Rozdział 4

25 4 7
                                    

William

You've got a warm heart
You've got a beautiful brain
But it's disintegrating
Medicine - Daughter

Od samego rana planowałem, co zrobić, aby dostać się do Lauren. Oczywiste było to, że nie wybłagam nikogo z personelu, o numer jej pokój, bo zaczną myśleć, że coś kombinuję, co nie było prawdą. Nie miałem w zamiarze zrobić czegoś złego, a jedynie wesprzeć jakoś dziewczynę. Dlatego właśnie wszedłem na oddział onkologii, kierując się do sali opatrzonej numerem sto dwadzieścia trzy. Zapukałem mocno cztery razy i otworzyłem drzwi.

– Potrzebuję twojej pomocy. – Oszczędzając zbędne słowa, od razu doszedłem do sedna.

Mateo natychmiast zamknął swój szkicownik i spojrzał na mnie zaciekawiony. Przesunął się i zrobił mi miejsce, po czym klepnął ręką w materac, zachęcając, abym ułożył się koło niego.
Tak też zrobiłem.
Usadowiłem się wygodnie obok przyjaciela, zrzuciłem ze stóp klapki i skopałem kołdrę w nogi, by nie było nam gorąco.

– Dowiedz się w jakim pokoju leży Lauren Roy.
Brwi Mateo poszybowały w górę.

– A co z tego będę miał? – No tak, od razu postawił sprawę jasno. Coś za coś.

– A co byś chciał? – Po nim można było spodziewać się wszystkiego, więc wolałem zapytać.

– Jeszcze nie wiem – wzruszył ramionami. – Zostawię sobie tą przysługę za później. Może być?

– W sumie, czemu nie.

– Git, to jesteśmy umówieni. – Uniósł oba kąciki ust w górę. – A teraz spadaj.

Spojrzałem na niego z ukosa, nie bardzo wiedząc, dlaczego mnie wygania.

– Boże, stary... – schował głowę w dłoniach. – Z tobą to gorzej niż z dziećmi. – Założył kapcie i otworzył drzwi. – Idę wykonać powierzoną mi misję, więc spadaj zająć się nic nie robieniem u siebie.

Ach. Czyli robi to teraz...
Albo się uda, albo nie, luzik.

Przewróciłem oczami, ale posłusznie wyszedłem, życząc mu powodzenia. Akurat kiedy byłem już na swoim oddziale, zadzwonił mój telefon.
– Halo?
– Cześć, kochanie! – Usłyszałem głos mojej mamy w słuchawce. Moje ciało oblało poczucie bezpieczeństwa.
Moja mama była dla mnie ostoją. Bezpieczną przystanią.
– Cześć, mamo.

– Jak się czujesz, synku? – Od razu zapytała, próbując ukryć zmartwiony ton.

Wiedziałem, że się martwiła.
Wiedziałem też, że po naszej rozmowie na pewno zadzwoni do doktora.
Nigdy nie ufała mi w stu procentach. Robiła to dla mojego dobra, bo mnie kochała. Ale było mi przykro, że nie wierzyła w moje słowa. Nie wierzyła własnemu synowi. Mimo wszystko jednak kochałem ją z całej siły i wiedziałem, że ona również darzy mnie ogromną miłością.

– W porządku. Czuję się naprawdę w porządku – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
Wczoraj czułem się o wiele gorzej, więc z zaskoczeniem obudziłem się dzisiaj bez większego bólu i z energią.

– Masz to, o co cię prosiłem?

– Tak. – potwierdziła mama, co przyjąłem z ulgą. – Za dziesięć minut podrzucę ci to na oddział.

Mellowness || 16+Where stories live. Discover now