10. Jean-Luc McDowell

25 3 0
                                    

Siedziała na szczycie dachu, osłonięta mrokiem nocy i ciszą dookoła. Zmrużyła oczy, widząc, jak przeciętny, z pozoru dla nikogo nieznajomy brunet szykuje się do wyjazdu.
Dopilnowała wszystkiego.

Z tego co się dowiedziała, McDowell chorował poważnie na cukrzycę typu pierwszego, dlatego nie chciał opuszczać domu na dłuższy czas. Bardzo zwracał uwagę na wszystko, co działo się dookoła, co brał, co jadł, co pił.
Kiedy tylko dowiedziała się o jego schorzeniu, pierwsze o czym pomyślała, to sposób na to, by móc jakoś to wykorzystać.
Okazja nadarzyła się, kiedy opuścił dom. Teraz, kiedy Alekto i Megajra poradziły sobie z nimi, McDowell był o wiele bardziej przerażony, bo wiedział, że coś jest na rzeczy, że ktoś na nich polował.
On był ostatni. To miał być finałowy akt, dowód na to, że Belle jest godna by zostać w szeregach Zakonu.
To zabójstwo miało być jej kartą przetargową.
Tego wieczora zakradła się do jego posiadłości w ten sam sposób co do celi Struckera. Nikt jej nie widział, jedynie psy na podwórcu coś wyczuły, ale i tak ochroniarz warknął kilka razy, usłyszała jeszcze tylko piski, a wkrótce zapadła cisza.
Dostała się do jego sypialni bez większych przeszkód. Przeszukała dokładnie wszystkie szafki, by móc znaleźć te właściwe i potrzebne jej fiolki.
Podmieniła szybko wszystkie peny i fiolki z insuliną, zastępując lek zwykłą glukozą w podwójnym stężeniu. Facet tylko je weźmie, a śpiączka będzie murowana...
Tak szybko jak się tam dostała, tak szybko się ulotniła, przenikając przez ściany.
Pozostało tylko obserwować.

Wrócił do domu niedługo później, nie czekała więc długo. Musiała mieć pewność, że jej zadanie się powiedzie, przy składaniu raportu musiała błysnąć.
Inaczej wszystko weźmie w łeb.
Umościła się wygodnie na dachu sąsiadującego z domem budynku stajni. Akurat tam gdzie usiadła było trochę powierzchni, do tego osłoniętej krawędzią dachu, nie była więc widoczna dla nikogo.
Jean-Luc wpadł do pokoju jakby go diabeł gonił. Wszystko szło jak po maśle, teraz powinien przyjąć już kolejną dawkę insuliny, ale że ona przez przypadek zabrała fiolkę również z jego torby dzień wcześniej, biedak nie mógł opanować szalejącego poziomu cukru we krwi.
Patrzyła jak dobiega do szafki, jak sięga po pen, jak wbija go w udo. Nie minęło kilka sekund, a zaczął zataczać się jeszcze bardziej, widziała, jak ledwo panuje nad tym by stać prosto. Złapał za tabletki rozdygotanymi dłońmi, rozsypał większość pigułek i szybko łyknął trzy z nich, siadając na łóżku. Przez moment wydawało jej się, że się uspokoił, jakby lepiej poczuł.
Nie minęło kolejne kilka minut, a McDowell runął na plecy, rozkładając ramiona.
Wtedy ruszyła.
Znów przeniknęła przez mury, dalej będąc niewidoczna dla kamer. Podeszła do  mężczyzny, wyciągając strzykawkę z gęstym roztworem glukozy. Patrzył na nią, leżąc jak paralityk, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, owładnięty osłabieniem, które powoli przechodziło już w omdlenie.
Uśmiechnęła się, mimo, że nie mógł do końca ujrzeć jej twarzy.
Złapała go brutalnie za brodę urękawiczoną dłonią; McDowell wydał z siebie odgłos, który nie przypominał ani jęku ani żadnego innego gestu. Widać było jednak po jego półprzytomnych oczach, że owładnął nim strach tak paniczny, tak świadomy, że jego ciało zareagowało samo - milioner zabrudził spodnie. Belle prychnęła pod nosem, czując narastającą satysfakcję z faktu, że czuła się jak bóg, mogła decydować o czyimś marnym losie i żywocie, teraz, w tej chwili. Nie zastanawiała się nawet nad konsekwencjami swoich czynów, liczyło się to słodkie podekscytowanie i radość, że pozbywa się kogoś nic nie wartego mimo ogromnego majątku. 
Wtłoczyła płyn do jego ust, nie parając się nawet wstrzyknięciem go pod skórę lub do naczyń. To by zostawiło ślad, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Jej ofiara nie miała nawet siły walczyć. Jego błędny już i zamroczony ogromną ilością cukru wzrok przesuwał się w różne miejsca, jakby próbował jeszcze utrzymać się świadomości.
Jeśli dobrze liczyła, dawka, którą przyjął Jean-Luc miała spowodować, że jego poziom cukru podniósłby się do ponad 600 lub nawet 700 mg. Jeśli dobrze pamiętała, wkrótce jego nerki przestaną pracować, układ nerwowy ulegnie autodestrukcji, a on...
On już umiera.
Sprawdziła puls. Kwestią czasu było, aby ledwo wyczuwalne już tętno ucichło na dobre. Wkrótce umrze, w swoich wydalinach i bez świadomości.
Stała nad nim jeszcze przez krótką chwilę, ale czuła, jak coś w jej żyłach i mięśniach pnie się w górę, ku jej szyi i głowie.
Nie, to nie był strach. To była czysta, niezmącona niczym adrenalina, jej oszałamiający wystrzał, który tylko wyostrzył jej wzrok i przyspieszył puls. To było tak cudowne, że mogłaby się pławić w tym uczuciu już cały czas.

Children of destruction || AVENGERS || 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz