13. Jednak byłem zły

177 14 2
                                    

Ubrałem się jak najlepiej umiałem, ubrałem się nie tylko najlepiej, ale także tak aby było to zgodne ze mną.

Włożyłem białą koszulę na którą zarzuciłem zielony sweter który podobał się Jamesowi, przez to stał się jedną z moich ulubionych rzeczy jakie posiadałem.

Uważałem że w tym i długich luźnych czarnych spodniach wyglądałem naprawdę dobrze. Włosy roztrzepałem tak jak najbardziej lubiłem, a siniaki na twarzy zakryłem zaklęciem maskującym tak samo jak drobne rozcięcia.

Wychodząc z domu na śnieg założyłem wysokie glany i jeansową kurtkę które idealnie komponowały się z resztą.

W ostatniej chwili pomyślałem też sobie że nie zaszkodzi jeśli pomaluje sobie rzęsy, co od razu zrobiłem. Szczerze? Konsekwencje już nie za bardzo mnie obchodziły. Miałem ostatnie parę godzin życia i zamierzałem wyglądać tak jak mi się podobało. Ten ostatni raz.

Ulica była opustoszała. Nikt nie przyszedł żeby mnie uratować. Miałem nadzieję na rycerza na białym koniu który wyciągnął by mnie z tego koszmaru, ale przykra rzeczywistość uderzyła we mnie od razu, nie pozwalając nawet na marzenia. Nie chciałem aby James się fatygował, ale może jednak? Podświadomie. Może jednak chciałem żeby mnie powstrzymał, pocałował i wyjechał ze mną z kraju. Tak jak to proponował. Tak jak oboje o tym marzyliśmy

Utonąłem w tych rozmyślaniach dopóki nie przerwała ich przykra obecności ojca tuż za moimi plecami którą od razu wyczułem. Obróciłem się z obawą, ale na szczęście nic nie powiedział. On prawie nigdy nic nie mówił.

Matka była okropna, ale on, on nie odzywał się do mnie ani słowem przez większość mojego życia. Nie wiem które z nich raniło mnie bardziej.

Złapał mnie za ramię, a potem ten cichy pusty krajobraz znikną. Coś szarpnęło mnie w pępku i po chwili przed moimi oczami ukazała się wielką posiadłość. Do której zmierzaliśmy nie tylko my.

Widziałem ciemne postaci wśród których zdecydowanie wyróżniałem się z tłumu w mugolskich ciuchach. Moi rodzice nie chcieli na to pozwolić, ale pierwszy raz w życiu nie dałem za wygraną. Nie poddałem się.

Szkoda że tak późno się tego nauczyłem, może gdybym wcześniej zdobył się na to wszystko nie wkraczałbym teraz we wrota czarnego dworu.

Ustawili nas z jednej strony kiedy inni ustawili się z drugiej, mój ojciec nie był śmierciożercą więc od razu po wprowadzeniu zmył się wymawiając obowiązkami. Szczerze? Nie musiał mi tego mówić, gdyby po prostu znikną wcale nie był bym zaskoczony.

Wpatrywałem się w te maski. Wszyscy słudzy Voldemorta wyglądali tak samo. Twarze mieli przykryte wizerunkiem dziwnej czaszki, a odziani byli w jednolite czarne szaty. Nie sposób było rozpoznać kto jest kim.

Byli szarą masą. Każdy z nich był taki sam, ich wygląd pokazywał jednocześnie ich wnętrze, ten sam ubiór, ale też te same przekonania, te samą wartość, te same myśli. Wszyscy jednakowo splamieni krwią niewinnych, żaden z nich nie czuł wyrzutów sumienia. Byli tak samo psychopatyczni i bezlitośni.

Nie chciałem być tak samo nie jaki, to przerażało minie bardziej niż zabicie człowieka. Nie chciałem zostać tylko jednym z wielu, a tak naprawdę nikim.

Złapałem Evana stojącego obok mnie za rękę. Czemu uważali że taki piętnastolatek jak ja może im się do czegoś przydać?

Pierwsza osoba wystąpiła przed szereg w stronę bladego lecz całkiem ładnego mężczyzny o krwisto czerwonych oczach. Lord Voldemort. Wbiłem paznokcię w wewnętrzną stronę dłoni, a po chwili z rany pociekła krew.

Szczerze? Miałem plan, plan tak ryzykowny i nieudaczny że nie wierzyłem w jego powodzenie, dlatego uznałem że zwierzanie się z swojej głupoty w tamtym momencie byłoby idiotyczne.

Nie wiem kim był chłopak który stanoł przed Voldemortem, ale zapewne znałem go lub kojarzyłem co najmniej z widzenia. Pozycja w której się znajdowałem niestety uniemożliwiała mi dokładne przyjrzenie się mu. Też chłopak wijący się z bólu podczas otrzymywania mrocznego znaku niekoniecznie zajmował moje myśli.

Nie wszyscy przeżywali ten ból, a to było najgorsze, bo ja, my, musieliśmy patrzeć na ich tortury i czasem śmierć.

W końcu nadeszła kolej Evana stojącego tuż przede mną, ścisnąłem jego rękę po raz ostatni i puściłem go.

Obserwowałem jak idzie w stronę niewielkiego podium.

- Evan Rosier - przedstawił się patrząc głęboko w czerwone oczy Voldemorta.

- Tak - uśmiechnął się czarny pan - teraz przysięgnij - powiedział kładąc kościstą rękę na głowie mojego przyjaciela, skrzywilen się na ten widok.

Schyliłem się niby w celu zawiązania sznurówki, ale zostałem w tej pozycji dłużej niż osoba i takim celu.

- Nie - powiedział czarnowłosy, a mi szybciej zabiło serce.

Evan proszę. Miałem ochotę krzyczeć do niego w głowie, ale już było za późno. Voldemort skrzywił się z niezadowolenia i zdenerwowania.

Potem był tylko promień światła i krew splamiła marmurową posadzkę.

Podobno krzyczałem, podobno mój krzyk był tak głośny że aż nadludzki. Ja go nie pamiętam, ale za to pamiętam łzy. Tysiące ciężkich mokrych łez które kąpały na tą samą posadzkę po której rozlała się krew. Nie, to tak nie mogło być.

Poprawiłem sztylet w bucie, otarłem łzy i wyprostowany ruszyłem w stronę tego który to uczynił. Rozpacz zagłuszała tylko wściekłość.

- Regulus Black - powiedziałem stając przed nim i ulegając przed nim na jedno kolano, mocząc spodnie w krwi przyjaciela.

Liczyliśmy się z tym. Przypomniałem sobie, liczyliśmy się z tym że któreś z nas zginie, lub oboje. Przeknołem ślinę.

Jaki był najlepszym sposób na czarnoksiężnik ufajacenu jedynie swojej magi, która była niezwykle potężna? Jego problem okazywał się taki że nie rozumiał jak inaczej można zrobić komuś krzywdę.

Dlatego uklękłem i zacząłem wypowiadać słowa przysięgi.

- Ja Regulus Black syn Oriona Blacka przysięgam służyć ci aż do krańca moich dni, stanę przed tobą chroniąc cię własną piersią i spełnię każdy twój rozkaz bez względu na jego ciężar - klepałem te formułkę jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu on wstał żeby to przypieczętować.

Zaciskałem rękę na rękojeści sztyletu z nadludzką siłą.

Kiedy nachylił się w moją stronę odsłaniając szyję wahałem się tylko chwilę.

Przez te parę sekund starałem się wytłumaczyć samemu sobie że zabijając go nie stanę się taki jak on. Starałem się słyszeć Jamesa w swoich uszach powtarzającego "Nie jesteś zły Reg".

Dźgnąłem go prosto w krtań nożem wyjętym z mojego ciężkiego glana, a potem przekręciłem go i wyciągnąłem patrzę jak Voldemort pokonany wymyślonym przez mugoli sposobem, których w końcu tak nienawidził, pada na ziemię.

Uśmiechnołem się z satysfakcją i odsunołem o krok, aż nie wierzyłem w swoje szczęście i głupotę mojego przeciwnika.

Nie docenił mnie i to był jego błąd.

Patrzyłem jak ostatnia iskierka życia po prostu ucieka z jego oczu i napawałem się tym widokiem.

Oh... jednak byłem zły, tak piekielnie zły i było mi z tym zaskakująco dobrze.

__________

Hej mam takie ważne pytanie i liczę na odpowiedź.

Jak podoba wam się ten fanfik?

Nieuchronnie też niestety zmierzamy do końca, jak widzicie zamknęłam właśnie kolejny wątek.

I tak przy okazji, mam nadzieję na gwiazdki, bo to naprawdę mnie jara i mam dzięki temu dużo większą motywację do pisania.

Pamiętnik // jegulusWhere stories live. Discover now