Rozdział 1

196 7 0
                                    

Wszystko zaczęło się od tego cholernego listu.

Listu, który znalazłam w dniu moich dziewiętnastych urodzin. Dokładnie cztery dni temu.

Nic nie namieszało mi wcześniej w głowie tak bardzo jak ten kawałek papieru pomazany czarnym tuszem przez rękę, która ewidentnie drżała pisząc te kilkanaście zdań. Rękę należącą do mojej biologicznej matki.

Odkąd pamiętam tułam się po rodzinach zastępczych i według wszystkich informacji, które wcześniej uzyskałam, moja mama mnie nie chciała. Oddała mnie niedługo po urodzeniu. Zostawiła mnie na progu jednego z kościołów, a do koszyka, w którym leżałam, włożyła tylko malutką kartkę z napisem „GINGER".

Kolejne lata nie należały do przyjemnych, ale nigdy nie narzekałam. Nie czułam nawet żalu do tej kobiety, że mnie zostawiła. Starałam za wszelką cenę wyzbyć się wszystkich negatywnych emocji i uczuć. Życie było bardziej wartościowe, kiedy skupialiśmy się na tym, co dobre.

Niecałe trzy lata temu zostałam umieszczona w rodzinie Hallów i była to najlepsza decyzja ośrodka opiekuńczego odnośnie mojej osoby.

Beth i Vincent Hall to małżeństwo z trzydziestoletnim stażem i piętnastoletnim doświadczeniem w byciu rodziną zastępczą. To ludzie, którzy oddają całe swoje serca dla dzieciaków takich jak ja. Byli jedyną rodziną jaką znałam. Kochałam tych ludzi do tego stopnia, że posługiwałam się ich nazwiskiem już od pierwszych dni, które z nimi spędziłam, a po kilku miesiącach zmieniłam je prawnie. Wymazałam z pamięci stare nazwisko, nadane mi przez państwo.

Razem ze mną mieszkała jeszcze trójka innych dzieci. Chociaż byliśmy zupełnie różni, traktowaliśmy się jak prawdziwe rodzeństwo.

Dlatego pewnie nie potrafiłam być zła na dziesięcioletniego Ashtona, który odpowiadał za odbieranie poczty. Jego zadaniem było chodzenie do niewielkiej skrzynki na listy i wyciąganie z niej wszelkiej korespondencji. To proste zadanie. Bardzo.

Jednak niewysoki chłopiec nie do końca wywiązał się ze swojego obowiązku.

Po dwóch latach ktoś inny zajrzał do metalowej skrzynki i dojrzał więcej niż mały Ashton. Tym kimś byłam ja. I znalazłam list, którego nikt się nie spodziewał. List, który został wysłany ponad dwa lata wcześniej.

***

Wtorek, cztery dni wcześniej...

Wybiegłam z domu chwilę po tym jak gburowaty listonosz zniknął za płotem sąsiada. Nie lubiłam udawać, że cieszę się na jego widok, więc czekałam przy drzwiach wejściowych, aż sobie pójdzie, żeby przypadkiem nie musieć się z nim przywitać.

Taki był ze mnie egzemplarz.

Od kilku dni czekałam na pocztówkę od jednej z koleżanek z klasy, która wyjechała na wakacje do Paryża. Nigdy nie przekroczyłam granic Teksasu, a o zagranicznych wyjazdach mogłam jedynie pomarzyć, więc byłam podekscytowana obiecaną pamiątką jak małe dziecko na widok sklepu z zabawkami.

Przeszłam po wyschniętym trawniku i zatrzymałam się przy skrzynce na listy. Nie czekałam, aż Ashton wróci z zakupów z Beth, żeby wyciągnąć zostawione przez listonosza papiery.

Chwilę siłowałam się z zardzewiałym zamkiem i mało brakło, żebym zaczęła kląć pod nosem na to cholerstwo. Nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym jak mój brat radzi sobie z tym ustrojstwem.

Kiedy zamek puścił i otworzyłam drzwiczki, moim oczom ukazały się dwie koperty. Wyciągnęłam je i zerknęłam na odbiorcę. Żaden z listów nie był skierowany do mnie, przez co poczułam ukłucie żalu, które zaraz wypchnęłam ze swojego umysłu.

The Hardest WayWhere stories live. Discover now