01. 10

483 50 38
                                    




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY:
Rodzina Lupin

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY:Rodzina Lupin

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


JAKIMŚ CUDEM UDAŁO IM SIĘ DOTRZEĆ NA MIEJSCE, zanim zamienili się w dwa sople lodu. Dom Remusa mieścił się w spokojnej, dość skromnej dzielnicy, prawie na skraju Londynu. Był prawie identyczny, jak reszta posiadłości na tej ulicy. Różniły się jedynie drobnymi szczegółami: tu ktoś pomalował płot na inny kolor, tu ktoś posadził przed domem wielkie drzewo, a tam z okiennic zsuwał się bluszcz. Dom Lupinów nie miał żadnych takich udziwnień i na pierwszy rzut oka widać było, że nie mieszkają tam szczególnie zamożni ludzie. Mógłby uchodzić nawet za ponury, gdyby nie całe mnóstwo roślin dookoła. W tej chwili z większości pozostały już same badyle, ale latem musiał wyglądać magicznie. Edith wypatrywała przez chwilę jednego krzewu, ale wreszcie dostrzegła charakterystyczne łodyżki lawendy, o której kiedyś rozmawiali.

Nagle w oknie pojawiła się jakaś zarumieniona kobieta o pulchnych policzkach. Gdy jej spojrzenie spotkało się z dwoma postaciami stojącymi na zewnątrz, natychmiast rzuciła swoje uprzednie zajęcie i zniknęła za ścianą. Usłyszeli jakieś niewyraźne wołanie z środka, które przypominało coś na wzór "już są!", a chwilę później zamek w drzwiach zaczął się przekręcać.

— Och, nareszcie jesteście! — powiedziała kobieta, wybiegając na ścieżkę. Remus już otworzył bramkę i miał zamiar przepuścić Edith, przed sobą, ale dziewczyna odmówiła i złapawszy kurczowo rękaw jego płaszcza, schowała się za jego plecami. — Tak dawno cię nie widziałam, skarbie. — W tym czasie matka wzięła jego twarz w dłonie i zniżyła do swojej wysokości, całując oba policzki. — Ależ ty wyrosłeś. Zaraz nie zmieścisz się pod sufitem. Dobry Boże, jesteś taki chudy. Czy oni w ogóle dają ci jedzenie w tym całym Hogwarcie?

— Mamo...

— Ty musisz być tą całą Edith, prawda? — zapytała, nie zwracając uwagi na jego narzekanie.

Bell niepewnie wychyliła się zza Remusa i pokiwała głową.

— Tak, proszę pani. Bardzo miło mi panią poznać.

— Mi też, drogie dziecko, mi też! Ale mów mi Hope, dobrze? Czuję się okropnie staro, gdy nazywają mnie "panią".

A Edith czuła się okropnie niekomfortowo na myśl o mówieniu jej po imieniu, ale skoro tego właśnie chciała... Wreszcie, zachęcona jej otwartością, uśmiechnęła się lekko i wyszła naprzód, pozwalając wyściskać się do granic możliwości. Po kilku minutach znaleźli się w domu, a ich skórę otoczyło przyjemne ciepło.

— Już nastawiam wam herbatę — oznajmiła Hope, znikając w kuchni.

Podczas wieszania płaszczy i ściągania różnorakich ocieplaczy, towarzyszył im tylko dźwięk czajnika w kuchni oraz nucona pod nosem przez panią domu melodia. Wreszcie Edith wykaraskała się z przyciasnego (a to za sprawą nadzwyczajnie grubego swetra) płaszcza. Właśnie wtedy na schodach pojawił się ojciec Remusa.

BUKIET KONWALII: remus lupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz