Dominic
Uderzałem piórem o brzeg biurka, próbując skupić się na pracy. Miałem do opracowania niezwykle ważną umowę. Mógłbym zlecić jej przygotowanie każdemu innemu, ale prawda była taka, że szukałem dla siebie jakiegokolwiek zajęcia. Nie musiałem być tego dnia w biurze, w ogóle nie musiałem się zjawiać w siedzibie firmy, ponieważ byłem na etapie zarabiania na pracy innych; wszystkich tych, których zatrudniałem. Z powodzeniem mogłem siedzieć na cholernej kanapie w pierdolonym domu i odcinać kupony, jednocześnie obserwując jak moje aktywa wzrastają. Mógłbym, gdyby bezczynność mnie nie zabijała.
Na następny tydzień byłem umówiony na konsultacje, a czas oczekiwania dłużył mi się niemiłosiernie, jakby cholerny czas postanowił zwolnić właśnie wtedy, kiedy mnie najbardziej się spieszyło.
Lea zabrała Lilly na jakąś, podobno, ekscytującą wycieczkę, więc wieczór mieliśmy wyłącznie dla siebie. Pragnąłem wymyślić coś wyjątkowego, ale moje myśli wciąż uciekały tam, gdzie nie było przyjemnie. Hope w ostatnich dniach wciąż chodziła zestresowana, pojawiały się u niej częstsze ataki paniki, nie tak silne, jak kiedyś, ale wciąż niepokojące. Zdawałem sobie sprawę, że przyczyną najprawdopodobniej były piekielne matki, przyprowadzające swoje dzieci do przedszkola, ale gdy próbowałem ją skłonić do zrezygnowania z posady przedszkolanki, ona kategorycznie odmawiała.
Po nieproduktywnym dniu wróciłem do domu. Nie widząc na podjeździe wozu Hope, zaniepokoiłem się. W środku panowała ciemność, a ogrzewanie było wyłączone.
Co, do kurwy?
– Różyczko?! – krzyknąłem i zacząłem włączać wszystkie światła, jednocześnie przeczesując każde pomieszczenie.
Drżącą ręką wyjąłem z kieszeni smartfon i wykonałem połączenie. Jej telefon był wyłączony. Bez dłuższego zastanawiania się, wybiegłem z domu i wsiadłem za kierownicę. Ruszyłem z piskiem w kierunku cholernego przedszkola.
Gdy zobaczyłem przed budynkiem ambulans, poczułem, jakby wszystkie moje zakończenia nerwowe zaczęły się palić. Wbiegłem do środka i od razu zobaczyłem, jak moja Hope siedzi na podłodze ze zwieszoną głową i workiem lodu na karku, oraz drugim przy twarzy.
– Hope? – Rzuciłem się w jej stronę, ale sanitariusz zastąpił mi drogę. – Odsuń się, kurwa, bo nie ręczę za siebie!
– Proszę się uspokoić, musimy wziąć ją do szpitala. – Wciąż próbował mnie zatrzymać.
– Co się stało, do cholery?! Hope?! – wrzeszczałem, ale ona nawet się nie poruszyła. – Co jej zrobiliście?!
Przedarłem się do niej i upadłem na kolana. Dotknąłem jej ręki, a wtedy podniosła na mnie nieobecny wzrok. Wyglądała, jakby była naćpana.
– Panna White miała atak paniki i uderzyła głową w narożnik biurka. – Usłyszałem nad sobą głos dyrektorki placówki. – Straciła przytomność, wystraszyliśmy się...
– Co było powodem ataku? – wycedziłem, podnosząc na nią wściekły wzrok.
– N-nie wiem.
– Nie ma ataków bez powodu! – ryknąłem. – Dzieci do tego nie doprowadziły!
– Chyba... To znaczy... Miała nieco ostrzejszą wymianę zdań z mamą Trevora. – mówiła niepewnie, a ja znów poczułem to samo, co kilka tygodni wcześniej. Chęć mordu.
– Proszę się odsunąć. – rzekł mężczyzna, pchający puste nosze.
– Ja pierdolę! – wrzasnąłem kolejny raz.
Co musiałbym zrobić, żeby chronić ją przed całym pierdolonym złem?!
Po chwili wyjeżdżali z nią, przypiętą pasami i całkowicie nieświadomą w kierunku karetki. Dowiedziałem się, dokąd ją wiozą i pojechałem za nimi.***
– Zaraz rozsadzi mi czaszkę. – jęknęła po kilku godzinach, kiedy zasypiałem na niewygodnym krześle i czekałem aż odzyska świadomość po końskiej dawce leków, które jej podano.
– A mi serce. – burknąłem i się podniosłem.
– Dominic? – Uniosła się na łokciach i spojrzała na mnie już mniej zamglonym wzrokiem niż wcześniej. – Co się stało?
– Miałaś atak paniki. – wyjaśniłem, zgrzytając zębami. Pogładziłem jej podpuchnięte czoło i zaczerwieniony policzek.
– W domu?
– W pracy, do której już nie wrócisz. – warknąłem. – Mam dość, rozumiesz? W imię czego się, kurwa, wystawiasz tym pojebanym ludziom?
Nie byłem w stanie pohamować swojego gniewu. Zbyt dużo zadziało się w jednym czasie. Hope zrobiła markotną minę, a we mnie natychmiast uderzyły wyrzuty sumienia. Opadła z powrotem na poduszkę i zamknęła oczy.
– Znów chcesz ustawiać mi życie. – wyszeptała.
