Rozdział 6. Dla mnie bomba

3 0 0
                                    

„Dziękuję. Dolicz, proszę, koszty amortyzatorów do rachunku. Pozdrawiam".

Wpatrywała się przez chwilę w skonstruowaną wiadomość. Nie. Nie będzie go o nic prosić. Bezczelny typ powymieniał części, pomimo że wyraźnie powiedziała, żeby nie ruszał. Co on sobie myśli? Typ rządziciela, takiego, co to stawia przed faktem dokonanym. O co to, to nie.

„Dziękuję. Nie trzeba było. Dolicz do rachunku. Pozdrawiam".

Nie no... Trochę zbyt obcesowo. W sumie miło z jego strony, przecież to też bezpieczeństwo jazdy. Może się o nią martwi? Nie! Nie będzie dorabiać do tego historii, pomyślała. I nie będzie kombinować.

„Hej. Jaki jest koszt tych amortyzatorów?".

Poszło. Ha! Genialnie. Zapytała o konkrety. Zrobiła tak – jakby to Piotr powiedział – jak dorośli ludzie.

I nie zamknęła sobie drogi do dalszej konwersacji – z kolei ta usilnie tłamszona myśl tłukła się gdzieś z tyłu głowy. Ewa świadomie ją odrzucała. Wcale nie ma takiej myśli. Taka myśl absolutnie nie istnieje. Odpowiedź nadeszła niemal natychmiastowo.

„A co? Szukasz adekwatnej cenowo kawy? W rynku jest dość drogo ;) O 18?".

Pieprzony, cwany, irytujący dupek!, pomyślała z rosnącym bananem na twarzy. Co on sobie wyobraża, że ustawi spotkanie i ona się, ooo, dostosuje? Co to, to nie! Swoją drogą dość wyszczekany jak na zwykłego mechanika.

Kątem oka wychwyciła swoje odbicie w czerni ekranu wyłączonego telewizora. To, co dostrzegła, przestraszyło ją nie na żarty. Była to twarz uradowana. Jest niedziela, a facet, który „się w niej zakochuje" na pewno chciałby spędzić ten dzień we dwoje.

Albo i nie. Może dziś też ma nastrój pod samotnię?

I wtedy plan idealny strzelił ją w pysk! Zrobi tak – zapyta Piotra, co porabia i czy chce się widzieć, bo jeśli nie, to ona potowarzyszy Iwonie, żeby się jakoś wdrożyła w nowe miejsce. I jeśli on stwierdzi, że w porządku, wówczas Ewa zrobi dokładnie tak, jak powiedziała. Weźmie siostrę i pokaże jej miasto.

Zahaczając o rynek.

W okolicach osiemnastej.

Toż to przecież jeden z najpiękniejszych rynków w Europie. Iwona koniecznie musi go zobaczyć w pierwsze kolejności.

Pierwsza faza planu powiodła się bezbłędnie. Piotr uznał, że to dobry pomysł, a oni spotkają się w poniedziałek. Mało tego, zaproponował coś, co ją lekko wybiło. Powiedział, że jeśli będzie miała ochotę, to zabierze ją jutro do Krzesławic i byłoby mu szalenie miło, gdyby mogła zostać inspiracją kolejnej rzeźby. Tak to ujął. Nie zapytał, czy będzie mu pozować, tylko jakoś tak zagmatwanie. Spoko, odparła. Boże, czuła się jak idiotka. Chyba była za głupia dla niego.

Tak czy siak, Bartek otrzymał wiadomość następującej treści:

„Moja siostra przyjechała wczoraj. Chcę jej pokazać miasto. Możemy wypić z Tobą kawę o 18.00. Oczywiście, ja stawiam ;p".

Boże. Po co ten jęzor z przymrużonym okiem? Przepadło, poszło. Przecież to jest spoufalanie. A miało być z dystansem. Cholera! Nie panowała nad samą sobą, a to już jest przykra sprawa.

W każdym razie miała przyzwoitkę, niezobowiązujące spotkanie i obwącha sobie teren raz jeszcze. Na neutralnym gruncie. A za amortyzatory i tak zapłaci!

„Dla mnie bomba. Zadzwonię w okolicach szóstej. Pozdro".

Hm... „Dla mnie bomba"? Nie, jednak to zwykły szczyl jakich pełno. Pff. Bomba dla niego. Ucieszył się, że będą we dwie. No ładne kwiatki, znaczy – kobieciarz. Do osiemnastej zostało siedem godzin. Wystarczająco, by się ogarnąć i w międzyczasie skoczyć do Teresy.

          

*

Teresa, jak co niedzielę, wyglądała jak królowa życia. W turkusowej sukience zaserwowała rosół, na który dzieciaki czekały z wypiekami na twarzy. Jak za komuny, pomyślała Ewa.

– Karmisz je czasem? – zażartowała.

– Mirek twierdzi, że robię lepszy rosół niż moja teściowa. – Puściła oczko. – Choć zabronił powtarzać to przy mamusi. Po co ma być kobiecinie przykro.

– A jak tam on? Nadal posuwa Telawiwianki?

Przyjaciółka spoważniała.

– To nie jest śmieszne – stwierdziła stanowczo, na co Ewie zrobiło się trochę głupio. Być może to faktycznie nie jest temat do żartów. – Jesteśmy razem osiem lat. To by mnie zabiło.

– Ciebie i twojej energii nie jest w stanie zabić nawet wąglik, kobieto. No ale co, przecież powiedział, że przyjeżdża.

Przez moment w ciszy stukały łyżkami. Rosół był istotnie wyborny. W domu pachniało dobrym jedzeniem i czystością, pachniało niedzielą.

– No przyjeżdża. I zaproponował, żebyśmy pojechali w góry. Wszyscy razem, z dzieciakami, z tobą

– Ze mną?

– Z tobą i z twoim... chłopakiem – dodała. – Powiedział: „Rzućmy wszystko, jedźmy w Tatry". To jest podejrzane. Wróci z podróży, by jechać w kolejną? Mirek zawsze był typem domatora, coś mi tu śmierdzi. Być może mam już obsesję. Dość tego zamartwiania się na wyrost! Opowiadaj o mechaniku.

– Do dupy jest mechanik. Całkowicie. Poszłam tam i czułam się jak idiotka, a on wcale nie ułatwił sytuacji, dorzucając trzy grosze własnych spostrzeżeń.

– Ooo! – Teresa wyraźnie się zainteresowała. – Cóż takiego spostrzegł pan, jak mu tam?

– Bartek. Spostrzegł aż za bardzo celnie, że przyszłam tam szukać... W zasadzie w ogóle mi się nie chce o tym rozmawiać. Spotkanie było jakąś kompletną porażką. On się okazał bystry...

– To źle? – wtrąciła przyjaciółka.

Ewa przez chwilę obracała w głowie tę myśl.

– Niby nie. Ale potem spotkałam się z Piotrkiem, pokazał mi niesamowite miejsce, w którym tworzy niesamowite rzeczy. Rzeźby, obrazy. A potem zobaczył, że podpisałyśmy Bartka „seksowny pan mechanik", czy jakoś tak i się wkurzył.

– Grzebie ci w telefonie?

– Sama go poprosiłam, myślałam, że SMS jest od Iwony. Piotrek powiedział, że się we mnie zakochuje. Zakochuje się, rozumiesz?

Teresa zastanawiała się przez moment nad tym określeniem, wkładając naczynia do zmywarki.

– Zakochuje się – powtórzyła. – Love loading. Ile procent? Oby nie złapał laga.

Obie przyjaciółki wybuchły szczerym śmiechem. Teresa powiedziała, że jakby Ewa zabrała w góry Bartka, to nawet lepiej, bo gdyby na serpentynach zepsuł się wóz, czy coś... Śmiały się do rozpuku, spędzając miłe przedpołudnie i tym razem, o dziwo, nie robiąc żadnych głupot. Ewa potrzebowała właśnie takiego oderwania myśli. Zbyt dużo ostatnio analizowała.

Nie powiedziała o wieczornym spotkaniu. Nie chciała zapeszać.

*

Iwona miała skrzętnie, aczkolwiek dość chaotycznie, sporządzony plan zwiedzania – Brama Floriańska, Barbakan, Wawel, Ogród Botaniczny, spacer najstarszą z ulic – Kanoniczną, z której notabene ów Wawel widać. A dwunastu Apostołów pod Kościołem Piotra i Pawła? Grzechem byłoby nie rzucić okiem. Starsza siostra zgodziła się na wszystkie sugestie, jednak warunek był jeden – nocą. Kraków nocą był esencją magii.

I romantyzmu.

Kwadrans przed osiemnastą, gdy krążyły po urokliwych uliczkach starego miasta, zadzwonił Bartek. Kilka luźno wymienionych zdań, stricte informacyjnych, że spotkają się dokładnie tu i tu. Ewa, gdy tylko rozłączyła rozmowę, poczuła, że oblał ją pot. I że jest cała roztrzęsiona.

Musiała się ogarnąć. To tylko głupi mechanik!

Pyskaty, ale nic poza tym.

No może jeszcze punktualny, skoro dzwonił przed czasem.

I uśmiechnięty.

Rozmowny.

A przede wszystkim, w przeciwieństwie do Piotra (i w przeciwieństwie do niej), wyluzowany.

Punktualność potwierdziła się kilka minut później.

– Cmentarz żydowski zwiedźcie – zasugerował – może spotkacie dybuka. – Uniósł znacząco brwi, popijając piwo. Już drugie po wcześniejszej kawie. Rozmowa o dziwo nawet się kleiła. To był świetny pomysł, by poszły we dwie.

– Co to dybuk? – zaciekawiła się Iwona.

– Taki duch – szepnął, po czym nachylił się nad stolikiem, robiąc coś na kształt przerażającej miny – co w ciebie wchodzi.

Ewa roześmiała się na głos.

– Nie w ten sposób wchodzi – stwierdził, karcąc kobietę spojrzeniem.

– Eeej! – oburzyła się rozbawiona. – Wiem, że nie w „ten" sposób. Normalnie, jak duch w człowieka.

– Normalnie? – włączyła się Iwona. – Duch w człowieka jak włazi, to jest normalne?

Teraz śmiali się już wszyscy. Wokół mnóstwo ludzi. Po części studentów, którzy w ten weekend zjeżdżali się tuż przed rozpoczęciem nowego roku akademickiego. A część to po prostu ludzie, którzy chcieli skorzystać z tych ostatnich w tym roku ciepłych dni, kiedy można jeszcze posiedzieć wieczorem na zewnątrz bez marznięcia na kość. Ogródki przy restauracjach tętniły życiem, przywodząc na myśl gwar włoskich uliczek. Ewa dawno nie czuła się tak dobrze. Czy potrzebowała czegoś więcej? Czy człowiek potrzebuje czegoś ponad to, by czuć się błogo? By łapać chwile? By wręcz namacalnie poczuć ponadczasowe carpe diem? „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie..." – mawiał Horacy.

Ewa chwytała ten dzień. A raczej noc.

– Ciekawi mnie – ciągnęła młodsza siostra – jak sukiennice wyglądały kilkaset lat temu.

– Tak samo, tylko mniejsze badziewie sprzedawali – stwierdził Bartek, znów wywołując uśmiech na twarzach dziewczyn. – Słuchajcie, może pójdziemy na karaoke? – zaproponował.

– Jasne! – Iwona zaklaskała w dłonie.

Ewa przełknęła ślinę. Pomyślała o Piotrze. O zarośniętym domku na obrzeżach miasta. O byciu inspiracją dla tworzenia rzeźby. O Mirku, który jeśli zdradza Teresę, to jest to złe. O wszystkich popieprzonych relacjach wokół niej. I o sobie w centrum takich relacji.

– Jeśli nie chcesz – zaczął ostrożnie, wpatrując się w oczy dziewczyny, przenikając przez nie dużo głębiej, w zakamarki umysłu, do których dawno nikt nie zaglądał – to i tak są dwa głosy do jednego. Nie masz wyjścia. – Uniósł piwo w geście toastu. Iwona zrobiła to samo. – Postanowione.

Nie patrzył tak na Iwonę. Patrzył tak tylko na nią. Dałaby sobie obie ręce urżnąć.

Chyba że zwariowała.

Chwytaj dzień, Ewo...

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: lut 20, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zostaw pierwszy komentarz 💬

Idée fixeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz