"CHCIAŁBYM WZNIEŚĆ TOAST." Abraham przemówił i gwar w pokoju ucichł. "Rozglądam się po tym pokoju... i widzę ocalałych. Każdy z was zasłużył na ten tytuł. Za ocalałych."
"Za ocalałych." powtórzyli wszyscy.
"To jest tylko to, co chcecie?" Abraham zapytał. "Budzić się rano, walczyć z nieumarłymi kutasami, szukać jedzenia, kłaść się spać z dwojgiem otwartych oczu i tak w kółko? Bo możecie tak żyć. To znaczy, macie siłę. Macie umiejętności. Chodzi o to, że dla was, ludzie, to, co możecie zrobić, to po prostu poddanie się. Teraz zabierzemy Eugene'a do Waszyngtonu, a on sprawi, że umarli umrą, a żyjący znów przejmą ten świat i chyba warto zrobić sobie taką wycieczkę."
Judith gruchała cicho, a Rick pocałował ją w czubek głowy, uciszając ją cicho. Lara siedziała z Darylem, który obejmował ją ramieniem. Bliskość była kojąca, bo w jego objęciach zawsze czuła się bezpieczna. Dlatego właśnie, w obliczu propozycji Abrahama, zadała pytanie, które wszyscy umierali z ciekawości.
"Eugene, co jest w Waszyngtonie?" spytała Lara.
"Infrastruktura zbudowana tak, aby wytrzymać pandemie nawet tej wielkości." odpowiedział Eugene. "To oznacza jedzenie, paliwo, schronienie. Nowy początek."
"Jakkolwiek to się potoczy, bez względu na to, ile czasu zajmie cały ten reset, możecie być tam bezpieczni." powiedział Abraham. "Bezpieczniejsi niż byliście, odkąd to wszystko się zaczęło. Chodźcie z nami. Uratujmy świat dla tego maleństwa." zerknął na Judith, po czym jego wzrok przeniósł się na Larę. "Uratujmy świat dla tego maleństwa, które ma przyjść. Uratujmy go dla siebie. Uratujmy go dla ludzi, którym nie pozostało nic poza przetrwaniem."
Judith zabulgotała cicho i Rick spojrzał na nią. "Co mówisz?" wokół niego rozległ się cichy śmiech, gdy zwracał się do córki. "Myślę, że ona wie, co mam zamiar powiedzieć. Ona jest za; jeśli ona jest za, to wchodzę w to. Jesteśmy za."
Grupa wiwatowała entuzjastycznie.
Lara spojrzała na Daryla. "Wygląda na to, że znaleźliśmy nasze bezpieczne miejsce."
"Na to wygląda." odparł Daryl.
"Chciałbym również skorzystać z tej chwili, aby pogratulować nowożeńcom." powiedział Abraham. "Oboje wyglądali cholernie blisko, byli gotowi się wysrać na naszych oczach, ale od dawna nie widziałem takiej miłości jak ich. Za Daryla i Larę."
"Za Daryla i Larę!"
Glenn wstał. "Cóż, skoro już im gratulujemy, to chciałbym powiedzieć kilka słów. Larę znam od początku tej całej sytuacji i mogę śmiało powiedzieć, że jest jedną z najlepszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem. Widzieć to jak daleko zaszła, dorosła, dojrzała i przygotowuje się do bycia matką, napawa mnie dumą, że mogę nazywać ją moją przyjaciółką. Od pierwszego spotkania łączyła nas jedna z tych przyjaźni, które są tak rzadkie i należy je cenić. Obserwowałem, jak związek jej i Daryla rozwijał się od samego początku, a każdy, kto był ze mną w Atlancie, a nawet później, może zgodzić się, że mają jeden z najbardziej burzliwych związków w historii. Wzloty i upadki, góry i doły, zawsze przez nie przechodzili, a teraz wszystko się ułożyło." uśmiechnął się do Lary. "Nie mogę się doczekać, kiedy poznam twoje dziecko, kiedy przyjdzie i nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, jak ty i Daryl jesteście najlepszymi rodzicami, o jakich dziecko może marzyć."
Lara miała łzy w oczach, gdy schowała twarz w koszuli Daryla, ukrywając zaczerwienienie na policzkach. Nienawidziła być w centrum uwagi tak samo jak Daryl, ale usłyszenie tych słów od Glenna wywołało u niej uśmiech. Daryl pocałował ją w czubek głowy, gdy wszyscy wrócili do swoich spraw.
CZYTASZ
DANGER ZONE | Daryl Dixon [1] - tłumaczenie
Teen Fiction*w trakcie korekty* "wiem, że niczego się nie boisz, ale ja się boję." "czegoś się boję." "oh tak? czego?" "stracenia ciebie." - w świecie, w którym umarli wędrują wolni i słabość cię zabija, zakochanie może być wyrokiem śmierci... dla daryla, może...