W wieczór poprzedzający wielkie wydarzenie nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszyscy już spali, a Mike'a nie było w domu. Wyszłam do ogrodu i usiadłam na krześle, na przeciwko prowizorycznego ołtarza. Nie mogłam uwierzyć, że ten dzień już nadszedł, że stanę się żoną mężczyzny idealnego, bo dla mnie taki był. Jednocześnie wzmagały się wątpliwości, czy dobrze robię wychodząc za niego za mąż. Bałam się, że nie podołam roli żony i matki. Kiedy już miałam wracać do domu, zobaczyłam go, stojącego w altanie nad stawem, był bardzo zamyślony.
- Milion dolarów za twoje myśli. - Zaskoczyłam go, obejmując od tyłu w pasie i przytulając się do pleców.
- Myślę, że już za kilka godzin uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na ziemi. - Odwrócił się i pocałował czule.
- Ehhh, a ja myślałam, że już jesteś szczęśliwy. - Droczyłam się z nim.
- Bo jestem, ale świadomość, że zostaniesz moją żoną i doczekamy wspólnej starości razem z gromadką dzieci na głowie, napawa mnie nowymi uczuciami. Trochę się boję jutrzejszego dnia.
- Ty się boisz? Już jeden ślub masz za sobą, więc jesteś zaprawiony w boju. Ja mam dopiero powody do obaw.
- No wiesz? - Zrobił obrażoną minę. - Nie ma porównania z tym, co było, a tym, co jest teraz. Teraz czuję, że jesteś tą jedyną. A ty, czego się boisz? A może rozmyśliłaś się? Hmmmm?
- Nie, nie rozmyśliłam się. Boję się tylko, że nie podołam twoim oczekiwaniom względem mnie, jako żony.
- O jakich oczekiwaniach ty mówisz? Nie mam żadnych, po prostu bądź sobą i nie zmieniaj się, bo taką cię kocham.
- Ja też ciebie kocham, ale jest tyle pytań, na które nie ma gotowej odpowiedzi. Marzysz o dużej rodzinie, o dzieciach. A co jeśli nie będę w stanie ci ich dać, tego nie wiemy.
- Ale ty masz pomysły. Naprawdę nie masz, czym zaprzątać tej pięknej główki, tylko takimi sprawami? Życie to zweryfikuje, a nawet gdyby, to i tak nie przestanę ciebie kochać. Chodź się położyć, bo jutro wstaniemy z podkrążonymi oczami, a nie chcemy wyglądać jak zombie. - Zaśmialiśmy się i udaliśmy do swoich sypialni.
Rano obudził mnie telefon.
- Laura, gdzie jest kierowca?! Już prawie godzinę na niego czekamy, miał być o ósmej! - Krzyczała do słuchawki zdenerwowana Teresa.
Umówiłyśmy się, że wyślę po nich kierowcę, żeby pomogły mi w ubieraniu się itd. Tyle, że w roztargnieniu zapomniałam go o tym powiadomić.
- Cholera! - Zerwałam się na równe nogi. - Która jest godzina? Dobra dziewczyny, zaraz to załatwię.
Chwyciłam szlafrok, który zakładałam, biegnąc po schodach. Po drodze omal nie stratowałam Mike'a, który stanął zdziwiony. Wpadłam jak burza do kuchni, na szczęście szofer tam był i chwilę później jechał po Annę i Teresę. Zanim je przywiózł, na miejscu były już makijażystki i fryzjerki. Ceremonia miała odbyć się o godzinie szesnastej, więc sporo czasu miałyśmy na upiększanie się.
Wzięłam długą kąpiel z aromatycznymi olejkami, które koiły, a jednocześnie rozbudzały moje zmysły. Fryzjerki dwoiły się i troiły, usiłując okiełznać moje długie włosy. Upięły je wysoko, w misternie ułożony kok, z którego kaskadami na kark spływały loki. Wpięły stroik, do którego później miał zostać doczepiony welon. Makijaż był delikatny, ale wyrazisty, podkreślając łagodne rysy twarzy. Kiedy wraz z upływającym czasem czułam coraz większy stres, Anna i Teresa, były w niebie. Nie były przyzwyczajone do tego, że ktoś tak im nadskakuje i robi je na bóstwo. Jako druhny, musiały przecież wyglądać jak boginie.
Anna na początku była onieśmielona zainteresowaniem jej osobą. Za to Teresa zachowywała się, jakby to była dla niej codzienność.
