Rozdział X

11 4 0
                                    

Jerome nerwowo wciskał nieustannie guzik długopisu, co niesamowicie irytowało Eliota, ale nie chciał przerywać swojemu szefowi. Wiedział, że to jakiś rodzaj odstresowania

Sam opierał się o parapet okna i popijał kawę, która zdążyła już wystygnąć. Przed sobą miał swoje odbicie w szybie. Skrzywił się na widok swojej blizny tak samo, jak za każdym razem, kiedy patrzył w lustro.

— Dobry wieczór, Jerome. Eliot — Theresa weszła do gabinetu sama, zasuwając za uszy kosmyki włosów. Była wykończona.

— Cześć. — skinął ten drugi. Jerome powitał ją ciepłym uśmiechem. Usiadła na krześle obok biurka, nie miała siły stać.

Anthony wślizgnął się do środka bez słowa i przemknął w swoje ulubione miejsce w kącie. Odczekali jeszcze chwilę, zanim usłyszeli rozmowę i znajomy stukot laski.

Wraz z wejściem Crispina i Williama, każdy poczuł intensywny zapach lawendy, bergamotki i czegoś na kształt mięty.

— Wszyscy są, super — Jerome podniósł się z miejsca z teczką. — Holly Shelton. Uczennica Royal Russel, osiemnaście lat. Dwa lata temu została dwukrotnie porażona piorunem. Szczęśliwie przeżyła, nieszczęśliwie postanowiła złożyć się w ofierze. Matka twierdzi, że zaczęła zachowywać się dziwnie w dniu ofiary Liama. Dokładnie taka sama sytuacja, zresztą tutaj macie zdjęcia. — rozłożył je na drewnianym blacie.

— Mamy pewien trop, kto może być odpowiedzialny za te ofiary — westchnął William. — Niestety posiadamy tylko strzępek informacji i niewiele możemy zdziałać.

— Kto?

— Niejaki Benedict Raven. Dopóki żyła nasza wampirza królewska rodzina, miał zostać mężem księżniczki, przyszłym królem. Typ był ogólnie nieprzyjemny. Podobno zginął tej samej nocy, co oni, jednakże niewykluczone, że upozorował swoją śmierć, tak jak Mikel.

— Raven? — zdziwił się Eliot. — Ty nie jesteś Ravenshaw? — skierował się do Anthony'ego, a on otworzył usta zdumiony, jakby coś go oświeciło.

— To dwa różne nazwiska. — zauważył znużony Crispin.

— Niezupełnie — podniósł palec. — Nie mogę tego pamiętać, ponieważ urodziłem się już po rozłamie mojej rodziny, aczkolwiek to nazwisko przewijało się przez czas, w którym mieszkałem w domu rodzinnym. Chyba nawet widziałem je w kronikach ojca.

— Chyba pierwszy raz w życiu słyszę, żebyś tyle mówił na raz. — zdziwił się Eliot.

— Świetnie, skontaktuj się z kimś z rodziny — zasugerował Jerome z uśmiechem. — Właściwie czemu nigdy o nie nie mówicie? — spojrzał na całą czwórkę.

— Tylko wampir, który lubi ból, mówi o swoje rodzinie — odparł spokojnie William. — Cała już dawno nie żyje.

Na moment zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Crispin.

— Gdzie jest twój dom rodzinny?

— Oban. — zaraz po tym cała reszta jęknęła długo niezadowolona.

— To prawie szesnaście godzin pociągiem. — szepnęła Theresa. Dopiero wtedy zwrócili na nią uwagę.

— I to z przesiadkami.

— Cudownie, Szkocja i ich obrzydliwe Haggis... — Crispin się wzdrygnął.

— I okropny akcent — wtrącił William. — Który u ciebie zaniknął, dzięki Bogu. — spojrzał na Anthony'ego.

— W takim razie musicie zaplanować sobie wycieczkę — stwierdził Eliot. — Tesso, Jane czeka.

— Mhm. — podniosła się powoli i z trudem pchnęła drzwi gabinetu. Stawiając kroki po psutym korytarzu, czuła się tak, jakby za chwilę miała zemdleć.

Błękitna KrewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz