14 maja 2018r. Poniedziałek
Cały dzień wracał myślami do Vehikułu Czasu. Poszedł tam tylko ze względu na kumpli. Był im winien swoje towarzystwo, bo tylko oni trwali przy nim, podczas gdy wszyscy inni omijali szerokim łukiem. W klubie czuł się nieswojo. Był przekonany, że grupa osób siedzących dwa stoliki dalej, przyglądała mu się badawczo. Wyczuł na sobie oburzone spojrzenia tych ludzi. Z pewnością plotkowano o nim i o jego areszcie. Przecież był oskarżony o gwałt. Łatka przywarła do niego niczym szkarłatna litera. Udał, że go to nie rusza, dzięki czemu wytrzymał na imprezie do drugiej w nocy. Marty i Basi więcej nie spotkali. Wymknęły się z toalety i zniknęły w tłumie. Łysy nie mógł mu darować, zwłaszcza, że przegrał zakład. Winą, oczywiście, obarczył akcję z piwem.
— Chodź tu chłopcze! Leć ino po obcęgi. W szopie za chałupą — usłyszał głos starego Grzelaka.
Bartosz pognał po narzędzie, myśląc w duchu, ileż prawdy było w słowach babci. Robota skutecznie odbierała mu chęci do głupot. Więcej, odbierała mu chęci do życia.
Wróciwszy z pracy do domu, pospieszył z pomocą w szykowaniu obiadu, na którym mieli pojawić się jego rodzice. Tęsknił za matką, do czego głośno się nie przyznał. Dziś jednak liczył na jej towarzystwo i szczerze ta myśl go radowała. Zazwyczaj celebrowali rodzinne obiady w niedzielę, dlatego zdziwił się zapowiedzią ojca na poniedziałek.
— Posól ziemniaki. Małą łyżeczkę. Nie więcej, bo przesolisz — rozkazała babcia.
Chłopak wykonał polecenie. Odłożył łyżeczkę i wyciągnął z szafki zastawę.
— Nie tą! — wrzasnęła babcia. — Daj tą na specjalne okazje. O! Tą niebieską — rzuciła, wskazując palcem szafkę obok lodówki.
Po pół godzinie dobiegł ich dźwięk silnika. Land rover parkował właśnie na podwórku. Bartosz dobiegł do okna i posmutniał. W ich stronę szedł ojciec. Matki nigdzie nie widział.
— Cześć mamo — przywitał się mężczyzna, wchodząc do salonu.
— Siadaj. Już prawie gotowe — odparła Krystyna, klepiąc Tadeusza w ramię.
— A gdzie mama? — zapytał Bartosz, podając ojcu rękę na przywitanie.
Mężczyzna się zmieszał. Usiadł z ciężkim westchnięciem i wyciągnął z paczki papierosa.
— Źle się czuje. Jakieś grypsko czy coś — odparł, wydmuchując dym.
Bartosz przełknął rosnącą w gardle gulę i sięgnął po zapalniczkę. W tym czasie ojciec wyciągnął z kieszeni spodni portfel i położył na stoliku siedemset złotych.
— Trzy dla ciebie, resztę daj babci — rzucił, chowając portfel.
Bartosz uśmiechnął się krzywo i zabrał swoją część. Pomyślał, że ojciec za nisko wycenił towarzystwo mamy. Dla Bartosza, w tej chwili, było bezcenne.
Po posiłku, usiedli wygodnie na sofie i z przejęciem oglądali wiadomości na jedynce. Dziadek, raz po raz, marudził pod nosem, rzucając obelgi w stronę telewizora, a babcia, uradowana wizytą syna, uśmiechała się, zerkając w stronę pierworodnego.
— Gienia chora? — zapytała w końcu.
— Coś tam ma. Jakiś wirus czy co. Myśleliśmy, że do niedzieli minie, ale wciąż źle się czuje — odparł Tadeusz.
— Tadziu — szepnęła konspiracyjnie, zerkając w stronę drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknął Bartosz. — To taka wymówka jest co? Mów jak jest. — Zmarszczyła brwi.
