|Oneshot| 🌹 Różyczki 🌹

105 2 1
                                    

Z niepokojem obserwowała śnieżycę, która rozpętała się na zewnątrz. Martwiła się o męża, który wyjechał o poranku na polowanie. Już dawno powinien wrócić. Czarne scenariusze, które pojawiały się w jej głowie, wcale nie pomagały. Gładziła swój okrągły brzuch, gdy poczuła nagły skurcz i jęknęła cicho, łapiąc się za podbrzusze.

- Pani!

Śmichna i Mścichna prędko podbiegły do Jadwigi, zaalarmowane jej stanem. Były wrażliwe na każdy najmniejszy ból i skurcz. Nawet wówczas, gdy do porodu było jeszcze ewidentnie daleko.

- Pójdę po Jana - postanowiła Mścichna i ruszyła w stronę drzwi.

- Nie - Jadwiga zaprzeczyła cicho, acz stanowczo, łapiąc dwórkę za łokieć - Nie fatyguj go.

- Kiedy pani, a jeśli to już? - martwiła się Śmichna.

- Już ja doskonale wiem, kiedy przyjdzie pora. To tylko niegroźny skurcz - podeszła powoli do krzesła i usiadała na nim z ulgą.

- Pani, powinien cię obejrzeć medyk - Mścichna uporczywie trwała przy swoim.

- Zaprowadzę cię do łoża - Śmichna już chciała jej pomóc wstać, ale ta odepchnęła jej dłoń.

- Nic mi nie jest - traciła cierpliwość - Ał... - kolejny skurcz ścisnął jej podbrzusze.

- Pani, nie powinnaś się denerwować.

- To mnie nie denerwujcie - zirytowała się, ale zaraz odetchnęła głęboko - Wybaczcie, doceniam waszą troskę, ale ta śnieżyca... - spojrzała za okno - Martwię się o Jogaiłę. Jeśli coś im się stało? - popatrzyła na swoje dwórki.

- Na pewno schronili się w jakimś gościńcu. Jutro wszystko ustanie i król wróci do ciebie, pani - Mścichna pogładziła Jadwigę po ramieniu.

Ta pokiwała jeno głową i pogłaskała swój brzuch. Na całe szczęście skurcze ustały, jednak złe samopoczucie, które towarzyszyło jej od rana, nie ustąpiło. Nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł sługa.

- Orszak króla właśnie wjeżdża na dziedziniec - oznajmił i ulotnił się.

Na twarzy Jadwigi zagościł szeroki uśmiech. Wstała powoli z krzesła i sięgnęła po lekkie futro, które przywdziewała, gdy było jej zimno i ruszyła żwawo w stronę drzwi. Dwórki dopiero po krótkiej chwili zareagowały.

- Pani! Nie powinnaś! - krzyczały za nią, jednak ta nie słuchała.

Stęskniła się za mężem i martwiła o niego za każdym razem, gdy wyjeżdżał, zatem wieść o jego szczęśliwym i bezpiecznym powrocie niezmiernie ją uradowała. Pędziła przez korytarze, nie zwracając uwagi na swój stan i pokrzykiwania dwórek. Zaciskała palce na futrze, czując coraz to większy chłód, biegnący od wyjścia na dziedziniec. Jej wnętrze ponownie przeszył potworny skurcz, jednak nie zwróciła na niego uwagi.

Wybiegła na zewnątrz. Od razu zaatakował ją mroźny podmuch wiatru i padający gęsto śnieg. Opatuliła się bardziej futrem i, przedzierając przez grubą warstwę białego puchu, szła przed siebie. Śnieg ograniczał widoczność i nie do końca wiedziała, w którą stronę zmierzała. Do jej uszu docierały strzępki rozkazów i parskanie koni.

- Jogaiła! - krzyknęła.

Jej głos poniósł się echem po dziedzińcu, jednak nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Niemiłosierny skurcz powalił ją na kolana. Drżała z zimna, jej włosy były całe przemoczone, podobnie jak jej suknia. Jedną dłonią złapała się za brzuch, a drugą podparła o zbity śnieg. Jej ciało co chwilę zalewał to zimny, to gorący dreszcz. Nieustające bóle brzucha obdzierały ją z sił.

Zaklęta Róża (I Tom) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz