy. Facet ma nieźle gadane, więc nic dziwnego, że ludzie tak ślepo za nim idą. Dobrze chociaż, że nie wszyscy są tak przesiąknięci propagandą.

– Ta... – mruknął, wpatrując się w niebo. Wypuścił dym z ust. – Ale większość. I nic się na to nie poradzi...

Zamyśliła się.

– Moim zdaniem na pewno da się coś zrobić. Jeszcze nie wiem co, ale zawsze jest jakaś opcja. Z mojego doświadczenia wiem, że zwykli ludzie nie są źli, a przynajmniej dość spora ich część. Wszystko kwestia tego, kto jest u władzy i co im się wmawia.

– Ta, jasne. – Uśmiechnął się do niej krzywo. – Ale to nie zmienia faktu. Ludzie są podli. A ich poglądy są zbyt głęboko zakorzenione w nich samych, by jakkolwiek je zmienić.

W takich momentach jak ten, Bora zaczynała się zastanawiać, czy jakiekolwiek porozumienie w ogóle jest możliwe.

– No cóż, pójdziemy to zobaczymy, jak się ma sytuacja. A tak w ogóle to wiesz, gdzie jest Solvi?

Wzruszył ramionami.

– Nie mam bladego pojęcia, ale... – odparł, wypuszczając dym z ust. – O wilku mowa.

Solvi wyskoczyła przez okno jadalni z pierogiem w garści i zaraz podleciała do nich w ptasiej formie, jednocześnie słysząc za sobą groźby Juliana, mówiącego coś o kradnięciu jedzenia.

– Wybaczcie spóźnienie, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. – Przełknęła. – To co, idziemy?

– A gdzie pieróg dla mnie?! – jęknął zasmucony Nico.

Spojrzała na niego rozbawiona i wyjęła kilka pierogów zapakowanych w woreczek.

– Julek mnie chyba zabije, ale było warto. – Puściła mu oczko.

– Jeju, kocham cię, babo.

– Tak w ogóle to idziemy na piechotę, czy mamy jakiś inny transport? – spytała, ruszając drogą w dół.

– Jak chcecie, to możemy jechać. – Nico uniósł brwi i uśmiechnął się chytrze.

– Też cię kocham, ale opcja z tobą za kółkiem jest troszkę niepokojąca. Tak tylko troszeczkę. – Odpowiedziała nieco sarkastycznie. Nie spodziewała się, że Nico będzie jeździł przepisowo, a chciała jeszcze trochę pożyć. – Chociaż coś mi mówi, że to jednak lepsza opcja, skoro drugą jest turlanie się te kilka kilometrów tylko po to, żeby przejść kolejne kilkanaście w mieście. – Rzuciła chłopakowi spojrzenie wyrażające mniej więcej: ,,Tylko nas nie zabij, proszę.''

RIP. Tom I. Opowieści z AzyluWhere stories live. Discover now