— Co też mama mówi? — obruszył się Tadeusz.
— Daj spokój — odezwał się Zdzisław, nie odrywając wzroku od migoczących obrazów. — Nie chce przyjeżdżać, to niech nie przyjeżdża. Siłą jej nie ściągniesz.
Babcia westchnęła z dezaprobatą.
— Gdybyś ty jaką babę skrzywdził, to wiesz — spojrzała na Tadeusza — nagadałbym ci, ale bym się ciebie nie wyrzekła. Każdy czasem zgrzeszy. Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem — powiedziała, kiwając głową z przekonaniem. — Najważniejsze to zrobić rachunek sumienia i odbyć pokutę. No i oczywiście unikać grzesznych uczynków.
— A ty sędzią jesteś Krysia? — wtrącił dziadek. — Sądu nie było.
— Sąd czy nie sąd, słowo się rzekło.
— Da już mama spokój — skwitował Tadeusz, wstając z sofy. — Jadę, przyjadę w niedzielę.
***
Urlop zleciał jak z bicza strzelił. Marek stawił się na komendzie w poniedziałek rano, cały rozanielony. Nie uszło to uwadze Grzegorza. Partner Marka, który pełnił również rolę mentora, spojrzał na niego z ukosa i świdrował chwilę, po czym wstał i siadłszy na jego biurku ze skrzyżowanymi na piersi rękami, zapytał:
— Czego gębę cieszysz? Aktywistka się zgodziła?
Marek uśmiechnął się po nosem i podniósł kubek z kawą.
— Znasz mnie. Mój urok powali każdego — odparł, szczerząc zęby.
— Nie da się ukryć. Z taką aparycją, tylko urok cię ratuje — powiedział Grzegorz, podsuwając partnerowi akta sprawy pod nos.
— Co to? — zapytał Marek.
— Zaginięcie dziewiętnastolatki. Matka zgłosiła się wczoraj. Córka nie wróciła na noc. To już jej trzecie zniknięcie w ciągu ostatniego roku — zrelacjonował Grzegorz.
— Czyli nic pilnego — odparł, odkładając akta na bok.
— Pilnego, pilnego. Matka siedzi w Urzędzie Miasta. Naczelnik mówił dziś, że mamy się tym bezzwłocznie zająć.
— Ten system gnije od środka —szepnął Marek, wstając z krzesła.
Grzegorz roześmiał się i pokręcił głową z dezaprobatą.
— Co mamy? — zapytał Marek, otwierając teczkę z zeznaniami Małgorzaty Kulczyńskiej.
— Dziewczyna wyszła w sobotę do pracy i nie wróciła do domu. Miała kończyć o drugiej w nocy. Pracuje w pubie na rynku. Pojedziemy tam, przesłuchamy obsługę, obejrzymy monitoring i powęszymy w okolicy — powiedział Grzegorz, chwytając z biurka termos z kawą.
— No to w drogę — rzucił Marek.
Pub „Pod dzwonem" świecił pustkami. Nie było jeszcze dziesiątej. Przybycie dwóch mężczyzn zdziwiło barmana, który krzątał się za ladą, pogwizdując wesoło.
— Nie spodziewałem się gości w poniedziałkowe przedpołudnie — rzucił w stronę policjantów.
— Komenda Rejonowa Policji wydział kryminalny. Jestem podkomisarz Grzegorz Nowak, a to młodszy aspirant Marek Skowroński. — Wyciągnął odznakę i usiadł przy barze.
Barman spiął się i przystanął. Obrzucił badawczym wzrokiem policjantów, po czym wytarłszy dłonie w ścierkę, wrzucił ją do zlewu.
— W czym mogę pomóc? — zapytał, przyjmując służbowy ton.
Grzegorz wyjaśnił powód ich przybycia i zadał kilka rutynowych pytań. Barman na wszystkie odpowiedział bez zająknięcia.
— Czyli wyszła stąd o drugiej pięć, a pan zamknął przybytek o trzeciej? — zapytał Marek. — Skąd to opóźnienie? — dopytał.