129. TIMES HAVE CHANGED

14 1 0
                                    

Ostatnie dni listopada przyniosły mi samotność. Pola nie miała zbyt wiele czasu, żeby ze mną rozmawiać. Czasami dzwoniłem do niej w ciągu dnia nawet kilkunastokrotnie, zanim wreszcie odebrała. Na początku jej dziwne, wstrzemięźliwe zachowanie przyprawiało mnie o zawroty głowy, miałem wrażenie że ktoś podmienił moją narzeczoną. Nie była chętna do długich, romantycznych rozmów, jakie mieliśmy w zwyczaju prowadzić przy tak długiej rozłące. Irytowało mnie to i nie potrafiłem odgadnąć, co naprawdę kryje się za tą zasłoną. Cierpliwość traciłem z każdym kolejnym do niej telefonem. Zdawało mi się, że gdyby nie ja, nie rozmawialibyśmy ze sobą w ogóle. Wydawała się mnie unikać, była oziębła. Nie kontynuowała rozmowy, nawet bym powiedział, że robiła wszystko by jak najszybciej doprowadzić ją do końca. Z jednej strony było mi to na rękę. Miałem kilka dni do naszych wspólnych urodzin, a nadal żadnego planu na prezent. O pomoc poprosiłem Barby, ale ta przyprowadziła ze sobą Williama i w ten sposób po sklepach chodziliśmy w trójkę. Nie znalazłem nic, choć towarzyszący mi duet prześcigał się w pomysłach na odpowiedni podarek. Oglądaliśmy biżuterię, to było pierwsze miejsce jakie zwiedziliśmy. Tak wypadało. Ale czułem się tam jak w innym świecie, jakbym ja sam był kimś innym. Tak też mnie traktowano. Wyszedłem uznając kupowanie biżuterii za absolutny brak polotu. 

- to na nic... – wzruszyłem ramionami starając się nie popadać przedwcześnie w panikę. 

- Nie przesadzaj! Coś na pewno znajdziemy! – odpowiedziała roześmiana Barby. Widziałem jak puszcza przy tym oczko do Willa. 

Stanąłem w miejscu, spojrzałem na nich nie dowierzając, że rzeczywiście ich zamiarem była pomoc. 

- Paddy, może po prostu źle szukamy... Tu faktycznie nie było nic, co by się jakoś z nią kojarzyło – William próbował załagodzić sytuację. 

Kiepsko mu to wychodziło, choć dobre i intencje. 

- Coś, co by mi się z nią kojarzyło... Tak! Will, dzięki! – potrząsałem nim próbując chyba udowodnić, że właśnie naprawdę oszołomił mnie bystrością swojego umysłu. 

- To co ci się kojarzy? – Barby przestąpiła z nogi na nogę w oczekiwaniu na moją odpowiedź. 

- Klify! Tam się zaręczyliśmy! 

- A ja myślałem, że w naszym pubie... – westchnął do siebie William. 

- Nie, na klifach. U was uczciliśmy zaręczyny. 

- No ale co z tymi klifami? – Barby nadal nie rozumiała. 

- Jak to co? Kupię tam dom! 

Spojrzeli na mnie w osłupieniu i nie byli w stanie słowa z siebie wydusić. Z szerokim uśmiechem na ustach, uparcie czekałem na jakąkolwiek ich reakcję. Najlepiej na jakiś okrzyk zachwytu, entuzjazmu, a jak nie, to przynajmniej na jakąś pochwałę. W końcu Pola tego dnia stawała się pełnoletnia, niedługo miała skończyć szkołę. Miałaby więcej czasu dla mnie, moglibyśmy mieszkać tam zamiast w East Grove. Sami na swoim. Oczyma wyobraźni widziałem już niezbyt wielki domek, przemyślanie rozplanowany mały ogród, w którym w przyszłości bawiłyby się nasze dzieci. Axlowi zbudowałbym dużą budę, a Poli... Poli umalowałbym pokój na biało, powiesił śnieżne zasłony i kupił stylowe, jasne meble. 

- ty nie myślisz o tym poważnie, prawda? – myślę... Czasem... A wtedy na pewno myślałem jak najbardziej poważnie. – Jak chcesz kupić dom w Irlandii w ciągu trzech dni? 

- No to tym bardziej nie ma na co czasu tracić! – złapałem Willa za jego owinięty wokół szyi szalik, a siostrę za rękę i pociągnąłem w stronę samochodu. 

- Gdzie jedziemy? – pytali na przemian. 

- Do biura nieruchomości, przejrzymy oferty! 

Słomiany zapał. Nie znajdę wymarzonego domu w ciągu trzech dni! Z budynku, w którym obejrzałem setkę małych domków i okazałych posiadłości wyszedłem z nisko spuszczoną głową. William z Barby próbowali mnie pocieszać, widocznie zrozumieli jakie to dla mnie ważne. Nie wiem czemu, ale zabrałem ich stamtąd na klify. Wcześniej nigdy z nikim tam nie byłem. Oprócz ojca Poli. Spędziliśmy tam przecież prawie całą noc licząc, że pojawi się o tak późnej porze podczas mroźnej, zimowej nocy. Wysiadłem z zaparkowanego tam gdzie zawsze auta i podszedłem do krawędzi zbocza. Zapomniałem o tym, że zostawiłem ich gdzieś za sobą. 

Stałem wpatrując się w z daleka nadciągające wysokie fale. Czułem, jak mroźne już powietrze oplata moją twarz niczym tiulowy welon. Rozkoszowałem się tym powiewem świeżości i wyobrażałem, że i ona jest tam ze mną. Że stoi obok ściskając mocno moją dłoń i odczuwa wszystko dokładnie tak samo. 

- to wasze miejsce? – cichy głos siostry wyrwał mnie z podróży w niebyt. - Kiedyś było tylko moje... – powiedziałem odwracając się do nich ukosem. Mówiłem cicho dając im obojgu w ten sposób znać, że jest to dla mnie coś niezwykłego – Tylko tutaj czułem, że wiem gdzie jestem. Że trafiłbym tu zawsze i wszędzie, bo coś, jakaś cząstka mnie, została tu na zawsze. 

- I Pola też tak się tutaj czuje? – Barby zadała to pytanie w sposób, który świadczył o tym, że jest pewna mojej odpowiedzi. 

- To dla was święte miejsce – William złapał się pod boki przenosząc wzrok z nas na rozciągający się przed nami bezkres oceanu. 

- Więc może powinienem je jakoś uczcić! – kolejny pomysł zaświtał w mojej głowie. 

- Na przykład jak? – Barby tego dnia kiepsko szło myślenie. 

- Postawię tu pomnik! – nie dali mi wytłumaczyć, a nie wyraziłem się precyzyjnie . Kilka minut zajęło mi obserwowanie jak kulą się ze śmiechu – Już? – próbowałem się wtrącić – Dajcie mi wreszcie dokończyć! 

- Przepraszam – William starał się jak mógł, by doprowadzić usta do neutralnej pozycji. 

- Ja nie miałem na myśli jakiegoś wiecie... Pomnika w sensie rzeźby. Postawię tu po prostu kamień! Z wyrytym napisem! I nie powiecie, że nie jestem tego w stanie zrobić w ciągu trzech dni! – duma spowodowała wyciągnięcie szyi do góry, dzięki czemu mogłem lepiej przyjrzeć się ich pełnym uznania minom. 

- I będzie o wiele tańszy! – takiego komentarza się właśnie spodziewałem. 

- Ale musi być wielki i ciężki... – zapowiedziałem – ...Żeby nikt go stąd nie ruszył. A napis umieścimy na jego spodzie, żeby nikt postronny nie musiał czytać i tylko ta jedna osoba wiedziała, co jest pod nim. Jak nie będzie nikomu wadził, to długo tu postoi. 

- Jestem pełna podziwu! – krzyknęła Barby z zachwytem. 

Musieliśmy się rozdzielić. Odwiozłem Barby do East Grove, a z Williamem pojechaliśmy szukać pożądanego przedmiotu. Chłopak okazał się niesamowicie pomocny i nigdy wcześniej bym chyba nie przypuszczał, że tak szybko znajdziemy ze sobą nić porozumienia i staniemy tym samym sobie bardzo bliscy. Nawet Barby była przy nim szczęśliwsza. Chyba właśnie za to i za opiekę nad Polą byłem mu najbardziej wdzięczny. Na koniec zaproponował, że jeśli Pola nic innego nie wymyśli, to z chęcią wyprawią nam z panią Mary urodziny w swoim pubie. Nie mógłbym sobie tego lepiej wyobrazić. Najpierw wizyta na klifach i tam prezent dla niej, a potem zabawa w Doolin - sentymentalna powtórka naszych zaręczyn. Uśmiechnąłem się szeroko, podałem rękę i po chwili z radości po prostu go objąłem klepiąc jednocześnie po plecach. Gdy tylko wszedłem do domu, wyjąłem telefon, żeby do niej zadzwonić i zapytać, czy zgodzi się przylecieć do Irlandii. 

- najwyższa pora porozmawiać o naszych urodzinach – powiedziałem, gdy usłyszałem jej cichy głos. 

- ja nic nie organizuję. 

- Czemu? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że rodzice się nie zgodzili. To twoja osiemnastka! 

- Zgodzili się, ale... Nie wiem. Nic nie wymyśliłam. 

- Pola, obudź się! – roześmiałem się do telefonu – Za trzy dni masz urodziny. W zasadzie to... Dobrze się złożyło, że jeszcze nic nie zaplanowałaś. Chciałbym was zaprosić. Byłoby świetnie, gdybyście przyjechali już czwartego rano. Maite ma urodziny. Zaraz zadzwonię jeszcze do twoich rodziców. Co ty na to? 

- Dobrze... 

Thanking Bleessed Mary - Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz