Wszystko mnie bolało. Ból pulsował z prawej strony. Skrzywiłam się i jęknęłam. Bezskutecznie sięgnęłam ręką do boku, chcąc dotknąć rany. Nie dałam rady. Całe ciało miałam ociężałe, a zmysły, jak sobie uzmysłowiłam przytępione.
Zamrugałam kilkakrotnie, ale w pomieszczeniu panował nieprzenikniony mrok.
Co się stało? I gdzie ja właściwie byłam?
Pomyślałam. I przypomniałam sobie jak leżałam na trawie nad jeziorem. I coś mnie zaatakowało. Uciekałam, ale te dziwnie stworzenia mnie złapały i to jeden z nich mnie zranił. Jednak udało mi się uciec. A co stało się po tym? Nie pamiętałam.
Drzwi otworzyły się powoli, ja zamarłam i udałam, że śpię. Wyczułam jak postacie podchodzą bliżej. Nagle czuje delikatny dotyk na nadgarstku. Serce bije mi jak szalone. Jest ich chyba dwóch, ale nie rozumiem o czym mówią. Po chwili znowu zostaje sama.
Otwieram oczy. Z trudem dźwigam się na rękach i siadam na łóżku. Jestem w postaci człowieka. Dłuższą chwilę przyglądam się swoim długim, białymi dłoniom z długimi, ostrymi paznokciami. Czuję się dziwnie, bo od siedmiu lat nie widziałam swoich ludzkich dłoni.
Oddech staje się nagle płytki i urywany. Uderza mnie gorąco. Mam wrażenie, ze płonę od środka. Zrzucam z siebie kołdrę, chcąc poczuć na swojej skórze zimno. Jednak niewiele to daje. Próbuję się uspokoić, patrzę w prawo. Okno. Muszę otworzyć okno. Pokracznie schodzę z łóżka, ale kiedy chce stanąć na nogach, chwieje się i upadam na czworaka. Nadal oddycham ciężko. Nie spuszczam wzroku z okna. I posuwam się do przodu. Powoli, nieustannie. Całe ciało drży mi od wysiłku. Długi warkocz plącze się miedzy nogami i przez niego upadam na zimną posadzkę. Leżę tak i charczę. Nadal mam problemy z oddychaniem. Powietrze wydaje się zbyt suche, drażni moje gardło.
Z trudem zmuszam swoje ciało do podniesienia się i zgarniam z kolan swoje włosy zaplątane w zgrabny warkocz. Ciekawe kto mi go zrobił? Kiedyś była za to odpowiedzialna matka. Zawsze z ranna i po przemianach mnie rozczesywała i robiła warkocz. Gdy stałam się na tyle wprawna, to sama sobie robiłam fryzury. Po policzkach popłynęły łzy.
Zmuszam się do ruszenia się do przodu. Po jakiś czasie docieram do okna. Zatrzymuję się, by chwilę odpocząć. Czuję jakbym się miała zaraz udusić. Chwytam się kaloryfera, który jest jest chłodny, i dźwigam się do góry. Na miękkich nogach dosięgam do klamki i po kilku minutach udaje mi się wreszcie otworzyć okno.
Ciepłe, wonne powietrze odurza mnie i oszałamia. Z zaskoczenia odchylam się i z boleśnie ląduję na ziemi. Duszę się. Serce wali mi jak oszalałe.
Nagle ktoś z tyłu nakłada mi jakąś maskę.
— Nabierz głęboko, kilka głębokich wdechów — usłyszałam przy swoim uchu zniekształcony głos.
Przestraszona odwracam się i odsuwam jak najdalej. Powoli wdycham zimne powietrze, a moje ciało wraca do normy. Pożar gaśnie.
— Nie bój się. Nic ci nie zrobię — oznajmiła nieznajoma.
Zmrużyłam oczy podejrzliwie. Lustruję nieznajomą. Jest wysoka, smukła. Ubrana w czarny kombinezon z białymi, błyszczącymi linkami oraz białą różą na piersi. Włosy ukryła pod głębokim kapturem, który oprócz takiej samej maski zakrywał twarz kobiety. Używała mojego rodzinnego języka. I chociaż miałam trudności by ją zrozumieć, bo w końcu od tak dawna nie rozmawiałam z drugim człowiekiem.
— Kim jesteś? — Dziwnie się czułam słysząc mój głos. Brzmiał cicho i obco. Z powodu zaschniętego gardła miałam chrypkę.
Nieznajoma nic nie odpowiedziała. Odwróciła się i ruszyła ku wyjściu.
— Zaczekaj! Dokąd idziesz!
Chciałam ją dogonić, ale osłabione i obce ciało nie chciało mnie słuchać. Cała drżałam od wysiłku. Potrzymałam się łóżka i wciągnęłam swoje wiotkie nogi. Ten krótki wysiłek bardzo mnie osłabił. Poczułam zmęczenie. Opadłam na poduszki, oddychając głęboko przez maskę. Zamknęłam oczy.
Ponownie zapadłam w sen.
----------------------
Obudziły mnie ciepłe promienie światła na twarzy. Przyjemnie uczucie. Oddychało mi się znacznie lepiej, mimo, że maska zsunęła mi się na bok. Otworzyłam oczy. Ostrożnie dźwignęłam się na łokciach do pozycji siedzącej. Wciąż znajdowałam się w tym samym miejscu, co wcześniej. Napawało mnie to niepokojem.
Podskoczyłam, kiedy drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Do pomieszczenia weszło troje ludzi. Dwójka mężczyzn i niższa kobieta. Ta ostatnia była z nich najjaśniejsza. Jej odcień skóry przypominał mój własny. Długie, czarne włosy opadały grubymi falami na ramiona. Dodatkowo po bokach miała wpięte we włosy ozdobne spinki w kształcie kwiatów. Ciemnobrązowe ubranie dodatkowo podkreślały jaśną cerę. Była o de mnie znacznie niższa.
Starszy mężczyzna, który wyglądał na doktora, powiedział coś do kobiety.
— Cześć, nazywam się Fiona —skłoniła głowę w geście przywitania. — Doktor chciałby się dowiedzieć jak się czujesz? Czy cos cie boli?
Patrzyłam na nią nieufnie.
— Kim wy w ogóle jesteście? — zapytałam cicho, ostrożnie. — I czemu jestem w tym miejscu?
Fiona przekazała to co powiedziałam, w obcym dla mnie języku. Po czym ten drugi, emanujący siłą i majeutycznością
— Znajdujesz się w Krainie Klanu Błękitnego Kła — odpowiedziała dziewczyna o kilka lat starsza ode mnie. W głosie usłyszałam szacunek i dumę. — Nikt nie chce ci zrobić krzywdy, ale książę — spojrzała znacząco na młodzieńca — chce się dowiedzieć, dlaczego włamałaś się na nasze terytorium.
Zaskoczona milczę dłuższa chwilę. W głowie przewijają mi się obrazy z wydarzeń z tamtej nocy, a w uszach słyszę znajomy śpiew. Zagryzam wargę niepewna.
— Skąd mam wiedzieć, ze to prawda? — pytam cicho.
Fiona przekazała moje słowa. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
— Książę uratował ci życie, kiedy nieprzytomna dryfowałaś w jeziorze — oznajmiła Fiona zawstydzona. — Poza tym możesz mu zaufać. Bez powodu cię nie skrzywdzi. To młodszy brat króla — wydawała się szczera w tym co mówiła.
Zamknęłam oczy. Zastanawiałam się.
— Ja czuję się dobrze — powiedziałam w końcu. — Przepraszam, że naruszyłam wasze terytorium. Nie mam złych zamiarów. Jeśli to możliwe chciałabym odejść.
Tłumaczka ponownie przekazała to, co powiedziałam.
— Musisz się spotkać z naszym królem — powiedziała Fiona.
— W takim razie, chodźmy od razu — oznajmiłam i wyszłam z łóżka.
Jednak, gdy tylko postawiłam nogi na zimnej posadzce, poczułam ich słabość. W
ludzkim ciele nadal nie czułam się swobodnie. Zachwiałam się. Przed upadkiem powstrzymały mnie silne, ciepłe ręce.
— Ostrożnie! — zawołała Fiona.
Spojrzałam w niebieskie oczy mężczyzny, który wydawał się kilka lat starszy ode mnie. Był naprawdę postawnej budowy ciała.
— Dziękuję — mruknęłam zmieszana.