26.08.1940 Godz. 14.30
Siedziałam na taborecie przed lustrem, czesząc włosy, które puszyły mi się niemiłosiernie. Kiedy ponownie jęknęłam z bólu, gdyż niesfornie za nie pociągnęłam, rzuciłam szczotką na blat i zirytowana wstałam, kierując się w stronę szafy. Otworzyłam drzwiczki mebla i poczęłam przeszukiwać jego zawartość. Zirytowana kolejne wieszaki posuwałam dalej, nie mogąc znaleźć odpowiedniej sukienki.
- No ja chromolę, w co ja się ubiorę. - Mruknęłam ,,wyrzucając" ręce w górę.
- Pomóc? - Zapytał Tadeusz, który ni stąd ni z owąd znalazł się w moim pokoju.
- Ktoś Ci mówił, że się puka? - Warknęłam.
- Drzwi były uchylone, w dodatku słyszałem jakiś huk, więc Wszedłem. - Uniósł dłonie w gęściej obrony.
- Mhm. - Odwróciłam się w stronę szafy I poczęłam przeglądać ubrania.
- Co ty nie w sosie? - Odezwał się, zapewne mając jedną brew podniesioną do góry.
- No nie wiem no. Nie wyspałam się.
- Mnie nie oszukasz.
- Jak myślę o tej zbliżającej się defiladzie albo ogółem o wojnie to słabo mi się robi.
- Wszystko będzie dobrze. - Odparł uśmiechając się lekko.
- Tak, tak, a teraz myk myk i daj mi się przebrać. - Ponagliłam go dłonią.
- A ty w ogóle wiesz w co chcesz się ubrać?
- Nie do końca.
- To Ci wybiorę. - jego kąciki ust drgnęły ku górze, po czym podszedł do szafy.
Przewróciłam oczyma I głośno Westchnęłam, na co chłopak cicho się zaśmiał.
Chwilę pogrzebał w mojej szafie, a następnie wyjął bialą sukienkę z bufiastymi rękawkami w jasne zielone i różowe kwiateczki.
Chwyciłam materiał do rąk I przejrzałam go. Uznałam, że może nie wyglądać tak źle więc wyprosiłam mojego brata z pokoju i ubrałam się w suknie.
Podeszłam do lustra i Spojrzałam w swoje odbicie. Przed sobą widziałam dziewczynę, młodą, której najpiękniejsze lata życia, zniszczyła wojna. Mogłaby żyć szczęśliwie, bez cierpienia i zbędnych zmartwień. Natomiast codziennie boi się, że żniwiarz jako swój kolejny cel wybierze jej przyjaciół, że na rano nie obudzą jej ostre płomienie słoneczne, a walenie do drzwi przez Gestapo, że nie będzie słyszeć krzyków wesołych dzieci, tylko do jej uszu dotrą wrzaski Niemców. Ta świadomość, iż taki los przytrafił się akurat jej pokoleniu, bolała, uważała, że to niesprawiedliwe, choć tak naprawdę w życiu nic nie jest takie. Próbowała żyć normalnie, nie zawracać głowy zbędnymi rzeczami, nie budzić się z myślą czy przetrwa kolejny dzień i nie widzieć szarości na dworze, tylko kolorową przyrodę. Niestety większość jej starań szła na marne, tylko w nieliczne dni wracała do niej stara Tośka, ta beztroska, radosna i szalona dziewczyna, która swym byciem rozświetlała dzień każdemu kogo napotkała.
Potrząsnęłam głową, nie chcąc zatracić się w jeszcze głębszym amoku. Ruszyłam w stronę drzwi, a kiedy je otworzyłam i przekroczyłam, zauważyłam Tadeusza, który chciał już pukać.
- Ile można się ubierać? - Mruknął niezadowolony.
Minęłam go zręcznie, podkładając mu nogę przez co prawie się wywrócił, Zmierzył mnie groźnym spojrzeniem, na co Parsknęłam śmiechem, a on Prychnął.
Znalazłam się w holu, gdzie założyłam czyściutkie, wypolerowane trzewiki. W pełni gotowa czekałam, aż Tadek się ogarnie, cóż za ironia.
Po niecałej minucie chłopak wraz ze mną opuścił mieszkanie i po wyjściu z Kamienicy znalazł się na ulicy.
- Gorąco. - Mruknęłam niezadowolona czując następstwa lata na swojej skórze.
- Wytrzymasz.
- No mam nadzieję. - Prychnęłam.
- Tośka rozchmurz się, nie ma co być takim spiętym.
- Wiem.
- Chyba nie wiesz skoro działasz przeciwnie do tego. - Przewrócił oczyma I zaśmiał się cicho.
- Dobra, dobra.
Nagle zaburczało mi w brzuchu, co przypomniało mi o mojej chęci przekąszenia czegoś.
- Chcesz drożdżówkę?
- Z chęcią. - Wzruszyłam ramionami I się Uśmiechnęłam.
Udaliśmy się do pobliskiej kawiarni, gdzie zakupiliśmy dwa wypieki. Gdy tylko wyszliśmy z lokalu czym prędzej Chwyciłam jedzenie i poczęłam je spożywać.
- Pyszne. - Powiedziałam z pełną buzią.
- Nie mówi się, jedząc. - Odparł śmiejąc się.
- A cicho bądź. - Machnęłam lekceważąco dłonią, wtórując gest.
Akurat weszliśmy na ulicę Dworską. Po dwóch minutach staliśmy już mieszkaniem Alka, więc do niego zapukaliśmy, a Glizda z radością wymalowaną na twarzy otworzył nam drzwi.
- Witajcie moi mili! - Uśmiechnął się szeroko.
- Czołem! - Odparł Tadeusz I zbił z Dawidowskim ,,męską" pionę.
- Serwus! - Przytuliłam chłopaka, po czym udałam się w głąb mieszkania wraz z nim i mym bratem.
Znaleźliśmy się w salonie, gdzie trudno nie było dojrzeć, siedzącego na tapczanie Janka, Basii i Irki. Przywitaliśmy się z nimi dosyć szybko i następnie wygodnie się rozsiedliśmy.
- Oj przyjacielu, spóźniłeś się. - Zaśmiał się Bytnar, patrząc na Tadeusza.
- Jak myślicie przez kogo? - Mruknął. - Oczywiście, że to wina tej oto pani. - Wskazał na mnie, a ja tylko przewróciłam oczami.
- Gdybyś poinformował mnie wcześniej o spotkaniu to bylibyśmy punktualnie. - Odparłam.
- No, ale godzina przed powinna wystarczyć.
- Najwidoczniej nie.
- Kto normalny ogarnia się trzydzieści minut?
- Przypominam, iż Tośka nie jest normalna. - Powiedział Rudzielec, a wszyscy wybuchli śmiechem.
- I kto to mówi. - Odezwałam się, nadal cicho chichocząc.
- Niejaki Jan Roman Bytnar, najprzystojniejszy wśród facetów.
- Tsa, ty jeszcze w to wierzysz? - Stwierdziłam, chcąc się z nim trochę podroczyć.
- Ej! Jak śmiesz?
- Ja tylko mówię prawdę. - Podniosłam ręce w gęściej obrony.
Chłopak chciał coś dodać, lecz Irka widząc tą wymianę zdań, uznała, że warto to przerwać, gdyż męska duma Rudzielca może zostać skrzywdzona na dobre.
- Gołąbeczki, koniec już. - Wstała. - Jeszcze Janek nigdy się do ciebie nie odezwie. - Zwróciła się do mnie.
- No, no, cóż za tragedia. - Mruknęłam jej na ucho. - Wiesz, przynajmniej będę miała spokój. - Dodałam, oczywiście żartując.
Dziewczyna wraz z Tadeuszem udali się do kuchni, w sumie nie mam zielonego pojęcia po co, natomiast Aleksy usłyszawszy dzwonek do drzwi, Pognał aby je otworzyć.