W swoich sukniach wyglądały pięknie. Były szyte na miarę, długie, lekko poszerzane do dołu, w kolorze kości słoniowej. Dopasowane w talii, z głębokimi dekoltami, które uwydatniały ich kobiecość i smukłe sylwetki. Kiedy stały przed lustrem w całym rynsztunku, piszczały i skakały, jak wariatki. Dwa razy konieczna była poprawka makijażu, bo ze śmiechu płakałyśmy.
Przyszła kolej na założenie mojej sukni. Była prosta, bez zbędnej ekstrawagancji i świecidełek. Cała z koronki, dopasowana w talii, z rozłożystym dołem, zakończonym niewielkim trenem. Rękawy były z delikatnego, przeźroczystego woalu, na którym wyhaftowano małe, białe róże. Dekolt, w kształcie serca, unosił biust. Plecy miała odkryte, na karku zapinana na guzik, zrobiony z małych perełek.
Dziewczyny dopinały welon i dopełniały całość czymś niebieskim, starym, pożyczonym. Ja przed lustrem widziałam inną dziewczynę. Stałam się kobietą, a za chwilę żoną i matką.
Ogarnęła mnie fala gorąca, wpadałam w panikę, a łzy płynęły po policzkach. Anna przytuliła mnie i pocieszała. Natomiast Teresa wytarła mokre smugi z mojej twarzy, wręczyła bukiet z biało-różowych orchidei i stanowczo kazała się uspokoić, bo szłam do ślubu, a nie na szafot. Dobór słów, jakich użyła szybko do mnie trafił, ale jednocześnie rozśmieszył. Ostatnie spojrzenie w lustro, ostatni uścisk z przyjaciółkami i drzwi do nowego życia stanęły otworem.Przodem szli Justin w popielatym garniturze, niosąc na poduszeczce w kształcie serca, obrączki z białego złota, wysadzane małymi brylantami. Obok niego Lucy, w białej sukieneczce, przypominającej moją, i wianuszku na głowie, sypała płatki czerwonych róż na ścieżkę. Wyglądała jak mała księżniczka. Za nimi Anna w parze z Johnem i Teresa z Jeffem, którzy byli naszymi drużbami.
Gdy zabrzmiały fam fary "Marszu Mendelsohna" miałam wejść ja, ale zawahałam się i stanęłam w miejscu. Wszyscy czekali na swoich miejscach na nadejście panny młodej, ale jej nie było. W przypływie paniki miałam ochotę uciec, ale ponownie zagrano marsz i ruszyłam się. Wolno kroczyłam po usłanej płatkami ścieżce, na końcu, której dumnie czekał Mike. Był niezwykle przystojny. Na sobie miał frak w kolorze écru. W klapkę wpięty był kwiat orchidei, jak w moim bukiecie. Spodnie, starannie wyprasowane na kant, w pasie zakończone były szerokim, jedwabnym, złoto- beżowym pasem. Biała koszula na stójce, z małym kołnierzykiem i musznikiem zamiast krawatu, w kolorze pasa. Szeroko się uśmiechał, a w jego oczach dostrzegłam błysk, którego wcześniej nie widziałam.
Wyglądał na szczęśliwego, a każdy kawałek ciała krzyczał bezgłośnie Kocham cię. Podeszłam do niego, nieśmiało się uśmiechnęłam i ujęłam go pod ramię. Gdy urzędnik, udzielający nam ślubu, zwrócił się do zebranych z pytaniem "Czy ktoś tu z obecnych zna przyczyny, z powodu, których, tych dwoje nie może zawrzeć związku małżeńskiego?" Obleciał nas strach. Spojrzeliśmy na siebie, na gości, a wzrok utkwiliśmy w Marry. Jednak nikt, nawet ona nie odważył się odezwać. Urzędnik kontynuował, wypowiadając treść przysięgi małżeńskiej, którą ze ściśniętymi emocjami gardłami oboje powtarzaliśmy. Trzymaliśmy się za ręce, jednocześnie głęboko patrząc sobie w oczy. W tamtej chwili poza nami samymi nie istniał nikt. Justin podał nam obrączki, które wzajemnie sobie założyliśmy, na znak miłości i wierności. Wtedy oficjalnie ogłoszono nas mężem i żoną. Mike przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Rozległy się brawa i wiwaty gości. Najgłośniej chyba krzyczała Teresa, ale powoli stawało się to normą, która w końcowym rozrachunku była miła.
CZYTASZ
DZIEWCZYNA ZNIKĄD
RomanceZuza, to dziewczyna skrzywdzona przez los. Wychowanka domu dziecka, która trafia do wielkiego świata za oceanem. Czy uda się jej spełnić marzenia o lepszym życiu? Jakie trudności przyjdzie jej pokonać na swojej drodze do szczęścia? Odpowiedzi na te...