PARYŻ PRZESZŁOŚĆ
Książki od prawa spoczywały nietknięte na skromnej szafce nocnej, były one jedynym przedmiotem oprócz łóżka, które znajdowało się w jego małym pokoju.
Na początku leżał próbując udawać trupa, jednakże to zajęcie na dłuższą chwilę nie było zbyt interesujące.
Udawanie martwego człowieka było jego sekretnym radzeniem sobie z problemami.
Ponieważ zwłoki nie czują, nie myślą, po prostu się rozkładają. Ta wizja podobała się Juliuszowi, ale dzisiejszego dnia zdaje się, iż nie wystarczyła.
Czuł, że jeśli dalej będzie sam, oszaleje i stanie się obłąkany, krzycząc na całą kamienice zdania bez ładu i składu. Musiał stąd wyjść, jak najszybciej. Inaczej rzeczywiście zgnije jak prawdziwy trup nie mając już przed tym powrotu. Czasem widział zgniłych ludzi na ulicach. Sprawiali, że odwracał wzrok, choć i tak ich smród codzienności zdawał się go przygniatać, niepokoić. Jego największym lękiem było to, że w końcu sam stanie się takim człowiekiem.
Narzucił na siebie swój zniszczony płaszcz, po czym ruszył przed siebie. Przez klatkę schodową, po czym na ohydne uliczki Paryża.
Nie wiedział czemu nie lubił tego miasta, a przede wszystkim dlaczego w takim razie dalej w nim mieszka, skoro czuje się w nim tak źle. Prawdopodobnie odziedziczył po erze romantyzmu cechy narzekania na swój stan bytu, choć przy tym nie robić nic by uległ on poprawie.
Przyglądał się Sekwanie i wtedy przegryzając wargę zaczął rozumieć.
Może tak naprawdę kochał ohydę? Ohyda sama w sobie jest odrażająca, jednakże jakby się zastanowić ma coś w sobie, co przyciąga w swym stanie bycia.
Przyspieszył kroku jakby chciał przegonić wszystkie myśli na raz. Chciał je wyprzedzić, choć była to naiwna nadzieja. Ich nigdy nie da się zgubić, choćby próbował je przepić, przedawkować, wypalić.
One nigdy nie znikają, a miał czasem wrażenie, że stają się coraz większe i większe.
Nie zauważył nawet, kiedy wchodził do coraz to biedniejszych dzielnic, gdzie szczury z każdym pomijanym ohydnym blokiem mnożyły się w przerażającym tempie.
Juliusz Słowacki w tamtym chwilach zaczął myśleć o swej roli odmieńca w świecie pełnych dostojnych panien i mężczyzn.
Bo w końcu coś musiało być z nim nie tak. Przez całe życie przeczuwał, że tak jest.
Nie patrzył się z zachłannością na kobiety jak inni mężczyźni w jego otoczeniu. Nie rozumiał entuzjazmu związanego z przemocą. Nie rozumiał nawet rozmów niektórych dżentelmenów w salonach.
On natomiast kochał tańczyć, czasem przebierać się w piękne tiulowe suknie i być kimś kto lata w przestworzach ponad wszystkie przyziemne sprawy.
Ale musiał się przystosować, był tego pewien. Musiał dostosować się do reszty ludzkości, bo wiedział, że oni tego dla niego nie zrobią.
W tej kwestii myślał, że stawał się coraz lepszy. Kiedyś nawet chciał zostać aktorem w teatrze, przesiąknięty białym pudrem i muśnięty czerwoną szminką. To był świat, który go tak naprawdę interesował.
Bo ten, który widział już od ponad dwudziestu lat wcale mu się nie podobał, wręcz stawał się z roku na rok, gdy coraz więcej kwestii wychodziło na światło słoneczne bardziej nie do zniesienia.
Ktoś zaczepił go, na co podskoczył momentalnie wychodząc ze swych myśli. Na nowo stając się Juliuszem w stanie rzeczywistym.
– Ma Pan proszę panie dżentelmenie kilka groszy dla mnie?
CZYTASZ
Neurastenia
FanfictionNeurastenia - zaburzenie nerwicowe, objawiające się ciągłym uczuciem zmęczenia, symptom ten ukazuje się nawet w trakcie odpoczynku. Zygmunt Krasiński obgryzał paznokcie do krwi pisząc opowieści grozy po nocach, Adam Mickiewicz był nałogowym palacze...