ROZDZIAŁ SZÓSTY cz. 5

79 15 228
                                    

12

          „Najgorzej czułem się, kiedy uświadomiłem sobie, że Garri chyba mnie nie kocha – pomyślał na pozór spokojnie, ale w tym samym momencie płomienie paleniska zaczęły się zamazywać. – Że nigdy mnie nie kochała. A ja nie wiedziałem dlaczego. Nie wiedziałem za co... – Jack zaciśniętymi pięściami rozmazał łzy na policzkach. Na szczęście drzwi zostały zaryglowane, a okiennice szczelnie zamknięte, dlatego mógł być spokojny, że nikt nie zobaczy. – Nie zasłużyłem na to. Bo i czym niby? Czym mogłem sobie zasłużyć? Nie istniał taki powód i dlatego tak długo miałem nadzieję. Mimo wszystko miałem nadzieję. I wcale nie umiałem traktować tego obojętnie, choć wydawało mi się, że mogę, że to proste, tym bardziej że chciałem. Ale nie było proste..."

13

          Nie wytrzymał, dopiero kiedy zorientował się, że żona spotyka się z jednym z młodych chłopaków z wioski. To było za wiele nawet dla kogoś tak spokojnego i prostolinijnego, jak Jack Graison.

     Zauważył ich przypadkiem. I zaczął śledzić. Zobaczył, jak całowali się w wysokiej, wybujałej trawie za zrujnowanym murem starego cmentarza. Potem śledził ich jeszcze dwa razy. I za każdym razem widział, jak Garri przytulała się do tego chłopaka i obdarzała namiętnymi, gorącymi pocałunkami, jak błyszczały jej orzechowe oczy, kiedy na niego patrzyła. I płonęły – pożądaniem, dziką żądzą, namiętnością...

     Przygryzał wargi do krwi, a potem biegł przed siebie, gdzieś w pola kukurydzy albo trzciny, gdzieś daleko. Kładł się na ziemi i wył dziko, tłukąc w nią pięściami. Jednak nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby przerwać to, co się działo, sprzeciwić się zdecydowanie i stanowczo. Nie śmiał tego zrobić. Zbyt bardzo obawiał się, że Garri go wyśmieje, że zacznie kpić i znów potraktuje z zimną pogardą i lekceważeniem. I że zrobi to w obecności tamtego chłopaka, z którym...

     Nie winił jego. Jack nie mógł winić go za coś, co kiedyś sam przeżywał. Doskonale wiedział, że nie sposób oprzeć się urokowi Garri, że w jej oczach mógłby utonąć każdy. Każdy mógł zapomnieć się w jej ramionach, zniewolony boskim dotykiem i słodkim zapachem skóry.

     Ale któregoś dnia wreszcie nie wytrzymał. Czekał, aż Garrina wróci do domu. Obserwował jej powrót z ukrycia. Sam wszedł do izby w chwilę potem.

     – Przestań widywać się z tym gówniarzem – powiedział grobowym głosem. – Jesteś moją żoną.

     – Jeździsz do Linares – odparła i nie odezwała się już ani jednym słowem.

     I zamiast zrobić jej karczemną awanturę, wykrzyczeć wszystkie żale i uświadomić całą winę, Jack poszedł na stryszek, legł na posłaniu i zaczął rozmyślać o tym, co robił. Dopadły go wyrzuty sumienia. Zaczął obwiniać się, że zdradza Garri, że robi to regularnie w każdą niedzielę. Bo przecież pierwszy posunął się do zdrady.

     „Może Garri robi to tylko z zemsty?" – myślał w sobotni wieczór na poddaszu.

     A następnego dnia wcześniej niż zwykle wyruszył do Linares. Wziął też więcej pieniędzy. Ale tym razem nie poszedł do żadnej z dziewczyn, które w każdą niedzielę obdarzały go swoimi wdziękami. Jack udał się prosto do sklepu jubilerskiego, a tam długo wybierał pierścionek dla Garri. Prawdziwy pierścionek, złoty, z czerwonym oczkiem. Wracał do domu dumny i szczęśliwy. Chciał jak najszybciej zobaczyć żonę i wręczyć ten wyjątkowy prezent. Wierzył, że to coś zmieni. Wierzył, że zmieni się wszystko.

     Do domu wszedł rozpromieniony. Garrina rzuciła mu przelotne spojrzenie, zaskoczona, że wrócił tak wcześnie, ale wyglądało na to, że niewiele obchodzi ją dlaczego.

Ziemia nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz