Rozdział 48: Genialny plan

377 43 50
                                    

Stoick wykonał ostatnie machnięcie wiosłami, zarzucił linę na wystający element rufy, wziął głęboki wdech, sprawdził, czy jego topór jest na miejscu, a potem bezszelestnie wskoczył na platformę. To było szaleństwo. Najgłupszy i najbardziej wariacki pomysł, na jaki tylko można było wpaść. Tak wielkiego idiotyzmu nie podjęli by się nawet Berserkowie – a wiadomo, z czego oni byli znani.

Ale przecież był wikingiem. To ryzyko zawodowe.

Poza tym miał w planach uratowanie syna. Czego się nie robi dla dzieci? No i reszty plemienia?

Znalazł najbliższą drabinę, a potem wspiął się wyżej. Z każdym wykonanym krokiem dźwięk huczącego kotła był coraz mniej drażniący, a sam Stoick odczuwał coraz mniej strachu. W końcu stanął na następnej platformie, nieco wysuniętej na zewnątrz. Widok stąd był całkiem imponujący, jednak nie przypłynął tu, żeby napawać się widokami. Miał misję do wykonania.

Kątem oka dostrzegł ruch. W ułamku sekundy wyciągnął swój topór i płaską stroną obucha znokautował przeciwnika. Złapał go zanim tamten upadł, po czym ostrożnie położył mężczyznę na ziemi, nie wywołując przy tym żadnego hałasu.

Tak jak myślał. Pirat. Pewnie jeden ze strażników.

Mało istotne. Ważne, że w ciągu kilkudziesięciu następnych minut nikogo raczej nie ostrzeże.

Dostrzegł kolejną drabinę i wyszedł na trzeci poziom. Ostrożnie stawiał kroki. Wytężył wzrok, poszukując jakiegokolwiek śladu ruchu. Niepotrzebnie. Na tej platformie nie było strażników. Co jednak wcale nie znaczyło, że nie było tu nikogo. Na krawędzi, jakby drwiąc z wysokości, stał średniego wzrostu człowiek.

Człowiek, którego szukał Stoick.

Obrócił w dłoni topór, a potem zaczął bezszelestnie się zbliżać. Krok za krokiem, pilnując, by stopy stawiać zawsze od palców i nie oddychać nadmiernie głośno. Metr za metrem, aż w końcu dzieliła ich odległość mniejsza od połowy długości jaka. Adrenalina krążyła w jego żyłach tak mocno, jak chyba nigdy wcześniej.

- Muszę przyznać, że wybrałeś na wizytę interesującą porę. Środek nocy, cóż za niecodzienność.

Nie odwróciła się. Nie zmieniła pozycji.

Stoick się wyprostował. Został zdemaskowany. Nie było sensu udawać.

- Za to ja muszę przyznać, że mało który z moich intruzów w środku nocy, zamiast spać, stoi i bez celu ogląda swój statek.

- Jak powiedziałeś, jestem intruzem. Skąd pomysł, że stracę czujność?

Zmarszczył brwi.

- Przejdźmy do interesów.

Przekręcił toporem na tyle szybko, że z pewnością było to słychać. Nie drgnęła. Nawet się nie odwróciła. Wciąż zachowywała typową dla siebie, zuchwałą postawę. Drwiła z wszystkiego dookoła.

Ale ze Stoicka nie można było drwić. To było bardzo niebezpieczne dla tego, kto to robił.

- Domyśliłam się, że nie telepałeś się tu bez celu. Jednak znasz już moje zdanie. Ostrzegałam was, że się pojawię, jeśli ponownie zaczniecie ingerować w sprawy Jeźdźca. Teraz już za późno na proszenie o litość.

- Och, naprawdę? To masz szczęście, bo ja wcale nie zamierzałem o nią prosić.

Zamachnął się, lecz gdy topór już miał dosięgnąć celu, został sparowany.

Nikora się odwróciła. W ręku dzierżyła kij zakończony ostrzem, a jej twarz wyrażała szaloną pewność siebie. Zupełnie, jakby nie stała plecami do przepaści. Albo miała w sobie coś z Berserków.

Dziki Jeździec || HTTYDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz