Policjanci zgarnęli nas oczywiście i zawieźli na komisariat. Według nich ukradliśmy komuś samochód- co jest zapewne prawdą, tyle że tego nie pamiętam- a Dennis prowadził bez prawa jazdy. No i z początku podejrzewali też, że coś mi zrobił, ale wtedy wytłumaczyłem im jak to wyglądało z naszej perspektywy. Miałem wypadek i Dennis chciał zawieść mnie na pogotowie- to oczywiście kłamstwo. Gdy spytali skąd mamy auto, musiałem przyznać że jest kradzione, bo na nic lepszego nie wpadłem. Dennis podpisał się pod wszystkim co powiedziałem.
-Co teraz?- Pytam policjanta, który siedzi z nami w miarę przytulnym pokoju. Siedzę prosto, z rękoma na kolanach. Dennis siedzi koło mnie, ma nogę na nodze, skrzyżowane ramiona i niezadowoloną minę.
-Jesteście niepełnoletni. Musimy zadzwonić do waszych rodziców i wtedy- W tym momencie do pomieszczenia ktoś puka- Proszę.
Wchodzi niska, jasnowłosa kobieta. Podchodzi do policjanta siedzącego za biurkiem, mówi mu coś na ucho, zakrywając przy tym usta i patrząc prosto na nas, najpierw na Dennisa a później na mnie. Zanim wychodzi, wręcza mu jeszcze jakieś papiery.
-Dobrze, dziękuję Tesso.
Kobieta wychodzi. Mężczyzna zerka na papiery a potem skupia już całą swoją uwagę na nas.
-A więc, właśnie doszła mnie informacja, że rozmawiam z zaginioną dwójką chłopaków, którzy uciekli ze szpitala psychiatrycznego. Chcecie mi coś powiedzieć?
-Nie- Odpowiada szybko, zimnym tonem Dennis- Dzwoniliście do moich rodziców? Nie musieliście, niedługo mam osiemnaście lat a oni i tak mają mnie w dupie.
-Pan Bishop, mam rację?- Pyta policjant, na co siedzący koło mnie chłopak wzdycha.
-Ta- Rzuca, patrząc gdzieś w sufit.
-No więc, Panie Bishop, ukradł Pan samochód i zasiadł za kołkiem mimo braku prawa jazdy.
-No nie do końca- Wtrąca Dennis.
Policjant marszczy brwi.
-To znaczy?- Pyta. Korzystam z chwili, w której to nie mi zadawane są pytania, staram się uspokoić i zacząć myśleć racjonalnie. Zadzwonili już pewnie do moich rodziców, którzy zaraz tu będą. Mam kłopoty, ale nie duże. Nie trafię za to raczej za kratki.
-Nie ważne, nie zrozumie Pan tak czy siak. Pański rozum nie pojąłby czegoś takiego.
-Dobrze, Panie Bishop. Proszę rozmawiać ze mną jak normalny człowiek i...
-To nie wie Pan skąd uciekłem?- Znowu nie daje mu skończyć zdania i jeszcze głupio się śmieje- Z wariatkowa. Zamknęli mnie w wariatkowie. Wie Pan, w psychiatryku.
-Wiem, chcę tylko żeby wziął to Pan na poważnie. Ma Pan problemy, Panie Bishop.
-Tak, tak. Ukradłem samochód i takie tam straszne rzeczy- Prycha- To nawet nie byłem ja, ale jak tam Pan chce. Co mam zrobić żebyście mnie wypuścili?
-Nie możemy Panów na razie wypuścić.
-Że co?
W tym momencie drzwi za nami znowu się otwierają. Wyglądam przez szyję. Nie... Nie, nie, nie! Z powrotem się odwracam. Skulam i patrzę w dół. Moje buty wydają się nagle takie interesujące.
-Landon!- To głos mojej mamy. Nachodzi mnie od tyłu i przytula tak mocno, że trudno mi się oddycha- Boże, Landon! Myślałam, że już nigdy Cię nie zobaczę! Że Cię straciłam!
-Mamo... nie mogę oddychać.
Kobieta odsuwa się, chwyta mnie za ramiona i podnosi mnie z krzesła. Patrzy mi w oczy i uśmiecha się przez łzy.
-Kocham Cię, wiesz o tym, prawda?
-Mamo...
Nie umiem patrzeć jej w oczy, czuję się źle. Szybko odwracam wzrok. Oczywiście już wcześniej zauważyłem, że nie przyszła sama. W drzwiach stoi Pan Detektyw, którego od razu poznaję. Na niego również nie mogę, nie chcę, patrzeć. Dopiero teraz dostrzegam jednak, że za nim stoi ktoś jeszcze. Wychylam się zza ciała matki aby dojrzeć kto to. Poznaję te niebieskie przerażone oczy. Skręca mnie z jakiegoś powodu w żołądku. Co ona tu robi?***
Informuję policjantów o tym, że wiemy kim jest kierowca skradzionego pojazdu, jest w szpitalu ale z tego wyjdzie. Płacę za wszystkie szkody i zgadzam się odwieść Dennisa do jego domu (bo nikt nie odbiera), tak im przynajmniej mówię. Wypuszczają zaginionych-odnalezionych chłopców, tylko z upomnieniem. Z Landon'em jedziemy oczywiście do szpitala bo mówi, że boli go ręka. Od razu powinni go tam zawieść, nie wiem czemu tego nie zrobili. Nie jest to jednak pierwsze nie dociągniecie z ich strony.
Na początku jak go zobaczyłem, ucieszyłem się, i to bardzo. Odnalazł się syn Hailey. Później doszło jednak do mnie, że to też mój syn. Jak i to, że nawet o tym nie wie. Jeszcze nie. Nie wie też o tym, że jego rodzice są skłóceni i planują wziąć rozwód. Jakże i o tym, że kiedy wypiszą go ze szpitala, zawieziemy go do odludnego miejsca (z dala od dzieci, które „on" mógłby zaatakować) aby przeprowadzić tam na nim- i pozostałej opętanej dwójce- egzorcyzm. Ksiądz ma tam już na nas czekać ze wszystkim co potrzebne.
Siedzę na korytarzu i czekam. Trzymam się blisko Dennisa, teraz siedzi spokojnie ale kto wie czy zaraz nie spróbuje uciec. Meredith stoi na przeciwko nas, oparta o ścianę, z rękoma za plecami i opuszczoną głową. Hailey odchodzi na bok aby zadzwonić do Richarda i poinformować go o tym, że Landon się odnalazł i aktualnie przebywa w szpitalu.
-Znaleziono go ze skręconą ręką. Wypiszą go jutro- Mówi. To nie prawda, wypiszą go już za kilka minut- Tak, tak... No oczywiście, że to moja wina! Pff. Woła mnie lekarz- Nikt jej nie woła, to oczywiście pretekst by zakończyć rozmowę.
Siada koło mnie i głośno wzdycha. Kiedy drzwi na przeciwko otwierają się, szybko wstaje a na jej twarzy znowu gości- oczywiście przymuszony- uśmiech. Landon ma zabandażowaną rękę i obojętny wyraz twarzy. Hailey rozmawia jeszcze chwilę z lekarzem zanim opuszczamy szpital.***
Pan Detektyw i mama Landon'a siadają z przodu. Dennis zajmuje miejsce za kierowcą a Landon siada po środku. Przez całą drogę patrzę przez szybę, boję się spojrzeć na chłopaków. Boję się, że mają mnie za zdrajczynię. Jedyną mówiącą osobą jest Pani Carter. Nie tyle mówi, co cicho się modli. W szybie widzę twarz Landon'a. Wygląda na zmieszanego, nerwowego.
Droga bardzo mi się dłużyła, więc gdy tylko dojeżdżamy na miejsce i mogę wysiąść z samochodu, od razu to robię. Oddycham świeżym powietrzem. Oddycham z ulgą. Dopiero gdy zdaję sobie sprawę co będzie teraz, dopada mnie stres i strach. Nie, Meredith. Nie ma wycofywania się. Nie teraz. To konieczne. Oni Ci pomogą. Uda się. Będziesz od niego wolna. W końcu.***
Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy i czemu tu jesteśmy. Budynek przed nami wygląda na jakiś stary opuszczony kościół. Mieliśmy odwieźć Dennisa do domu, a po jego zdziwionej minie zgaduję, że tu nie mieszka.
-Yy no tutaj definitywnie nie mieszkam- Mówi Dennis- Ale nie żebym nalegał czy coś.
-Chodźcie za mną, proszę- Ignoruje go Ron.
Patrzę na ciemnowłosego, który akurat przewraca oczami. Ktoś łapie mnie za ramię, odwracam głowę, to moja mama. Uśmiecha się do mnie, ale jej uśmiech jest jakiś taki smutny. Meredith idzie koło Detektywa, nasza trójka trochę za nimi.
-O co chodzi?- Pytam rodzicielkę.
-O nic synku- Mówi i całuje mnie w czoło- Chcemy wam tylko coś pokazać. Po tym pojedziemy odwieźć Dennisa.
-Ja naprawdę nie muszę być odwożony- Oznajmia Dennis- Naprawdę. Nie chcę tam wracać.
Moja mama posyła mu współczujący uśmiech. Nic nie mówi. Nie wie pewnie jak to skomentować. To nie ona w końcu o tym decyduje.
Kiedy jesteśmy pod Kościołem i Pan Detektyw otwiera drzwi, moja mama staje po środku mnie i Dennisa i nas obu łapie za ramiona. Ściska, trochę za mocno. Tak jakby bała się, że uciekniemy. Czy mamy powód żeby uciekać?
-Mamo?
-Ron- Odzywa się, ignorując mnie. Detektyw zerka na nią przez ramię. Meredith zdążyła wejść już do środka przez małą szparę w drzwiach, które albo otwiera się serio ciężko albo detektyw do silnych nie należy. Próbuję zajrzeć do środka ale ciało mężczyzny wszystko mi zasłania.
-A! No tak. Poczekaj- Mówi i chwilowo znika. Nie spuszczam wzroku z mamy, która udaje że tego nie widzi. Jest uśmiechnięta, ale to nie jest szczery uśmiech. Mam przeczucie, że zaraz wydarzy się coś złego.
-Przepraszam- Mówię cicho, nie spuszczając wzroku z mamy, która teraz wygląda jakby była bliska płaczu.
-Ja też przepraszam, synku.
-Co się dzieje do cholery?- Pyta zmieszany Dennis.
Wraca Pan Detektyw. Nie jest sam. Zaczynam panikować, na widok tego z czym i z kim wraca. Próbuję się wyrwać z uścisku trzymającej mnie kobiety, ale ta nie odpuszcza. Ściska moje ramię tak mocno, że aż jęczę. Najpierw wstrzykują coś Dennis'owi.
-Zostawcie mnie!- Krzyczy i wierzga nogami na wszystkie strony, gdy ksiądz zbliża się do niego ze strzykawką- Co to ma być do cholery?!
-Spokojnie Dennis, nic Ci nie zrobimy- Stara się uspokoić go Detektyw, ale kto by mu teraz wierzył. Ja napewno nie. Niedługo czasu mija i Dennis „zasypia". Ja jestem następny. Wiem, że nie mam szans na ucieczkę więc gdy ksiądz wstrzykuje mi coś co ma za zadanie mnie uśpić, zwyczajnie patrzę Detektywowi w oczy.
-Nie uda wam się- Mówię cicho zanim oczy same mi się zamykają.
CZYTASZ
𝐎𝐧 𝐰𝐢𝐞 | 𝐬𝐤𝐨𝐧́𝐜𝐳𝐨𝐧𝐞
HorrorON atakuje gdy Landon jest sam. Każe mu robić złe rzeczy. BARDZO złe rzeczy. Rodzice nie wiedzą już jak mu pomóc, specjalny ośrodek psychiatryczny dla dzieci i młodzieży to ich ostatnia nadzieja. Tam jednak, sprawa tylko się pogarsza. Dochodzi do i...