cuz nie umiem w prologi
-Słyszałeś ją, tak? Dajcie jej spokój.
To może zacznę od początku.
Jestem Neteyam. Pierworodny syn Neytiri, córki Tsahiki klanu Omaticaya, oraz Jake'a Sully'ego, Toruk Makto, który poprowadził klany do zwycięstwa. Mam też młodszego kre- znaczy brata, Lo'aka oraz dwie siostry, Tuk i Kiri. O, jest też Pająk, taki trochę bezpański pies, ale o nim kiedy indziej.
Nie powiem, dobrze nam się żyło w górach Alleluja, mimo ciągłych eskapad po broń, bitew bez skutku i wysokości (a raczej przepaści), i jeszcze wcześniej w lasach Pandory. O Wszech Matko, jak ja kocham te lasy. Ziemia pod stopami, ogromne drzewa, leśne strumienie, potoki i wodospady, dreszcz niepewności, czy zaraz nie wyskoczy na ciebie Nantang... Wracając jednak do wątku głównego.
Jakiś czas temu, po akcji kiedy Lo'ak, Pająk, Tuk i Kiri zostali niemal zabici przez ludzi z nieba pod postacią Na'vi, nasz ojciec stwierdził, że dla naszej rodziny będzie najlepiej, jeśli odejdziemy. Zrzekł się tytułu Olo'eyktana, pozbawiając nas miejsca i ludzi. Mama bardzo płakała, a cała nasza czwórka była zgubiona. Czuliśmy się jak wygnańcy, gdy Na'vi z klanu Omaticaya patrzyli na nas, jedni ze łzami, drudzy z pogardą, trzeci z niezrozumieniem a jeszcze inni z tymi wszystkimi emocjami, jak odchodzimy dosiąść nasze Ikrany.
Podróż była długa i męcząca. Prawie zero odpoczynku, bo ojciec jak najszybciej chciał dotrzeć do celu. To zabawne, chciał uchronić nas od śmierci, gdzie sam ją prawie na nas zesłał, każąc się nam tak męczyć...
Schronienie znaleźliśmy w wiosce klanu Metkayina, gdzie.. ciężko określić czy zostaliśmy przyjęci ciepło czy chłodno, ale napewno zmiana otoczenia przysporzyła nam kilku kłopotów.
Jeden, chyba najpoważniejszy stał właśnie przede mną. Był to Ao'nung, syn Tonowari'iego, wodza klanu, w którym właśnie jesteśmy, oraz Ronal, jego żony, tutejszej Tsahiki (lepiej z nią nie zadzierać, serio).
Jest aroganckim, zarozumiałym, narcystycznym, egoistycznym, lekceważącym sobie wszystko i wszystkich dupkiem. Wspominałem, że momentami jest agresywny? Nie? To teraz mówię. Tyle, że nie agresja fizyczna, o nie, nie... Taki Łosoś jak on wybrał sobie bardziej wYraFinOwaNy sposób, jakim było wyzywanie i dokuczanie, a na cel obrał sobie moją siostrę.
Ojciec nauczył nas naprawdę wielu rzeczy, choć nie jest rdzennym Na'vi. Od małego wpajał nam, że Sully trzymają się razem. Nasza największa słabość i najmocniejsza strona.
-Oo, groźny bracholek - odezwał się jeden z tutejszych, ale Aonung go uciszył. Nawet nie wiem jak ma na imię ten Na'vi.
Spojrzałem na niego gniewnie. Jak on w ogóle śmiał?! Ja rozumiem, że jesteśmy tak naprawdę obcy i niekoniecznie chciani, a moja rodzina jest, jaka jest, ale to nie jest pieprzony powód, żeby tak ją traktować! Nie miałem ostatnio zbyt dobrych kontaktów z rodzeństwem, a raczej z bratem, ale bardzo ich kocham i nie pozwolę by jakiś buc tak do nich mówił.
-Weź. Się. Odwal. Już.- wysyczałem, spoglądając w błękitne oczy syna wodza. Ten tylko spojrzał na mnie z lekkim cieniem podziwu. Było to jednak sekundowy cień, na który przybrał maskę pogardy. Chociaż, czy napewno maskę? W sensie, nie mi oceniać. Typa znam zaledwie tydzień, więc nie wiem.
Ręce trzymał jeszcze chwilę wyprostowaną, jakby powstrzymywał tego Na'vi, od wykonania jakiegokolwiek kroku z naszą stronę, po czym uniósł je w geście poddania się. Jakbym wygrał tą bitwę. Wiedziałem jednak, że wojna dopiero się zaczyna. I to prawdopodobnie, dosłownie.
-Mądrze- odrzekłem, pełen jednak niepokoju. Tak, spokojna twarz tego Śledzia nie może zwiastować niczego dobrego.- I od teraz macie szanować moją siostrę - tym razem zwróciłem się do całej bandy Łososia. Gdy odwróciłem głowę jeden z nich na mnie nasyczał, ale Aonung szybko go uciszył.
CZYTASZ
The way of us [Aonete]
FanfictionPo groźnym spotkaniu w lesie Pandory, Jake Sully postanawia za wszelką cenę chronić swoich bliskich. Zrzeka się tutuły Ole'eyktana i wraz z rodziną znajduję schronienie w klanie Metkayina. Jego dzieci próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, mie...