ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY:
Londyn— TAK, Londyn... — powiedziała do słuchawki telefonu, przy okazji usiłując wyswobodzić się z uścisku pary oplatających ją szczelnie ramion. — Nie, tato, nie dam rady. Obiecuję, że zobaczymy się, jak tylko wrócę do Stanów. — Zdzieliła Barnesa po głowie, ale on nic sobie z tego nie robił i składał krótkie pocałunki wzdłuż linii jej żuchwy. — Wcale nie mruczę. Przestań, tato. — Bucky wydał z siebie zduszony śmiech. — Tak, pozdrów ode mnie Dianę. Kocham was. Pa.
Odłożyła słuchawkę i zamaszyście odkręciła się wokół własnej osi. A raczej chciała to zrobić, bo zamiast tego uderzyła tylko swojego towarzysza w splot słoneczny i prawie wpadła na kobietę, która tuż za nią czekała na dostęp do czerwonej, charakterystycznej dla Londynu budki telefonicznej.
— James, jak możesz zachowywać się tak, gdy rozmawiam z własnym ojcem przez telefon?
Nie odpowiedział nic sensownego, tylko uśmiechnął się szeroko i pocałował jej policzek.
— Nie mogę się tobą nacieszyć — stwierdził, wiedząc, że nieco ją to udobrucha. Rzeczywiście dostrzegł, że kąciki jej ust unoszą się ku górze, ale zaraz potem doprowadziła je do porządku.
— Może powinnam przypomnieć ci moje zasady?
— Och, nie trzeba. Zawsze trzymaj ręce przy sobie. Ale wczoraj ci to nie przeszkadzało. — Na jej twarz wpłynął soczysty rumieniec. Tamtego wieczora Steve przyłapał ich w pustym przedziale w dość niezręcznej sytuacji. Na szczęście sam był zbyt zażenowany, żeby cokolwiek na ten temat powiedzieć.
Dziś byli już w Londynie, otrzymali osobne pokoje i spotykali się tylko służbowo. Grace o dziwo zamiast zrugania otrzymała pochwałę, a pułkownik osobiście dopilnował papierkowej roboty w kwestii posady Grace. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, zostanie agentką. Narazie jednak musi się zadowolić powrotem na posadę pomocnicy Peggy Carter.
Steve również dostał nareszcie wszystko to, co należało mu się od dawna. Piękny brązowy mundur, świecące odznaki, stopień kapitana i, co najważniejsze, szacunek.
— Powinniśmy już iść — powiedziała, zerkając na zegarek. — Wszyscy już pewnie są w środku.
Bucky pokiwał głową, objął ją ramieniem i wspólnie przekroczyli ulicę, a potem weszli do wnętrza baru. W środku było dość ciemno i tłoczno, a w powietrzu unosił się wyrazisty zapach alkoholu. Grace wyróżniała się o wiele bardziej niż by chciała — jako jedna z nielicznych była kobietą, a na domiar złego miała rude włosy. To skupiało uwagę mężczyzn. Czuła ich wzrok. W pewien sposób to nieprzyjemne doświadczenie wprowadzało ją także i w stan melancholii. Bar łudząco przypominał ten, który w Nowym Jorku prowadziła jej rodzina i w którym jeszcze nie tak dawno pracowała. Najbardziej nienawidziła wieczorów, gdy musiała wychodzić na scenę i śpiewać. Z dwóch powodów. Po pierwsze nieszczególnie przepadała za śpiewem. Po drugie, mężczyźni często łamali jedną z jej ulubionych zasad o niespoufalaniu się z gośćmi. Jeden nawet próbował jej dotykać, więc zadała mu prawego sierpowego, a jej ojciec dołożył swoje trzy grosze. Już nigdy nie wrócił, ale Grace nie zdołała o tym zapomnieć.
Gdyby nie miała świadomości, że w środku czeka na nią grupa dobrze znanych jej przyjaciół i że obok niej idzie James, chyba nie zdecydowałaby się wejść do środka. Na pewno nie w tej zielonej sukience, która tak wyraziście podkreślała jej kształty.
CZYTASZ
NASZ OSTATNI TANIEC: bucky barnes
Fanfiction▌▏NASZ OSTATNI TANIEC ﹙bucky barnes x female oc﹚ 𝐊ażdy ma w swoim życiu coś, czym się kieruje. Grace King nade wszystko kochała ustalać zasady i się ich trzymać. Nie było miejsc na pomyłki. ❮❮ zasada numer jeden: trzymaj ręce...