– Po prostu nie chcę, żeby stała ci się krzywda. – Zacząłem tłumaczyć łagodniejszym tonem. – Co cię tam trzyma? Przecież nie musisz pracować, masz moje konto do dyspozycji, niczego ci nie brakuje. – nakręciłem się, rzucając argumentami, które w moim przekonaniu były wystarczające.
– Dzieci. – szepnęła, a z kącika jej zamkniętych oczu wypłynęła łza. – Pracuje tam dlatego, że kocham dzieci, Raven.
Te słowa uderzyły we mnie z niewyobrażalną siłą. Coraz częściej wspominała, że właściwie antykoncepcja nie jest konieczna, bo czuła się gotowa na macierzyństwo. Myślała wówczas, że jej nie słucham, ale ja rejestrowałem każde jej słowo, jednocześnie wpadając w otchłań, z której ucieczka nie była taka prosta.
– Przecież mamy Lilly.
– I kocham ją nad życie, Dominic, dobrze o tym wiesz.
Zacisnąłem mocno powieki. Oczywiście, że ją kochała, traktowała ją, jakby sama ją urodziła, troszczyła się, dawała wszystko to, co ofiarowuje swojemu dziecku prawdziwa matka. Ale to wciąż nie było jej własne dziecko.
– Wrócimy do tego, jak wydobrzejesz, zgoda? – Starałem się brzmieć łagodnie. – Jeśli będziesz czuła się dobrze, to jutro wrócimy do domu.***
Rozmówiłem się z kobietą, która doprowadziła Hope na skraj wytrzymałości. A raczej starałem się z nią rozmawiać. Nigdy dotąd nie spotkałem się z taką nachalnością. Gdybym tylko wyraził cień chęci, wskoczyłaby mi w spodnie na oczach swojego czteroletniego syna.
Wchodziłem na szpitalny oddział, gdzie czekała na mnie Hope. Jej upadek okazał się groźniejszy niż początkowo przypuszczano, dlatego spędziła w szpitalu nieco więcej czasu niż było to planowane.
Udało mi się ją w końcu przekonać do rezygnacji z pracy. Nie chciałem jej uziemić w domu, absolutnie, zwyczajnie jej bezpieczeństwo stało się dla mnie priorytetem. Gdybym mógł, zabierałbym ją ze sobą wszędzie, byleby mieć na nią oko. Popadałem w obsesję na jej punkcie i zdawałem sobie sprawę, że to nie było dobre.
– Dzień dobry, królowo. – przywitałem się z nią i od razu objąłem.
– Dusisz mnie, Raven. – wymamrotała mi w pierś.
– Wybacz, stęskniłem się. – Odsunąłem się o pół kroku i zlustrowałem ją od góry do dołu. – Gotowa?
– Powiedzmy. – mruknęła i złapała za kurtkę.
– Hej, co jest? – Ująłem ją za podbródek i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała. Po jej policzkach natychmiast spłynęły łzy. – Różyczko?
– Lekarze wypytywali mnie o... – Z jej gardła wydarł się szloch, Zaczęła wskazywać dłonią swój brzuch, przez co zrozumiałem, że mówiła o tym, co również przede mną kiedyś ukrywała. – Ja zawsze będę popsuta. – łkała. – Jestem... Ja jestem...
– Jesteś doskonała, kochanie. – Ostrożnie ją przytuliłem i zacząłem gładzić czubek głowy. Brakowało mi pomysłów, jak ją przekonać do tego, że jest idealna. Wprawdzie jej blizny mnie również spędzały sen z powiek, ale nie miały żadnego wpływu na moje uczucia do niej.
– Mam dość. – westchnęła. – Mam już dość, jestem zmęczona. Nie mam już dłużej siły. – zawodziła.
– Polecimy do Stanów. Mój przyjaciel znajdzie dla ciebie najlepszą klinikę. Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa i już nie płakała, rozumiesz? Co mam jeszcze zrobić, żebyś poczuła ulgę? – zapytałem z desperacją.
– Boję się, Dominic. Od miesięcy się boję, że mnie znajdzie i skrzywdzi was. Mnie mógłby zabić, ale gdyby stało się coś tobie, albo Lilly...
– Obiecałem, że znajdę go pierwszy. – powiedziałem twardo. – A ja dotrzymuję obietnic.
Odsunęła się nieco i spojrzała na mnie z dołu, robiąc przy tym pobłażliwą minę. Była uroczo nieświadoma tego, jak wiele byłem w stanie poświęcić dla niej. I ile zrobiłem.
Dotychczas myślałem, że kiedy opadną emocje, a adrenalina przestanie buzować w moich żyłach, to uderzą mnie wyrzuty sumienia, ale pomimo upływu kilku tygodni, ja wciąż napawałem się tym, odczuwałem satysfakcję z wymierzenia sprawiedliwości.
Czy to czyniło mnie złym człowiekiem?
– Wracajmy do domu. – zarządziła i zaczęła zbierać swoje rzeczy, jednocześnie odciągając mnie od przemyśleń, w których się pogrążałem.
Przez całą drogę milczała, ale czułem na sobie jej badawcze spojrzenie. Sprawiała wrażenie, jakby intensywnie nad czymś rozmyślała.
W domu czekała na nas Lilly w towarzystwie mojej siostry. Kiedy tylko stanęliśmy w progu, mała podbiegła do Hope i mocno ją uścisnęła.
– Mama! – wykrzyknęła z entuzjazmem, a Hope znów zalała się łzami.
CZYTASZ
Miss White #1
ChickLitPanna White pojawia się w Fort William znikąd. Zatrudnia się jako opiekunka w lokalnym przedszkolu i od sześciu miesięcy prowadzi normalne życie. Oddaje całe serce swoim podopiecznym, a jednocześnie stroni od nawiązywania jakichkolwiek znajomości. D...