XVI

856 73 108
                                    

~Peter Parker~

Obudziłem się w czyichś ciepłych ramionach. Dopiero po chwili dotarła do mnie myśl, że leżałem w skrzydle szpitalnym Avengers Tower.

Nic mnie już nie bolało, oprócz rany na boku, która nie do końca zdążyła się wygoić.

Wiedziałem, że nie mogę skrzywdzić jedynej osoby, na której zaczęło mi zależeć, ale nie chciałem też jej opuszczać. Byłem rozdarty między dwoma racjami i zastanawiałem się, którą wybrać.

Wrócić do wkurwiającego Wrencha, czy może zostać grzecznym Peterem. Czułem się przez to, jakbym miał dwubiegunowość. Tylko które oblicze było tym prawdziwym? 

Zastanawiając się nad tym, upajałem się ostatnimi normalnymi chwilami, podczas których czułem się kochany. Z przymkniętymi oczami opierałem głowę na koszuli miliardera i marzyłem  właśnie o takim życiu. Gdybym mógł tak mieć na co dzień, byłbym po prostu najszczęśliwszy na całym świecie. 

W końcu postanowiłem wyjąć telefon i sprawdzić godzinę. Wsunąłem rękę pod kołdrę, żeby sięgnąć po swoją komórkę, kiedy zorientowałem się, że nie mam stroju, tylko jakiś T-shirt.
Od razu rozejrzałem się po otoczeniu, a kiedy dostrzegłem kostium wiszący na krześle, kamień spadł mi z serca. 

Przyciągnąłem go do siebie pajęczyną i wyjąłem urządzenie, którego szukałem. Zerknąłem na wyświetlacz. Była ósma rano, więc postanowiłem wykonać swoją poranną rutynę i zapalić ulubione szlugi. 

Podszedłem z paczką papierosów do okna, po czym otworzyłem ją i odpaliłem jednego. Trujący dym pozwolił mi się choć trochę odprężyć.  

Nie chciałem zostawiać tak miliardera, bez żadnej wiadomości o moim wyjściu, więc stwierdziłem, że zaczekam, aż się obudzi. 

Wypalałem sobie już któregoś szluga z rzędu, kiedy usłyszałem leniwe rozciąganie się na łóżku. Po tej czynności Stark zaczął mnie nerwowo szukać ręką. Dopiero, kiedy mnie nie znalazł, otworzył oczy i rozejrzał się.

- Spokojnie, nie zwiałem - zaśmiałem się, a on od razu popatrzył w moją stronę. - Po prostu musiałem zapalić.

- To niezdrowe - rzucił i podniósł się do siadu.

- Wiem - odparłem i wyrzuciłem niedopałka za okno, po czym je zamknąłem. - Przepraszam, jeżeli Ci to przeszkadza, ale nie umiem bez tego żyć.

- Zawsze można wyjść z nałogu. To wykonalne - odparł i powoli podniósł się z łóżka. - Nie musisz palić, żeby żyć.

- Chciałbym - rzuciłem.

W mojej głowie ciągle krążyły słowa Kingpina. Miałem nie mały mętlik. Nie chciałem, żeby szef zrobił coś miliarderowi, bo jego działania nigdy nie były przypadkowe. Na pewno miał piękny plan, co zrobi, gdy zdobędę zaufanie Starka. 

Właściwie to już udało mi się go do siebie przekonać, tylko że do tej prawdziwej strony, do Petera. 

Dopiero teraz zauważyłem, jaki błąd popełniłem. Wiedziałem, że pokazałem mu moje obydwa oblicza i nie miałem już szans udawać przy nim złego Wrencha. Wierzył, że ja na prawdę jestem dobry, mimo iż udowodniłem mu, jakim okrutnym skurwysynem potrafię być.

- O czym tak myślisz? - zapytał, gdy zobaczył, że gapię się za okno bez celu.

- O tym, że muszę już iść - odparłem i chwyciłem do ręki kostium.

- Wcale nie musisz. Nikt się nie dowie, że tu byłeś. Obiecuję.

Przystanąłem na chwilę i uśmiechnąłem się lekko. On na prawdę mnie polubił.

WRONG ENEMYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz