Rozdział 14

1.4K 174 55
                                    

Ruby

Co za upokorzenie!

Tylko ja mogłam mieć takie szczęście, mówię poważnie…

Chciało mi się płakać i krzyczeć jednocześnie. Niby Kalispell było małym miastem, ale mimo wszystko nie aż tak! Dlaczego do cholery kiedy zaczęło mi się układać i trafiłam na kogoś kto w końcu wydawał się szanować mnie i moją pracę, ponad to chciał ją docenić dając mi naprawdę zadowalającą wypłatę,  na dodatek wydawał się miły i sympatyczny, okazało się ze to mój wróg numer jeden, z którym od momentu poznania toczyłam wojnę?!

Vince Kenzo Yshida Vender. Jak można nazywać się w ten sposób, do cholery!?

Wspomniałam już, że tylko mnie mogło spotkać coś podobnego?

Wysiadłam nieopodal domu Asha z autobusu, który udało mi się złapać gdy wybiegłam z apartamentowca Vincenta i zaczęłam iść powolnym krokiem do domu, użalając się nad sobą w najlepsze.

Co teraz ze mną będzie? Co będzie kiedy wakacje się skończą, Ana i Hunter będą chcieli wrócić do Nowego Jorku, co się ze mną wtedy stanie? Moje niewielkie oszczędności nie pozwalały mi na wynajmowanie mieszkania, na normlaną pracę też nie miałam co liczyć, nie mogłam tak dłużej żyć. Nie mogłam i byłam bliska załamania…

Z reguły starałam się wyrzucać z umysłu wszystkie złe myśli i obawy, działać i walczyć zamiast się zamartwiać, ale naprawdę miałam już dość. Czułam się słaba i zmęczona, miałam dosyć swojej żałosnej egzystencji, mimo że teoretycznie byłam w wieku w którym wiele osób dopiero zaczynało żyć tak naprawdę – na własnych warunkach.

Ale nie ja. Moje życie było absolutną porażką.

Wytarłam wilgotne policzki, wzięłam głęboki oddech i weszłam do domu Asha  słysząc podniesione głosy i śmiech.

- Rany, to były czasy – zaśmiała się Ana trzymając w dłoni szklankę z napojem, koło niej siedziała Sunny, chichotając tak głośno, że niemal się popłakała, a naprzeciwko nich siedział jakiś wysoki chłopak.

Miał dość długie blond włosy i spraną koszulkę. Uśmiechał się szeroko pokazując rząd białych zębów, i przeczesywał palcami swoją potarganą, jasną grzywkę.

Stanęłam zawstydzona w progu salonu, mając wielką nadzieję że nie widać po mnie tego jaka byłam roztrzęsiona, i tego że jeszcze niedawno płakałam.

- Kochana, hej! Co tak wcześnie? – spytała Ana kiedy mnie dostrzegła i machnęła na mnie zachęcająco.

- Wyrobiłam się szybciej – odparłam z uśmiechem, aby nie wzbudzić w Anie żadnych podejrzeń. Nie chciałam jej psuć humoru i znowu zawracać głowy moim pechem.

- Super. Chodź, przedstawię cię – podeszłam do niej, a jasnowłosy chłopak wstał i podał mi dłoń, którą ujęłam delikatnie – To Reese Dover. Mój przyjaciel z dzieciństwa, jeden z bliźniaków o których ci kiedyś opowiadałam. Tych z którymi spędzałam całe wakacje, gdy przyjeżdżałam do Montany z rodzicami – powiedziała, a ja spojrzałam w jego twarz. Miał ciemne oczy, w kolorze whisky pomieszanej z czekoladą i pełne usta przecięte nierówną blizną z prawej strony. Jego koszulka była rozciągnięta i trochę zniszczona, a ręce pobliźnione i szorstkie, zapewne od ciężkiej pracy. Z tego co kiedyś mówiła mi Ana, Reese był wciąż nastolatkiem, ale zauważyłam że wygląda bardzo dojrzale, miał ostro zarysowaną szczękę i opaloną skórę.

- Miło mi…

- Ruby – podpowiedziałam mu, odpowiadając uśmiechem na jego uśmiech.

- Ruby… - pokiwał głową powtarzając moje imię.

BliżejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz