Zanim dotarli do targu przy Trzeciej Wysepce Caren już słyszeli niosącą się po wodzie muzykę, gwarne rozmowy i śmiechy. Zamieszkujące wyspę żółwie cano szykowali się do snu zimowego, co skutkowało częstymi biesiadami z ogromną ilością alkoholu, sutych uczt i morskich opowieści.
Kiedy wpłynęli na rzekę, gwiazdy zaczęły leniwie objawiać się na granatowo fioletowym, ciemniejącym niebie, a ostatnie łuny pomarańczowego słońca kładły się na morzu niczym krwiste ślady walk. Ponad dopływem ciągnęły się linki z lampionami i chustami z wyszytymi postaciami, zwierzętami czy też symbolami. Na niektórych nawet doczepiono liście, owoce, kwiaty czy też kawałki kory. Wzdłuż brzegu ciągnęły się stragany. Puszczone na wodę ogromne wydrążone bale, beczki, odwrócone skorupy żółwi czy niewielkie siatki rozwieszone na pochylonych nad wodą gałęziach. Można było znaleźć wszystko. Od luster, biżuterię, rzeczy codziennego użytku, przez bronie, pancerze, tarcze po rozstawione na brzegu meble, wanny czy kamienne bądź drewniane rzeźby.
Tormod od razu skierował się ku puszczonych na wodę blatach, trzymały się dzięki ciągnącym się od dennych kamieni lin. Prowizoryczną salę odgrodzono puszczonymi na gałęzie kawałkami szarych masztów ozdobionych metalowymi podobiznami drobnych rybek. Nad wejściem widniał okrągły puklerz z wyrytą nazwą Wśród Sardynek.
Na lądzie drzewo otaczał półkolisty blat. Za nim stał masywny żółw cano. Wokół tańczących na wietrze ognisk rozstawiono ławy i krzesła, niemal wszystkie zapełnione przez gości. Głośnych, żądnych jadła i trunku żółwi oraz tubylców innych wysepek. W powietrzu unosił się słodki zapach późnojesiennych kwiatów, trunków, wędzonego mięsa i duszonych z warzywami ryb w ogromnych, ustawionych na ogniskach kotłach. Nieprzyjemny odgłos skaczących po drwach iskier dotarł do niego, odwrócił wzrok od pomarańczowo-złotych języków.
Zajęli jedną z dotykających brzegu ław. Mimo tego, iż zakotwiczono ją do lądu grubymi linami, to i tak przy niewielkich falach nieznacznie ruszał się na boki. Na środku blatu przymocowano dwa pojemniki, jeden szklany na świeże dania, a drugi metalowy koszyk na szaszłyki, wędzone kąski i inne. Wystawały z nich nowe naostrzone drewniane patyki. Do tego do drewna przybito uchwyty na cynowe kubki.
– Czego się napijemy?
– Wątpię, aby uraczyli nas złotą pożogą – mruknął Sulivan, a przymrużonym spojrzeniem podążył za jedną ze służek.
– Nigdy nie odmówię wina.
– Leniwe wywłoki.
Tormod dyskretnie zerknął w bok na sheramę. Samicom tej rasy płetwy piersiowe o nieco ciemniejszej bądź jaśniejszej barwie od ich skóry wyrastały im z ramion i otaczały ich smukłe podobne do ludzkich ciała niczym peleryna. Natomiast samcom wyrastały z bioder i ciągnęły się wokół nich niczym szeroka spódnica. Kilku z nich siedziało w kącie i piło browar, a w miniaturowym akwarium pływały świeże krewetki.
– Skoro takie leniwe, czemu sam masz sheramy za służki? – zapytał, choć nie był pewien, czy chciał znać odpowiedź.
– Zamiast gadać o tych leniwych wywłokach, lepiej pomówmy o twojej oreczce.
Najpierw z uwagą rozejrzał się po otoczeniu, czy aby przypadkiem nikt ich nie słuchał. Po wodzie niosły się gwarne rozmowy, śpiew, muzyka. To wszystko niemal zagłuszyło chlupot niewielkich fal i cykanie świerszczy gdzieś w zaroślach.
– Alkohol całkowicie wypaczył twoją kreatywność. Mój stary druh Sulivan wymyśliłby dziesięć zdecydowanie bardziej błyskotliwych określeń.
– Nie dam się zbyć twoimi tanimi sztuczkami zmiany tematu. Opowiedz mi o... – Pokręcił głową, ciężko wypuścił powietrze z ust i dodał: – Dupiastej, ciemnoskórej rybce.
CZYTASZ
MGLISTY MORDERCA
FantasyUWAGA - poprawione rozdziały oznaczam - * - i raczej polecam, aby tylko je czytać, gdyż tekst przechodzi poważne zmiany, więc sporo się nie zgadza i można się pogubić. Mglisty Morderca to pierwszy tom z serii Przekleństwo Ambicji. W tym tomie powol...