Dalej nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą się wydarzyło. Po prostu stałam jak wryta z rozdziawionymi ustami, z których na moje nieszczęście wypadł własnie kawałek batonika, którego przed chwilą jadłam. Ale nie zważałam na to. Podbiegłam szybko do dudusia i go przytuliłam, przy okazji pomagając mu wstać. Czułam się jak w niebie. Bo byłam w niebie. W moim małym, osobistym niebie - tylko ja i duduś. No i... Cholera, nie byliśmy sami.
- CO WY TU JESZCZE ROBICIE?! WYPIEDALAĆ!!!
Zebrani tam Mati, moja mama i pielęniarka stanęli jak wryci, ale kiedy popatrzyłam na nich wzrokiem basi z podlasia zmuszającej wnuki do zjedzenia 8 dokładki posłusznnie wyszli. TAK, teraz byłam w swoim małym niebie... Tylko ja, duduś i... O cholera.
- Andrzejku... Musimy spadać.
- Dlaczego Misiu pysiu kotusiu mój najkochańszy? - cmoknął w powietrze.
- Spójrz przez okno, honey.
A co znajdowało się za oknem?
- Ptak narobił na okno, to jest tak ważne?
Spojrzałam na niego z pod byka i krzyknęłam: IDIOTO PAPARAZZI W TAMTYM CZARNYM OPLU!
- To peugeot. - poprawił mnie, ale nijak to skomentowałam. - Mam doświadczenie w kampieniu się, patrz teraz. - i ściągnął prześcieradło z łóżka szpitalnego, opatulając nas nim. Pomińmy fakt, że wystawał z pod niego skrawek papieru toaletowego, który przyczepił mu się do buta.
A więc, ukryci pod kocem wyszliśmy z sali, przedarliśmy się przez tłum fanek dudusia z nadrukami jego twarzy a bluzce(Nie obyło się bez bardzo krótkiego WYPAD OD MOJEGO DUDUSIA!!! zawołanego w ich stronę). Byłam na nie niesamowicie wkurzona, ale najważniejsze, że mój Andzius był dumny z siebie i swojego pomysłu. Mój mały, zdolny chłopiec...
W końcu doszliśmy do auta, za którego kierownicą siedział Mati. Gdy wsiedliśmy, duduś zdjął z siebie koc. Jest taki olśniewający... Poprawił włosy i bez chwili zawahania nałożył na oczy przeciwsłoneczne okulary, zaciąnął mocniej krawat, po czym skinął głową w stronę matiego i rzucił krótkie 'Jedziemy.' Czułam się niczym w bondzie. Wiatr rozwiewał moje włosy, kiedy jechaliśmy tak przez miasto czerwonym samochodem. Był wspaniały. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Oczywiście z Andzim, nie autem, tamte było obrzydliwe i gdybym miała wybierać między nim a Stevem Rogersem (To kapitan ameryka jak coś XD mam nadzieję że wiesz bo jak nie to dostaniesz z patelni) wybrałabym jednak Steve'a. Czyli było naprawdę źle. No ale jechałam, razem z matim który kręcił kierownicą (no drugi bond) o mało nie wjeżdżając w przechodniów.
- Dokąd jedzie...- nie zdążyłam dokończyć, ponieważ się zatrzymaliśmy. Spojrzałam w prawo i wprost nie mogłam uwierzyć. Duduś niewiadomo kiedy przebrał się w piękny garnitur i ulizał włosy. W swoich rękach dzierżył bukiet kwiatów niczym najcenniejszy miecz i uśmiechał się w moją stronę. Nie. To nie działo się naprawdę. Czy to-?
- CAŁODOBOWY SLEP MONOPOLOWY! Kocham cię! - na te słowa duduś głupio się uśmiechnął. O co mu do chija chodzi, przecież mówiłam to do mojego ukochanego monopolowca nie do niego lol. - Z CHĘCIĄ WEZMĘ Z TOBĄ ŚLUB!
Duduś spojrzał na mnie oczami pełnymi łez
- Czyli się zgadzasz?
Teraz to ja spojrzałam na niego jak na skończonego debila. W sumie może nim był, ale ja nie byłam lepsza.
- Że niby na co? - zapytałam, po czym spojrzałam w miejsce, w które od jakiś 20 minut wpatrywał się mój ukochany. Staliśmy tam od 2, ale na bank wypatrywał go odkąd do niego napisałam. Dlaczego? Ponieważ właśnie staliśmy pod.. - OMG!!! DUDUŚ!!! TAK, ZGADZAM SIĘ!!!
Staliśmy właśnie pod kościołem udekorowanym dekoracjami ślubnymi. Przed drzwiami samochodu rozciągał się czerwony dywan, trochę podeptany i brudny, ale kij z tym. MIAŁAM WZIĄĆ ŚLUB Z MOIM DUDUSIEM! I wtedy zaczęłam się stresowac. A CO JEŚLI SIĘ NIE UDA? A CO JEŚLI SIĘ WYWRÓCĘ? A CO JEŚLI... Oj, zostawiłam brudne naczynia w zlewie, MATKA MNIE ZABIJE. A WALIĆ, MÓWIMY JOLO!
Reszta zadziała się bardzo szybko. W ekspresowym tempie zostałam przebrana w niesamowitą suknię ślubną, a po chwili duduś trzymał mnie już za rękę i razem wchodziliśmy do zatłoczonego środka. Nie zabrakło też jego fanek, którym wystawiłam środkowego palca.
Podeszliśmy do ołtarza i zanim ksiądz zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek słowa, poczułam jego oddech na swoich ustach. Duduś. Przybliżył swoje wargi do moich i mcno je ze sobą ścisnął. W piewszej chwili zabrakło mi tchu, ale po chwili wiedziałam już co robić. To było jak ze snu Stałam właśnie na ołtarzu razem z moim wymarzonym ukochanym, dla którego byłam w stanie odstawić wszystko. Poza Martini. I alkoholem. I Martini. Ale to on pokazał mi, czym jest prawdziwa miłość. Dzięki niemu mogłam oddać się rozkoszy pocałunku i wreszcie poczuć się kochana. Bo tak właśnie się czułam. Kochana i po prostu... Szczęśliwa.
++++++++
EPILOG
Co wtedy czułam? Ukojenie. Tylko tak mogę to nazwać. W pewnej chwili czułam się jakbym tonęła, a w kolejnej jak unosząca się na niebie chmura. Nie liczyło się wtedy nic. Tylko ja i on. I te jedne słowa, które zaważyły o wszystkim.
Kiedy odsunął się od moich warg, szepnął tylko:
- Wiesz, Mati szrati jest właścicielem tego monopolowego, który tak lubisz, więc...
I nie słyszałam już nic więcej. Jak w transie odciągnęłam go od siebie i rozejrzałam się szybko po sali. Gdy ujrzałam cel swoich poszukiwań, zbiegłam szybko po schodach i podbiegłam do stojącego w kącie Matiego. Spojrzałam w jego głębokie oczy. Po chwili skierowałam wzrok na jego usta, po czym znowu na oczy (robili tak na tik toku, więc to musi działać), po czym ustałam na palce i wbiłam się w jego usta. Pochłaniałam ich smak jak drażetki miętowe, napawałam się nimi jak dziecko nową zabawką. W tej chwili było coś magicznego.
Po chwili odsunęłam się od uśmiechniętego Matusia i uklęknęłam na jedno kolano. W moich ust wyrwało się jedynie:
- Czy wyjdziesz za mnie?
Nikt nie musiał mówić już nic więcej. Po dwóch minutach stałam już z wybrankiem moich marzeń przy ołtarzu, idąc w akompaniamencie płaczu Andrzeja. Jednak ja nawet na niego nie spojrzałam, zbyt napawałam się tą chwilą. Kiedy tylko weszliśmy na górę i ustaliśmy prosto przed księdzem czekając na słowa przysięgi wydarzyło się coś dziwnego.
W oczach księdza pojawiły się łzy. Było widać, ze nie może wydusić z siebie słowa. Patrzył na mnie oczami pełnymi łez, po czym westchnął głęboko i zerwał z siebie tą dziwną czapkę. Wraz z nią zeszła także peruka, po czym zaczął zdejmować swoją suknię (w tamtym momencie nie intereswała mnie jej prawdziwa nazwa) i w końcu maskę. Stał wtedy przede mną on. We własnej osobie. Jarosław Kaczyński. Dlaczego był taki wysoki? Jak się okazało, stał na kocie.
- Martyno, zakochałem się w tobie od-
Nie musiał nic mówić. Od razu przygarnęłam go do siebie i zamknęłam w swoich objęciach, po czym szepnęłam mu coś cich do ucha. Tylko cicho się zaśmiał, po czym dalej trzymając nie za rękę zbiegliśmy po schodkach, uciekając z budynku.
Nie interesowały nas nawoływania. Nie interesował nas skowyt matiego i andrzeja. Byliśmy tylko my. Ja i mój ukochany. Jaruś.
KOOOONIEC
KOCHANA MARTYNKO ŻYCZĘ CI ŻEBYŚ TAK JAK W TEJ KSIĄŻCE SPOTKAŁA DUDUSIA I WZIĘŁA Z NIM ŚLUB.
WSZYSTKIEGO JAK NAJLEPSZEGO!
CZAJNICZEK
CZYTASZ
Prawo Miłości, czyli Wybory na męża - historia prawdziwa
ParanormalDzień jak codzień nie różniący się od innych dni. Wstawanie po południu czy matka drąca ryja, nic nowego. Martyna przeglądając TikToka natknęła się na informacje o konkursie, gdzie nagrodą główną było spotkanie z Dudusiem. Czy Martyna weźmie udział...