Rozdział XI

901 29 0
                                    

___*Lorene*___

Po sygnale jaki dostaliśmy od Edmunda, weszliśmy na opuszczony już most i przez chwilę staliśmy w pobliżu bramy. Siedziałam na czarnym ogierze, który jakimś cudem znalazł się w świątyni, lekko go uspokajałam, czując jak ten drepcze w miejscu, o dziwo nie wydawał się przestraszony, tylko bardziej podekscytowany. Niestety sama o sobie nie mogłam tak powiedzieć, mimo że nie była to moja pierwsza walka, cały czas wisiało made mną uczucie które zawsze było dla mnie cichym alarmem, uczucie sprawiające wrażenie że dzisiejszego dnia stanie się coś, czego żadne z nas nie będzie się spodziewać.
Urywkami słyszałam rozmowę Zuzy z Piotrem i już w tedy wiedziałam że to nie skończy się w dobry sposób, ale nie mogłam już nic na to poradzić, nie mogłam powstrzymać chłopaka przed jego własnym zgubnym myśleniem, które wielu z naszych mogło zaprowadzić do grobu.

- Zawsze musisz postawić na swoim? - zapytałam sarkastycznie, ale w odpowiedzi dostałam jedynie lekki uśmiech, przez co jedynie pokręciłam głową i skupiłam się na powrót tym co szykowało się przede mną, bo na dziedzińcu zamku zbierało się już coraz więcej żołnierzy.

W kolejnym momencie brama stała przed nami otowrem a mi nie zostało już nic innego niż popędzić konia poprowadzić tych, którzy stali za mną na to co przyszykował nam los.

- Za Narnię! - usłyszałam kiedy mój miecz zderzył się z moim pierwszym przeciwnikiem,

___*___

Dzisiejsza walka nie należała wcale do łatwych, mimo że nie czułam się zmęczona a moje ciało wykonywało idealne ruchy, w oczy niemalże rzucało się to że Telmarskich wojowników przybywało tyle samo ile ubywało, a nas jest coraz mniej.

Odbiłam kojelny atak by za chwilę kolejny przeciwnik znalazł się na ziemi. Jednak kiedy usłyszałam krzyk, momętalnie rzuciłam wzrokiem w stronę z której dobiegał, a mój wzrok napotkał Edmunda, w ktorego celuje jeden z kuszników, może udałoby mu się schować zanim kusznik będący obok niego, zdążyłby wystrzelić, ale jego uwagę przykuło co innego, co mnie przywołało do działania.

Stając na końskim siodle, szybko zrzuciłam łuk z ramienia i wymierzyłam go w stronę wroga, by później pozwolić strzale dosięgnąć swojego celu. Kusznik upadł na ziemię, a ja zachwiałam się przez nagły ruch konia, który pozbawił mnie równowagi, przez co spadłam na twardą kostkę dziedzińca, czując przy tym jak ból roznosi się po całym moim ciele.

Otumaniona uderzeniem , nie zarejestrowałam nawet że ktoś chce mnie zaatakować, dopuki nie dostrzegłam srebrnego ostrza prawie dosięgającego mojej twarzy. Ocudziwszy się nieco zaczęłam kurczowo szukać swojego miecza, a kiedy zorientowałam się że ten lerzy za daleko bym mogła go chwycić, już miałam się szykować na probę innej obrony, kiedy usłyszałam że ktoś odbija uderzenie, spojrzałam w tamtą stronę i za chwilę zobaczyłam Kaspiana, który wyciąga w moim kierunku rękę.

- Czyżby wielką Generał uratowało zwykłe książątko? - zapytał z przekąsem, stając za moimi plecami

- Niestety ona nie ma jak cię za to wyściskać, bo ochrania ci plecy - rzuciłam tonem podobnym do niego, mając już w dłoni swoją broń i odbijając kolejne ataki

- Szkoda, ale można to przełożyć na później - powiedział a ja skądś wiedziałam że na jego usta wpłyną uśmiech

Sama się uśmiechnęłam i pozbawiłam równowagi kolejnego Telmara, pomagając przy tym faunowi, któremu wcześniej wytrącił broń.

Pomiędzy kolejnymi uderzeniami spotrzegłam jak Piotrek biegnie w stronę balkonu na którym stał ciemnowłosy mężczyzna, który zapewne był Mirazem, jednak niemalże wszyscy zamarliśmy w momęcie kiedy istota, która dostała się tam przed nim, opadła bezwładnie na ziemię.

- Odwrót! - krzyk Piotra, dźwięk zamykania bramy i podnoszenia mostu wyrwał mnie z czegoś co połowicznie przypominało trans, a mój wzrok skierował się w stronę bramy, która była już bliska zamknięcia - Wracać, już!

W tamtym momęcie zapanował lekki popłoch, ci którzy mogli uciekali, jednak nie każdy walcząc z wieloma przeciwnikami nazaz, mógł zrobić to samo. Ja należałam do tych, którzy mieli szansę uciec, ale z całych sił nie chciałam tego robić.

- Lorene chodź! - usłyszałam i odwracając głowę spostrzegłam na wpół przerażonego blondyna, jednak kiedy obejrzałam się za siebie, chcąc zawołać Kaspiana, jego tam nie było.

Dalej walcząc, rozejrzałam się po dziedzińcu i w pewnym momęcie spostrzegłam swojego konia, który w tym całym zamieszaniu, dalej wydawał się być nienaruszony, przywołałam go a ten jakimś cudem mnie usłyszał i zaczął biec w moją stronę, będąc już obok pozwolił mi na siebie wsiąść.

Dostrzegając Kaspiana prowadzącego dwa konie, czym szybciej podałam mu rękę, by ten wsiadł przede mną , a pozostałe dwa konie puścił wolno, jak się okazało jeden był dla Piotra a na drugim siedział już jakiś starszy mężczyzna.

Będąc już w bliskiej odległości od bramy do moich uszu dobiegł kolejny krzyk, odwróciłam się w tamtą stronę a moje oczy dostrzegły dalej walczących narnijczyków, wiedziałam że nie mieli najmniejszych szans na przeżycie, jeżeli my wszyscy ich tu zostawimy, poczułam się źle że najpierw obiecywałam im że ich nie zostawię a teraz uciekam jak zwykły tchóz... Nie, nie pozwolę aby zginęli w ten sposób, mimo że to wojna, nigdy nie wybaczyłabym sobie śmierci narnijczyków, którzy w końcu zrozumieli co to znaczy nim być. Chyba nadszedł ten dzień, kiedy musiałam podjąć jedną z najtyudnieszych decyzji w moim życiu.

- Nie zatrzymuj się Kaspian - powiedziałam

- Lor, co ty chcesz zrobić? - zapytał przestraszony

- Dobrze było mieć takiego przyjaciela jak ty Kaspianie - szepnęłam cicho, przytulając się lekko do niego, po czym zeskoczyłam z konia

- Lorene co ty robisz? - zapytał mnie, mimo mojej prośby zatrzymując się w miejscu

- Nie zostawię ich samych - powiedziałam wyciągając miecz i odbijając atak - Jedź

- Nie zostawimy cię, nie ma takiej opcji - wtrącił Piotr zatrzymując się obok nas

- W takim razie nie daliście mi wyboru - odparłam im cichym tonem po czym uśmiechnęłam się do nich, wyrywając miecz jakiemuś Telarowi i zarówno swoim mieczem jak i jego klepnęłam tępą stroną miecza oba zwierzęta, które w przestrachu pobiegły w kierunku bramy, która zatrzasnęła się odrazu kiedy przejechali.

- Lorene! - krzykną jeszcze w moją stronę ciemnowłosy, oglądać się w moją stronę a blondyn zatrzymując swojego konia spojrzał na mnie z żalem. Ja jedynie uśmiechnęłam się w jego kierunku, tak jak on czując żal że tak to wszystko się potoczyło. Mimo wszystko nie bałam się śmierci, bo wiedziałam że ta kiedyś nadejdzie , żal było mi jedynie chwil które przeżyłam i które mogłam przeżyć jeszcze wspólnie z nimi wszystkimi, dlatego na wspomnienie jednego z naszych wygłupów, zasalutowałam mu żartobliwie i nie oglądając się już za siebie pobiegłam w stronę tych którzy potrzebowali mojej pomocy.

__________
Heja
Dajcie znać jak rozdział wam się spodobał i standardowo zachęcam was rzucania gwiazdek, które bardzo motywują do dalszego pisania 😉

Opowieści z Narnii  : Biała GenerałOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz