Rozdział 18: Samowolne przekroczenie reguł

110 11 210
                                    

Skygge – określenie wojownika elitarnej formacji z wszechświata Przebudzonych. Skygges wyszkoleni są do wykonywania zadań niekonwencjonalnych, nadzwyczaj trudnych, często o charakterze dywersyjnym. Są sprawni i zahartowani. W lesie, mieście, czy na pustkowiu potrafią mylić pościgi lub samemu ścigać nie będąc zauważonym. Przekradają się za linie wroga, szpiegują, porywają wskazane jednostki, nie stronią od aktów terroru. To mistrzowie infiltracji. Ich techniki walki wywodzą się ze świątyń El-Esh-Khar'a, przez co często postrzegani są przez pobratymców, jako jeden z odłamów asasynów, mistrzów subtelnej, śmiercionośnej magii i sztuki wojny.


Sasayaku mknęła tuż nad budynkami starając się ograniczać machanie skrzydłami. Jej smoczy słuch wyłapywał sygnały radarów, jednoznacznie definiując je jako niebezpieczeństwo. Leciała nisko, tak aby zgubić swą masę w kształtach poniżej przeczuwając, że jej przeciwnicy prędzej zaufają swoim maszynom niż spojrzą w ciemne niebo. Atak na dom siostry odebrała jako osobistą zniewagę, nieuzasadniony akt sprzeciwu wobec jej narodzin, choć doskonale wiedziała, że potężny krewniak był świadom jej istnienia przez długie wieki wspomagając ciepłą myślą jej sen. Tym niemniej, niezależnie od powodów, to z jego rozkazu została bezpośrednio zaatakowana i nie zamierzała pozwolić nikomu nie okazać swojego niezadowolenia.

Wściekłość buzowała w jej żyłach, będąc pod podskórną iluzją kontroli. Na jej szczęście lot wymagał koncentracji, a ta wymuszała uważność, co pozwalało opanować własną furię. Wlatując nad linię drzew oddzielających bazę od zabudowań zdołała się już z grubsza opanować. Z premedytacją postanowiła nie kluczyć obierając najkrótszą drogę na pas startowy. Atak na Protektor, de facto zwalniał ją z wszelkich ograniczeń, a wyprowadzenie ataku z terenu amerykańskiej jurysdykcji było otwartym wypowiedzeniem wojny.

„Witaj Skryty Szepcie, przyjmij moje najgłębsze przeprosiny," rozbłysnął nagle w jej głowie głos przepełniony najszczerszym smutkiem. „To nigdy nie powinno się wydarzyć i wiedz, że gdybym wiedział, iż całe to zamieszanie jest spowodowane twoim przebudzeniem, nie pozwoliłbym na ten niefortunny ciąg zdarzeń. Zapewniam, że nikt nie będzie cię niepokoił. Rozumiem twój gniew, jeśli uważasz, że zniewaga, którą ci uczyniono wymaga krwi, czekam na ciebie na płycie głównej lotniska."

Smoczy impuls rozbudzonej wściekłości zalał każdą komórkę jej ciała. Skierowała się wprost na cel, nie bacząc na ryzyko podstępu. Przestała się krygować i uderzając mocniej skrzydłami, wzbiła się mocno w górę. Spadła na cel nagle, lotem nurkowym, zgodnie z odwieczną naturą samurajskiego pojedynku.

Przeobrażający się w ostatniej chwili w swoją smoczą formę adwersarz został rozwleczony pazurami po płycie lotniska. Jego flaki, przemieszane z krwią, łuskami i włóknami mięśni rozsmarowane zostały jednym ciosem gniewu.

Sasayaku ryknęła wściekle namierzając kolejnego przeciwnika.

- Kwestię sporu o kompetencje uważam za rozstrzygniętą - rozległ się głos. Miał miękką, męską barwę, choć dało się w jego brzmieniu wyłuskać nutki rozbawienia. Nim Sasayaku zdążyła się rozejrzeć u jej boku zmaterializował się idealnie zadbany południowy Europejczyk. Szpakowaty, niski, rasy białej, bardziej przypominający posturą chłopca niż mężczyznę, odziany w jedwabną, kwiecistą koszulę Dolce Gabbana i równie krzykliwe, co zapierające dech w piersiach krótkie spodnie. Jedno czujne spojrzenie uświadomiło smoczycy, że nieznajomy wyglądał idealnie, bez najmniejszej skazy czy niedopatrzenia. Cała kreacja stanowiła zamkniętą całość, prawdziwie przemyślane, żywe dzieło sztuki.

Szum oceanu wypełnił nagle jej uszy, zalewając z siłą tsunami rozemocjonowany umysł. Przynosił ukojenie, narzucając odwieczny ład i harmonię pływu. Zawarta w nim moc uspokajała zmysły, wyciszając nabuzowane smocze serce. Pomimo wewnętrznego sprzeciwu i chęci konfrontacji nie mogła mu się oprzeć. Ojciec mocą swego żywiołu przywoływał ją do porządku, pionizując wprost zbuntowane umysły falą harmonijnej koegzystencji własnego domu. To nawet nie była perswazja, czy też zakaz, żadna groźba, czy narzucenie woli. Oddziaływał w sposób znacznie bardziej bezpośredni, pokazując wprost przynależność jego wszystkich dzieci do jego natury. Nic z czym można byłoby się nie zgodzić czy wyrazić sprzeciw. Jakby za sprawą magicznego przycisku włączał program, w którym sercem i rozumem, każde z wodnych stworzeń chciało żyć tak, jak wyznaczał to rozbrzmiewający w uszach szum wody.

UśpionyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz